Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść "O powstaniu Kalisza" część 3.

Tomasz Kubis
Andrzej Kurzyński
Mecenas gwizdnął cicho, acz wyraźnie. Cherubinek, rabbi i Picasso wyszli z kryjówek i otoczyli Bułgara. Too-Sexy z okiem przy lunetce karabinka snajperskiego nadal lustrował plac... Oto trzecia część opowiadania „O powstaniu Kalisza”. Jak zachęca autor Tomasz Kubis - to wersja współczesna, przepełniona czarnym humorem i metafizyką. Zakończenie za tydzień

Mecenas gwizdnął cicho, acz wyraźnie. Cherubinek, rabbi i Picasso wyszli z kryjówek i otoczyli Bułgara. Too-Sexy z okiem przy lunetce karabinka snajperskiego nadal lustrował plac. Pan Mecenas także pozostawał w ukryciu. Picasso i Cherubinek unieśli Tura do pionu. Następnie Picasso poczęstował jeńca rytualnym ciosem z bani i tym samym zadość uczynił kaliskiej ulicznej etykiecie z lat dziewięćdziesiątych. Złamany nos przechylił się mokrym chrupnięciem ku południowemu zachodowi. Cherubinek wykręcił ręce schwytanemu, a jego kompanion sprawnie skrępował Bułgara rzemiennym paskiem, po czym za pomocą zamaszystego plaskacza pomógł mu przyjąć pozycję horyzontalną. Tur mimo krwi zalewającej jego szeroką twarz wydawał się dość rozbawiony.

- Shalom! - rabbi Azmaveth skłonił się skrępowanemu. Bułgar wypluł krew.

- Emet ... emet ... emet... - wyszeptał ze świstem leżący.

- Co? - wychrypiał Picasso.

- Emet ... emet ... emet!

- Blefujesz ... - zasyczał rabbi. - Nie miałeś czasu sporządzić golema!

- Golem ... już tu był! Emet ... emet ... emet! - głos Aleksandra Tura począł wibrować pośród zielonej mgły niczym naprężona druciana smycz.

Łup ... krak ... trach ... Coś ciężkiego nadciągało od strony klasztoru franciszkańskiego. Coś, czego kroki przypominały brzmieniem zgrzytanie cmentarnych płyt ciągniętych po betonie... coś, pod czym pękał chodnik... coś, czego ciało nie było utworzone z żywej tkanki.

- Pod ścianę z nim! - ryknął rabbi - Pod ścianę!!

Cherubinek chwycił Tura pod pachy, powlókł kilka metrów po kamiennych płytach i cisnął pod bladożółtą za dnia - teraz w koloru cmentarnego - ścianę ratusza.

Chrup ... łup ... krak ... Chrzęst pękającego betonu stawał się wyraźniejszy i głośniejszy. Mecenas, Picasso, rabbi, Stefek Dedaluś i Cherubinek zwrócili oczy ku południowo-zachodniemu narożnikowi placu. I zobaczyli! Na tle rozjarzonej trupio-księżycowym światłem mgły zarysowała się ciemna, zwalista sylweta. Jakież monstrum, jakaż bestia powołana do życia diaboliczną inkantacją Tura, jaka obrzydliwa i fantastyczna potworność wyłoni się z mroku i mgły? Byli przygotowani na wszystko, zwłaszcza rabbi, który w swoim długim życiu już niejednego upiora, dziwotwora czy dybuka widział. Ale nawet on na takiego kalibru poczwarę nie był gotów!

- Jezus Maria Konopnicka! - jęknął pan Mecenas. - Maria Konopnicka zeszła z cokołu ...

Zaiste, była to we własnej kamiennej, choć obecnie ożywionej kabalistyczną mocą, osobie autorka Naszej Szkapy, Maria Konopnicka z domu Wasiłowska, pseudonim artystyczny Jan Sawa... Jej to kamienny pomnik, zazwyczaj stojący przy ulicy Nowy Świat, stąpał teraz sztywno i parł ku temu, który ją ożywił i wezwał - ku magusowi Alyksandrowi Turowi, gotów unicestwić każdego, kogo jej pan wskaże. Na czole szlachetnej nowelistki jarzyło się wypisane hebrajskim alfabetem słowo Emet - Życie. Znak golema! W tym przypadku - golemicy!!

Pan Mecenas oparł się o ścianę i dysząc ciężko poczuł, że za chwilę zemdleje. Picasso klapnął na tyłek i zmoczył się w gacie.

- Strzelaj w nią! Wal! Pal! Bij! Zabij! - zawył rabbi do Stefka Dydalusia, któren na podorędziu miał odłożony rucznoj protiwotankowyj granatomiot. Ten jednak nic! Stanął jak wryty i rozdziawił jeno otwór gębowy. Tragedia Stefka Dedalusia polegała bowiem na tym, że był on nie tylko intelektualistą i miłośnikiem literatury polskiej w ogólności, ale w szczególności studentem polonistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza (filia w Kaliszu!)! Nie mógł więc ot tak - nawet w sytuacji kryzysowej - razić z RPG w kobietę. Co tam z RPG w kobietę! Z RPG w autorkę dzieł takich, jak O krasnoludkach i sierotce Marysi i Na Jagody! Nie potrafił znaleźć w sobie dość siły, aby rozerwać na kawały twórczynię Szkolnych przygód Pimpusia Sadełko! Był zbyt przyzwoity, zbyt prawy, był zbyt Polakiem, aby walić z posowieckiego granatnika do autorki Roty! Może student jakiej innej uczelni, dajmy na to Uniwersytetu Jagiellońskiego lub Uniwersytetu Warszawskiego albo Uniwersytetu Łódzkiego byłby moralnie w stanie razić Marię Konopnicką. Może nawet, Boże wybacz!, student KUL-u w desperacji porwałby się z armatą na matulę Janka Wędrowniczka, ale, na Boga, student UAM-u - żadną miarą! Student UAM-u nie pomyślałby nawet o zszarganiu takiej świętości!

Dedaluś złożył skrzydła i zapadł w stupor, a świętość tymczasem dopadła doń z cmentarnym chrzęstem kamiennej sukni, chwyciła za klapy marynarki (Stefan, jako intelektualista zazwyczaj nosił się elegancko) i rzuciła studentem polonistyki o ścianę ratusza z takim impetem, iż Stefanowi Dedalusiowi doszczętnie urwał się strumień świadomości.

Podsumowując, Mecenas stracił rozum, Picasso i Stefan także, nawet Too-Sexy utracił możność logicznego rozumowania. Jedynie Cherubinek rozumu nie stracił. Być może dlatego, że, ogólnie rzecz biorąc, niewiele miał do stracenia. Rzucił się tedy ku Konopnickiej, przeładował śrutówkę i wypalił w pisarkę. Chmura ołowianej drobnicy niewiele jednak szkód mogła wyrządzić kamiennej golemicy. Przeładował. Wypalił. I powtórzył! I raz jeszcze! Poetka z niespodziewaną szybkością dopadła do Cherubinka i wymierzyła mu tęgiego kuksańca. Gangster poszybował w noc i rąbnął łysym kanciastym łbem o kamienną płytę chodnika. Potem, jako się już rzekło, Cherubinek znalazł się w długim ciemnym tunelu, na którego końcu była światłość.

W tunelu Cherubinek nie był jednak sam. Tuż obok znajdował się byt w odziany w coś na kształt ciemnej postrzępionej szaty. Istota ta trzymała w kościstej dłoni drzewce długiej kosy, a spod kaptura wyzierało trupie oblicze. Oto przy Cherubinku stała Śmierć.

Śmierć ujęła Cherubinkową dłoń w swoje zimne szpony i pociągnęła go w kierunku przeciwnym do emanującego pokojem i miłością światła.

Cherubinek od pewnego czasu nabierał mglistego, bo mglistego, ale jednak wrażenia, że jeśli chodzi o jego osobistą intelektualną potencję, to, obrazowo i po gospodarsku rzecz ujmując, nie wszystkie zapałki w tym pudełku dało się zapali, nie wszystkie wymiona w tej oborze były pełne mleka, nie wszystkie barany w tym stadzie beczały melodyjnie, nie ze wszystkich wieprzów w tej ubojni dało się pozyskać szynkę klasy premium... Z drugiej strony jakimś arcyfrajerem Cherubinek też nie był! Wyrwał więc rękę ze śmiercinej łapy i wymierzył kostusze zamaszystego kopa w krocze.

- Jezus Maria! - jęknęła (jęknął?) Śmierć i zgiąwszy się w pół oparła (oparł?) się o ścianę długiego ciemnego tunelu. Długaśna kosa obaliła się z hukiem na coś, co, zdaje się, było podłogą tunelu. Sapiąc i pojękując z bólu mroczny byt astralny począł obrzucać Cherubinka najwymyślniejszymi bluzgi. Cherubinek jednakowoż postanowił przejąć inicjatywę i zoczywszy gdzieś pod sobą porzuconą powłokę cielesną postanowił wskoczyć weń na bombę! Jeszcze tylko usłyszał za sobą groźne „Jeszcze cię gnoju..., ufff..., jeszcze cię gnoju dorwę!”.

- Goń się, pedale! - odszczeknął i już go nie było.

Skoczywszy Cherubinek stracił orientację gdzie dół, a gdzie góra. Poczuł tylko tępe pulsowanie i ból obejmujący połowę twarzy. W gębie poniewierało się kilka wybitych zębów. Gangster podniósł ciężkie powieki i pomyślał:

- Śmierć transwestytą?! Co za świat! Tfu! Co za zaświat!

Uniósł głowę i rozejrzał się po placu ratuszowym. Sytuacja przedstawiała się, ogólnie rzecz ujmując, rozpaczliwie. Pan Mecenas leżał przy filarze z roztrzaskaną głową. Próbował wstać, macał dookoła siebie nie widząc niczego wyraźnie - krew zalewała mu oczy. Picasso wył - jego lewa noga była wykręcona w nienaturalny sposób. Stefek Dedaluś leżał nieprzytomny. A on - Cherubinek -widział tylko na jedno oko.

Maria Konopnicka stała przy Turze i próbowała rozsupłać pęki zaciągnięte na krępujących go rzemieniach. Szło jej niesporo - kamienne paluchy były grube i niezdarne!

Rabbi stał z daleka i kogoś jakby przywoływał, ni to darł się, ni to zawodził - Cherubinek nie mógł rozeznać - dzwoniło mu we łbie. Dzwoniło, ale pomimo owego dzwonienia i ogólnego rwetesu na placu, do wnętrza sponiewieranej czaszki mafiosa zaczęło docierać coś nowego. Nowy dźwięk, odgłos towarzyszący ciężkim posuwistym ruchom i tarciu kamienia o kamień.

Wtem, od strony ulicy Zamkowej pojawił się cień - długaśny, pokraczny, jakby pełen ekstremalnej rezygnacji lub melancholii, czego znakiem była zgarbiona postura i nienaturalnie opuszczone ramiona. Cień wkroczył w światło.

- Matko Króla Żydowskiego! - zapiał pan Mecenas wybałuszając gałki oczne. - Adam Asnyk!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski