Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wanda Błeńska, nasza Dokta z ulicy Miłej. Wielka, choć filigranowa [ZDJĘCIA]

Anna Kot
Wanda Błeńska była tak skromna, jak drobna; tak prosta, jak skromna; tak dobra, jak prosta; tak pobożna, jak dobra. To ją Jan Paweł II nazwał ambasadorem misyjnego laikatu, a abp Stanisław Gądecki – ikoną życia misyjnego. A zwykli ludzie po prostu – świętą.

W pamiętniku Barbary Rauhut, jednej z bliskich znajomych, a miała ich tysiące, 101--letnia Wanda Błeńska objęła całe swoje życie. Spisała curriculum vitae. Dosłownie – przebieg życia. Opis liczy parę zdań, dokładnie 656 uderzeń palców w klawiaturę komputera, i zawiera wszystko, co ona sama w nim uważała za ważne:

„Droga Basiu, mam już prawie 101 lat i jestem nazwana matką trędowatych, ponieważ spędziłam wśród nich w Afryce prawie 43 lata. Pokochałam ich i starałam się im służyć jako lekarka i pielęgniarka i opiekunka. Miałam małpkę, która lubiła włazić na dach, zabierając jakiegoś mojego zwierzaczka i udawała, patrząc na mnie, że chce go zrzucić. Nie chodziłam do niemieckiej szkoły. Do matury przygotowywał mnie tatuś. Nie miałam jeszcze 17 lat, kiedy zdawałam egzaminy na medycynę. Dziekan zapytał ojca, czy nie boi się tak młodej dziewczyny posyłać na studia, a on odpowiedział: Córka powiedziała, że na nic innego nie pójdzie i że chce iść na misje do Afryki”.

Jak ojciec powiedział, tak też się stało, bo Wanda Błeńska do końca przekonywała słowami, a zwłaszcza życiem, że trzeba mieć tyle marzeń, aby wystarczyło ich na całe życie. I nie karmić smutków: – Niech pozdychają z głodu – mawiała. – To pielęgnowanie marzeń stało się programem wychowawczym naszej szkoły – mówi Ewa Majewska, wicedyrektor Piątkowskiej Szkoły Społecznej im. Wandy Błeńskiej w Poznaniu. Ale po kolei.

***
Urodziła się przed I wojną światową – w 1911 roku, 30 października. Ta dokładna data jest ważna, bo gdy zbliżała się do 100. urodzin, cieszyliśmy się z każdego kolejnego miesiąca jej życia. Urodziła się w Poznaniu. Jako dziecko uczyła się w domu, ale czasy gimnazjalne spędziła w Toruniu, gdzie zresztą będzie kilka razy wracała już w dorosłym życiu.

Na studia wróciła do rodzinnego miasta. Akurat w polskim już Poznaniu od 1919 r. działał już Uniwersytet Poznański – w 1928 roku drobna, wyglądająca dziewczęco nastolatka uparła się, by studiować medycynę. Bo chciała wyjechać na misje i tam pomagać najbardziej potrzebującym – a kto jest bardziej potrzebujący niż człowiek chory, ubogi i wykluczony. Podczas studiów zafascynowały ją misje – działała w pierwszym w Polsce Akademickim Kole Misyjnym, do którego wówczas wstępowała młodzież akademicka i inteligencja katolicka – i nim podporządkowała wszystkie życiowe plany.

W 1934 roku była już lekarką – miała zaledwie 23 lata! – i wyjechała z miasta, by powrócić do niego dopiero po niemal 50 latach! Pierwsze praktyki lekarskie odbywała w Toruniu, a ostatni rok pokoju w Europie przepracowała w szpitalu w Gdyni. Niedługo. W czasie wojny działała w AK i w tajnej organizacji wojskowej o charakterze katolickim Gryf Pomorski. W czerwcu 1944 została aresztowana przez Gestapo.

Po wojnie, szykanowana przez komunistyczne władze za działalność w AK, osiadła w Gdańsku, a stamtąd w okolicznościach nadających się na fabułę filmu sensacyjnego, znalazła się na Zachodzie. Wzywana przez chorego, mieszkającego w Niemczech brata, mimo że nie dostała paszportu, ukryta na statku płynącym do Lubeki w komórce na węgiel – dotarła do celu.

W okolicznościach nadających się na fabułę filmu sensacyjnego, znalazła się na Zachodzie

Ale wrócić już się nie udało. Doskonale wykorzystała ten czas – zrobiła kurs medycyny tropikalnej w Hanowerze, a w Liverpoolu – studia w Instytucie Medycyny Tropikalnej i Higieny. To dzięki pobytowi w Anglii zaczęły się realizować jej marzenia wyjazdu na misje.

Kiedy w Polsce szalał stalinizm, o wolności religijnej nie mogło być mowy, a tym bardziej o wyjeździe na misje, Wanda Błeńska znalazła się w Ugandzie, gdzie spędziła 43 lata. I tam, w Bulubie, zaczęło spełniać się jej podwójne powołanie – lekarza i misjonarki. Choć była specjalistką od leczenia trądu, zajmowała się wszystkimi dolegliwościami tysięcy pacjentów. Jak w kazaniu podczas mszy pogrzebowej przypomniał abp Henryk Hoser, także lekarz i misjonarz w Afryce, była nie tylko leprologiem, ale też dermatologiem, laryngologiem, chirurgiem i ortopedą, okulistą czy dentystą.

***
– Ciocia podchodziła do ludzi z wielką miłością i radością mimo ogromu cierpienia, które widziała podczas pobytu w Afryce – opowiada Magda Błeńska, krewna pani Doktor. – Opowiadała na przykład, jak z jeziora Wiktoria wypływały setki trupów na brzeg, a ona nadal robiła swoje – pomagała i dawała radość i nigdy nie zwątpiła w dobroć i opiekę Pana Boga. Zachowała do końca życia pogodę i pokój ducha, które trudno opisać.

– Pani Doktor uważała, że w każdym leczeniu, a już trądu w szczególności, ogromną rolę odgrywa stan ducha i psychika chorych – dopowiada zgodnie Justyna Janiec--Palczewska, wiceprezes Fundacji „Redemptoris Missio”. – Zwracała na to uwagę już w latach 60.! To ona przeprowadzała chyba pierwsze operacje plastyczne pacjentów chorych na trąd, tylko po to, by zapewnić komfort lepszego samopoczucia oszpeconym przez chorobę. Nawet po tym, jak opowiadała, było widać, że dla niej każdy pacjent to był osobny żywy i czujący człowiek, każdy stanowił osobną ogromną wartość i takim ogromnym szacunkiem darzyła każdego.

To ona przeprowadzała chyba pierwsze operacje plastyczne pacjentów chorych na trąd

Fundacja Redemptoris Missio to zresztą owoc działalności Wandy Błeńskiej wśród studentów medycyny już po jej powrocie z Afryki do Poznania w 1993 r. Bo pani Doktor nigdy nie przeszła na emeryturę – jeszcze mając 95 lat, jeździła po całej Polsce z wykładami dla misjonarzy, wolontariuszy i studentów na temat medycyny tropikalnej i trądu. I tak zaprzyjaźniła się z żakami poznańskiej wówczas Akademii Medycznej. Na początku lat 90. namówiła ich do pomocy werbiście o. Marianowi Żelazce, wielkiemu misjonarzowi, na dodatek także z Wielkopolski, który zajmował się trędowatymi w Indiach. Po powrocie z Puri młodzi ludzi urządzili studencką imprezę, na którą kurtuazyjnie zaprosili Wandę Błeńską. Jakież było ich zdumienie, kiedy 81-letnia lekarka pojawiła się w akademiku. To podczas tej imprezy powstał pomysł zorganizowania fundacji niosącej pomoc humanitarną. Był rok 1992.

– Przez wiele lat obserwowałem relacje tych dwojga – przynajmniej dla mnie – najwspanialszych polskich misjonarzy XX wieku. I to dwojga, których Wielopolska dała polskiemu Kościołowi. Ojciec Żelazek i doktor Błeńska doskonale połączyli pierwiastek religijny i świecki misji – zauważa o. Mirosław Piątkowski SVD, misjonarz, który wiele lat spędził w podpoznańskim Chludowie, gdzie znajduje się dom zakonny werbistów. – Oboje łączył ten sam charyzmatyczny, ciepły, pełen miłości i wrażliwości stosunek do drugiego człowieka. A przy tym od obojga biła niecodzienna prostota i skromność oraz mocna, głęboka wiara.
***
Werbista opowiada, że często widywał panią Doktor, jak podczas dni skupienia w chludowskim klasztorze po mszy św. zostawała w kaplicy.

– Dobrze pamiętam jej drobną pochyloną sylwetkę, jak samotnie w ciszy się modli – wspomina o. Piątkowski. – Wydaje mi się, że wypełniając tak doskonale dwa powołania – lekarki i misjonarki – które wymagają poświęcenia się w całości, potrzebowała pomocy Pana Boga. I umiała Go szukać i znajdować. Czerpała siłę z codziennej Eucharystii.

Ewa Majewska: Nikogo nie namawiała ani nie przekonywała do wiary katolickiej, ona po prostu była chodzącym świadectwem cnót ewangelicznych

– Pani Doktor czuła się narzędziem Boga i zawsze na wszelkie zaszczyty i słowa uznania i podziwu odpowiadała mniej więcej to samo: „To nie moja zasługa. Ja tylko wykonywałam wolę Najwyższego. To On wskazywał mi drogę, a ja nią podążałam. Wiara mi pomagała” – dodaje Ewa Majewska, wicedyrektor Piątkowskiej Szkoły Społecznej, która nosi imię Wandy Błeńskiej.

– To była niezwykle rozmodlona osoba – zauważa Barbara Rauhut. – Poznałam ją w 2010 roku w tramwaju, kiedy wracała z mszy św., na którą codziennie – zawsze na godzinę 11.30 – chodziła do dominikanów. Z kolei w niedzielę była zawsze w swym parafialnym kościele na Nowinie.

Ale, co ciekawe, choć my mówimy o pani Doktor jako o misjonarce, ona siebie za taką nie uważała – przypomina Justyna Janiec-Palczewska. – Zawsze mawiała, że jest lekarzem misyjnym.

– Rzeczywiście nigdy nie ewangelizowała w potocznym rozumieniu tego słowa, nikogo nie namawiała ani nie przekonywała do wiary katolickiej, ona po prostu była chodzącym świadectwem cnót ewangelicznych – uważa Ewa Majewska, która znała panią Doktor 17 lat, od początku jej związków z poznańską szkołą. – Myślę, że taka postawa wynikała z jej wielkiego szacunku dla człowieka, jego godności i wolności.

O. Mirosław Piątkowski podkreśla jeszcze heroizm życia i decyzji dr Błeńskiej.
– Ona poświęciła całe życie najbardziej ubogim i potrzebującym – nigdy nie założyła rodziny, w której, zwłaszcza w Afryce, podczas najtrudniejszej pracy lekarskiej, miałaby oparcie – uważa werbista. – Natomiast za ojcem Żelazkiem stała wspólnota zakonna, w niej mógł szukać wsparcia. Ale jest też między nimi mnóstwo podobieństw. Proszę zauważyć, że oboje zaczynali od zera i dziś ich maleńkie szpitale i ośrodki to na stałe działające centra medyczno-socjalne z kadrą opiekunów i lekarzy, szczególnie w Ugandzie, gdzie pracowała Pani Wanda. Wiem, że nie jestem odosobniony w mojej opinii, bo wiele razy już słyszałem, że tak w przypadku ojca Żelazka, tak i pani Doktor w niedalekiej przyszłości może dojść do procesu beatyfikacyjnego.
***
– Była tak krucha i drobna, ale emanowała z niej potężna siła wypływająca z jej prostoty, zwyczajności – dodaje Ewa Majewska.

Kiedy w 1997 r. Wanda Błeńska została patronką szkoły, uczestniczyła dosłownie we wszystkich wydarzeniach, które tam organizowano. To nie były tylko święta, imieniny czy urodziny, była na koncertach, przedstawieniach, a także... rajdach i wycieczkach. Towarzyszyła „swoim” dzieciom jak matka, którą stała się nagle, gdy objęła duchową opieką kilkudziesięciu uczniów i uczennic. Jej dziećmi poczuli się też ich rodzice.

O. Mirosław Piątkowski: Tak w przypadku ojca Żelazka, tak i pani Doktor w niedalekiej przyszłości może dojść do procesu beatyfikacyjnego.

– Dzięki jej nadzwyczajnemu ciepłu, prostocie i naprawdę bliskiej obecności tworzymy bardziej rodzinę niż placówkę oświatową. A proszę pamiętać, że kiedy została patronką szkoły, miała 86 lat... – zwraca uwagę Ewa Majewska na jej niezwykłą formę fizyczną. – I maszerowała może trochę wolniej, ale zawsze dochodziła do celu i jadła z nami grochówkę.

– No i ta nieludzka wręcz sprawność intelektualna pani Doktor – dodaje Justyna Janiec-Palczewska. – Można z nią było porozmawiać o wszystkim, nieustannie się dokształcała, znała najświeższe nowinki. Jednym z moich obowiązków w fundacji było dostarczanie jej co miesiąc (!) raportów Światowej Organizacji Zdrowia na temat leczenia trądu. A podczas świętowania w naszej fundacji jej 101. urodzin dostała w prezencie zadedykowaną jej, napisaną we Francji, pracę doktorską autorstwa jednego z wolontariuszy. Z wielkim zainteresowaniem ją otworzyła i... zaczęła czytać. Po francusku, rzecz jasna.
***
Wanda Błeńska zawsze znajdowała siły i czas na spotkania z ludźmi i szybko ta jej aktywność stała się legendarna. Dlatego np. imprezy szkolne zawsze były dopasowywane do jej gęsto zapisanego kalendarza. Jeszcze wiosną tego roku trudno było się z nią umówić – fakt, nie zawsze już miała siłę sprostać spotkaniom, ale kiedy już odzyskiwała formę, kalendarz zapełniał się błyskawicznie.

Justyna Janiec-Palczewska: Można z nią było porozmawiać o wszystkim, nieustannie się dokształcała, znała najświeższe nowinki.

Ewa Majewska ze wzruszeniem wspomina ostatnie świętowane w szkole 102. urodziny Dokty, która odbierała życzenia dosłownie od każdego ucznia, przyjmowała osobiście od każdego laurkę, każdą przeczytała, z każdym dzieckiem porozmawiała.
– To chyba nie odbywa się ludzką mocą, by w tym wieku mieć tyle sił, by stanąć tak blisko drugiego człowieka, by całe życie stać wciąż jednakowo blisko – uważa Ewa Majewska. – Nasza Dokta często powtarzała, że czuje się spełniona, że jest szczęśliwa i że dokonało się to dzięki kontaktowi z drugim człowiekiem.
– Pani Doktor stała się wielka, mimo że była filigranowa – uważa Dorota Pawłowska, prezes Stowarzyszenia ArtVivat. – Sama niejednokrotnie widziałam, jak rozmawia z dziećmi, jak niezwykle poważnie odpowiada na ich najbardziej wydawałoby się naiwne pytania. Jej dom – zresztą to chyba nie jest przypadek, że znajdował się przy ul. Miłej w Poznaniu – był zawsze szeroko otwarty dla wszystkich, nikomu nie odmawiała spotkania. I ja sama spędziłam tam z nią niezwykły czas. Człowiek po rozmowie z nią, przytulony przez nią, serdecznie ucałowany czuje się dotknięty przez najczystsze Dobro – jakiś inny, lepszy wychodził z jej domu.
***

Dr hab. med. Szczepan Cofta UM w Poznaniu:
Dla wielkopolskich lekarzy świadomość obecności dr Wandy Błeńskiej i Jej dzieła była niezwykle cenna w ostatnich dziesiątkach lat. Także moje życie lekarskie było w pewnym sensie przesiąknięte Jej świadectwem, które dotykało wypełniania najpiękniejszych stron lekarskiego powołania. Nie chodzi wcale o impuls do wyjazdu do szpitali misyjnych, choć i ja w swoim życiu takiej działalności w Afryce doświadczyłem, przybywając w Zambii. Chodzi bardziej o postawę lekarską gotowości do oddania bez reszty życia i czasu potrzebującemu. Ofiarność dr Błeńskiej na pewno owocowała i owocuje nadal inspirowaniem innych medyków do wypełniania ofiarnej służby. Swym życiem – zakorzenionym tak mocno w ewangelicznej misji miłosiernego Samarytanina – dr Błeńska ukazywała to, co najcenniejsze i najpiękniejsze. Promieniowanie Jej życia na pewno zmieniło oblicze wielkopolskiej medycyny. I ukazało właściwy wymiar motywacji ewangelicznej pomocy, która jest wpisana w lekarskie działanie.


Ordery i tytuły dr Wandy Błeńskiej:

  1. 1/ Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski;
  2. 2/ Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski;
  3. 3/ Order Rycerski Świętego Sylwestra;
  4. 4/ Order Ecce Homo;
  5. 5/ Order Uśmiechu;
  6. 6/ honorowe obywatelstwo Poznania i Ugandy;
  7. 7/ doktorat honoris causa Akademii Medycznej w Poznaniu.

Piątkowska Szkoła Społeczna w Poznaniu
od 1997 r. nosi imię Wandy Błeńskiej. Patronkę dla szkoły zaproponowała wraz z uczniami nauczycielka religii Alodia Tomaszewska.

Imię Wandy Błeńskiej
noszą także Zespół Szkolno-Przedszkolny w Niepru-szewie, Szkoła Podstawowa i Gimnazjum w Kowalach k/Gdańska oraz Oddział Toksykologii Szpitala Miejskiego im. Franciszka Raszei w Poznaniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski