Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Korda: To już 70 lat zbuntowanego Słowika

Marek Zaradniak
Wojciech Korda cieszy się, że mimo wieku jest w formie
Wojciech Korda cieszy się, że mimo wieku jest w formie Grzegorz Dembiński
Poznański wokalista Wojciech Korda obchodzi w tych dniach 70.urodziny. Nam opowiedział jak z chórzysty stał się eock'n'rollowcem. Wspomina też koncerty, miasta i ludzi, których spotkał na swej drodze.Wyjaśnia również dlaczego przestali istnieć Niebiesko-Czarni.

Polakom kojarzy się Pan przede wszystkim z rock'n'rollem, Niebiesko-Czarnymi, z big beatem, ale przecież zaczynał Pan jako chórzysta w słynnych Poznańskich Słowikach profesora Stefana Stuligrosza. Jak Pan tam trafił?
Wojciech Korda: Zdecydował przypadek. Mieszkaliśmy naprzeciwko profesora Stefana Stuligrosza przy ulicy Grobla w Poznaniu. Mój ojciec był tenorem w Operetce Poznańskiej, którą wtedy kierował Stanisław Renz. Byliśmy sąsiadami i któregoś dnia Stefan Stuligrosz powiedział do ojca: "To przyślij Wojtka. Zobaczymy co z niego będzie". Poszedłem do filharmonii i profesor Stuligrosz przesłuchał mnie. Okazało się, że się nadaję. Potem były dwa lata solfeżu [nauka czytania nut głosem, podstawowy przedmiot praktyczny w szkołach muzycznych - red.] i wpadłem od razu na wykonanie "Requiem" największego - moim zdaniem - kompozytora Wolfganga Amadeusza Mozarta. To do dziś mój ulubiony twórca. Szczególnie lubię jego "Lacrimosę". Potem były wielkie dzieła Haendla, Haydna, Jana Sebastiana Bacha i wielkich polskich kompozytorów - Stanisława Moniuszki i Wacława z Szamotuł.

Jak długo śpiewał Pan w Poznańskich Słowikach?
Wojciech Korda: 6 lat.

Wyjeżdżaliście już wtedy na Zachód?
Wojciech Korda: Nie. Odszedłem jednak w momencie, kiedy trwały już przygotowania do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Ja byłem ze Słowikami w NRD i w ZSRR.

To była ta słynna podróż, którą Druh Stefan Stuligrosz potem opisał w swych wspomnieniach "Piórkiem Słowika"?
Wojciech Korda: Tak. Byliśmy m.in. w Rydze, gdzie śpiewaliśmy słynną pieśń "Riga dimid", czyli "Ryga grzmi". Do dziś to pamiętam...

Kiedy zainteresował się Pan rock'n'rollem?
Wojciech Korda: Jak u wielu ludzi z mojego pokolenia, wszystko zaczęło się od słuchania Radia Luxemburg. To był rok 1959. Zaczynaliśmy razem z moim kolegą z technikum geodezyjno-drogowego, dziś gitarzystą Tomkiem Dziubińskim. Duży wpływ miały na nas takie filmy jak "W rytmie rock and rolla" czy "Chcemy się bawić". To, powiem szczerze, zawróciło mi w głowie. Zaczęliśmy grać na five'ach w ówczesnym klubie Od Nowa przy ulicy Wielkiej. Śpiewałem Jerry'ego Lee Lewisa, Elvisa Presley'a i innych. Potem, gdy Czerwono-Czarni jeździli po Polsce i ogłaszali nabór, zgłosiłem się jako młody talent i zostałem zaproszony na Festiwal Młodych Talentów, który w 1962 roku odbywał się w Szczecinie. Wydaje mi się, że to był najważniejszy moment w mojej karierze.

Wcześniej były jakieś eliminacje?
Wojciech Korda: Tak. Pojechałem najpierw do Warszawy, gdzie zakwalifikowałem się do Szczecina.
Tam poznałem Czesława Wydrzyckie-go, później Niemena i spotkałem też Franciszka Walickiego, który był mną zachwycony. Chcieli mnie od razu wcielić do Niebiesko-Czarnych, ale ja musiałem najpierw skończyć technikum. Dołączyłem do zespołu dopiero 4 stycznia 1964. Od razu wziąłem udział w historycznym wydarzeniu - koncercie legendarnej Marleny Dietrich…

… która od Czesława Niemena kupiła podobno za 400 dolarów i włączyła do swojego repertuaru piosenkę "Czy mnie jeszcze pamiętasz". Jaka była atmosfera tego koncertu? Ostatnio słyszałem, że bardziej niż Niemenem Marlena Dietrich interesowała się Krzysztofem Klenczonem. Mówiła o tym jego siostra podczas poznańskiego koncertu z okazji rocznicy urodzin Niemena.
Wojciech Korda: Czy tak było, tego nie wiem, ale Marlena włączyła do swego repertuaru piosenkę Czesława. Poleciła umieszczać ją na kolejnych swoich longplayach. Napisała zresztą do niej własny tekst "Mutter Hast Du Fergeieben?". Tytułu jednak nie można było brać dosłownie. Miał on znaczenie symboliczne. Chodziło o Niemcy, które upadły przez Hitlera. Strasznie jej się ta melodia podobała.

A podczas Festiwalu Młodych Talentów co Pan śpiewał?
Wojciech Korda: "Mess of Blues", "Whole Lotta Shaking Going On" i "Love Me" Elvisa Presley'a. Wszystko to są klasyczne rock' n' rolle.

Kto był jeszcze w tej "Złotej dziesiątce"? Część osób jest znana do dziś, ale są i takie, które błyskawicznie wtedy zniknęły.
Wojciech Korda: Z Poznania był m.in. nieżyjący już Ryszard Kania. Rok później pojawili się Ada Rusowicz oraz Tadeusz Nalepa i Mira Kubasińska.

Kto w Niebiesko-Czarnych grał wtedy pierwsze skrzypce?
Wojciech Korda: Początkowo nie było solistów. Po koncertach w Olimpii wyłoniły się gwiazdy: Helena Majdaniec, Michaj Burano i Czesław Niemen. Ja początkowo, podobnie jak Janusz Popławski, grałem na gitarze i akompaniowałem im. Gdy odeszli Niemen i Burano, a Helena Majdaniec wyjechała do Paryża, została w zespole Ada, śpiewająca wtedy w towarzyszącym Niebiesko-Czarnym chórku Błękitne Pończochy i tak się wszystko potoczyło, że staliśmy się wiodącą parą wokalistów. Oprócz nas był jeszcze śpiewający konferansjer Piotr Janczerski, który w ramach zespołu założył Grupę Skifflową No To Co, która z czasem zaczęła działać samodzielnie.

Jaki pierwszy wielki przebój wykonywał Pan z Niebiesko-Czarnymi?
Wojciech Korda: To była piosenka "Powiedzcie jej", a potem - "Niedziela będzie dla nas". A na festiwalu w Opolu w 1964 roku dostaliśmy nagrodę za piosenkę "Podobni do mew".

Ale jednym z największych osiągnięć Niebiesko-Czarnych była rockopera "Naga".
Wojciech Korda: Praca nad "Nagą" rozpoczęła się w 1972 roku. Wymyśliliśmy ją we trzech z Januszem Popławskim i Zbigniewem Podgajnym, pozostając pod wrażeniem rock opery "Jesus Christ Super Star", którą oglądaliśmy podczas naszego pierwszego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Libretto napisał poeta Grzegorz Walczak. Próby odbywały się przez rok w Krakowie i Gdańsku, a reżyserem był znany wtedy plastyk Jerzy Krechowicz. Premiera odbyła się w Operze Bałtyckiej w Gdańsku w marcu 1973. Potem jeździliśmy z "Nagą" po Polsce. Zagraliśmy około 160 spektakli i wróciliśmy do normalnego koncertowania. Mieliśmy wspólną trasę z Trzema Koronami i Krzysztofem Klenczonem. Do dziś pamiętam ostatni nasz wspólny koncert. Potem już nigdy nie spotkałem Krzyśka.

Dlaczego we wrześniu 1976 roku we Lwowie zespół po raz ostatni koncertował?
Wojciech Korda: Wpadliśmy w coś, co w branży nazywa się "transem eksploatacji". Mieliśmy wyczerpujące trasy po ZSRR i USA. Tylko w Leningradzie daliśmy 100 koncertów. Byliśmy w Irkucku i w Baku. Nastąpiło zmęczenie materiału. Nasz lider Zbigniew Podgajny wyjechał do Szwajcarii grać w pianobarze. Były to czasy, gdy czarnorynkowy przelicznik dolara miał swoją siłę. My z Adą [Rusowicz - żoną artysty - red.] odpoczywaliśmy około roku, ale w tym czasie spotkaliśmy Jacka Trammera, który namówił nas na założenie zespołu Korda i Horda. Ze starego składu Niebiesko-Czarnych pozostał tylko basista Joachim Rzychoń. Wylansowaliśmy wtedy wielki przebój "Masz u mnie plus".

W pewnym momencie zaczęło być o Was znacznie ciszej. Dlaczego?
Wojciech Korda: Stworzyliśmy z kolegami grupę EB Band i wyjechaliśmy "za chlebem" do Skandynawii. W składzie znaleźli się gitarzysta Breakoutu Dariusz Kozakiewicz, perkusista Niemen Enigmatic Czesław Bartkowski, znany m.in. z grupy Bemibek basista Tadeusz Gogosz i grający na instrumentach klawiszowych Maciej Głuszkiewicz z grupy Klan. Stan wojenny zastał nas w Norwegii i zostaliśmy jeszcze dwa lata.

W którym miejscu jest Pan aktualnie w swym życiu artystycznym? Dzieje się coś wokół nowej płyty, o której mówi się od dłuższego czasu?
Wojciech Korda: To album "Mój świat Niebiesko-Czarnych" nawiązujący do wspaniałych czasów grupy i moich niezapomnianych kolegów: Janusza Popławskiego i Zbigniewa Podgajnego.
Będą też nowe piosenki. Jedna z nich - "Niedaleko pada jabłko od jabłoni" mówi o mojej córce. Będzie też na tej płycie kilka starszych piosenek.

A co usłyszymy w poniedziałek podczas benefisu z okazji Pana 70. urodzin i 50-lecia obecności na estradzie?
Wojciech Korda: Moje największe przeboje, klasykę rock and rolla i piosenki z nowej płyty. Będzie też i dedykowana Czesławowi Niemenowi piosenka "Są łzy niepotrzebne nikomu". Chciałbym tego dnia być razem z tymi, z którymi współpracowałem na scenie, a nazwiska gości będą miłą niespodzianką.
Dodam jeszcze, że 14 stycznia odebrałem z rąk prezydenta RP Bronisława Komorowskiego Złoty Krzyż Zasługi. Tego wieczoru uhonorowane zostały też inne gwiazdy czasu big beatu jak Jerzy Skrzypczyk, Tadeusz Woźniak, Halina Frąckowiak i Jacek Zieliński.

Podczas poznańskiego benefisu wystąpi wielu spośród tych, z którymi Wojciech Korda współpracował

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski