Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niewidomy Marcin przybiegł z Berlina do Poznania

Robert Domżał
Tata, tata, gdzie jesteś. Przyjeżdżaj do nas. Tu jest tyle śniegu - mówili przez telefon kilkuletni synowie Marcina Grabińskiego, gdy niewidomy biegacz pokonywał kolejne kilometry morderczej trasy Berlin - Poznań.

Od pierwszych kilometrów targał nim huraganowy wiatr. - Podrywał nas w górę. Grad ciął w twarz, lodowaty deszcz aż kuł. Prawdziwa droga krzyżowa. Ale trwająca przez 300 kilometrów - opowiadał w czwartek, trzeciego dnia biegu, już w okolicach Poznania.

Marcin biegł pod hasłem: "Biegam, bo nie widzę przeszkód. Jestem NaTak." Jego celem było spopularyzowanie biegów charytatywnych "Bieg Na Tak - Run of Spirit" w Poznaniu oraz Run of Spirit w Berlinie. Pieniądze, jakie zostaną dzięki nim pozyskane przeznaczone będą na zakup sprzętu do rehabilitacji niepełnosprawnych.

- Biegnijmy najkrótszą trasą, bo na trasie błądziliśmy i nadłożyliśmy około 20 kilometrów w stosunku do planowanych. Musieliśmy nawet przeskakiwać płot. Tak, dwumetrowy płot. Raz jeszcze w okolicach Berlina obiegaliśmy lotnisko - mówił Marcin. Dwadzieścia ostatnich kilometrów to był bieg, marsz i okłady z lodu. Kość piszczelowa dawała o sobie znać.
Jak każdy długodystansowiec Marcin najbardziej bał się kryzysu, tak zwanej ściany. Ale na takiej trasie zdarzyć może się nie tylko kryzys. Marcinowi przytrafiło się też zmęczeniowe złamanie jednej z kości nogi. To efekt intensywnego treningu, zbyt krótkiej regeneracji i wysokiego progu odczuwania bólu.

- Na szczęście w szpitalu w Piekarach Śląskich, gdzie pracuję są dobrzy specjaliści. I jeśli potrzebuję pomocy mam się do kogo zwrócić - mówi.

Kiedy leczył kontuzję przejechał na rowerze w ciągu sześciu dni 1100 kilometrów. Oczywiście nie sam . Na tandemie. Po tej przejażdżce był pewien, że jest w stanie pokonać trasę z Berlina do Poznania. Marcin stracił wzrok mając 18 lat.
- Wujowie też chorowali i stracili wzrok. Liczyłem się więc z tym, że i mnie to spotka - opowiada Marcin. Kiedy tak się stało trudno mu jednak było się z tym pogodzić. Dlaczego ja? To pytanie zadawałem na początku prawie codziennie. Był też czas buntu, alkoholu - wspomina.
Rozpoczął więc naukę w szkole dla niewidomych we Wrocławiu. Zaczął biegać. Na początek sprinty. Po biegach zainteresował się kulturystyką. - Długie biegi stały się moją pasją dopiero wtedy, gdy jeden z wujów przebiegł maraton. Ja nie dam rady? Mówiłem wtedy sam do siebie - wspomina Marcin Grabiński.

Zaczął od kilku kilometrów, później był półmaraton i wreszcie królewski dystans. Po pierwszym przyszła chęć poprawienia wyniku, zejścia poniżej 4 godzin, a gdy to stało się faktem, postanowił jeszcze bardziej wyśrubować tzw. życiówkę. Rekord pobił niecałe dwa lata temu w Poznaniu.

- Pamiętam podbieg na końcowych kilometrach trasy. Oj, dał mi się w kość - wspomina biegacz. Ale czas 3 godz. 4 minuty - to mój rekord - mówi z dumą. Dał Marcinowi też tytuł Mistrza Polski osób niepełnosprawnych w swojej kategorii.

Marcin to człowiek, który nie widzi drogi, dostrzega ledwie zarys kogoś lub czegoś co jest niecały metr przed nim, a jednak osiągał w maratonie taki wynik. Biegacze mówią wprost, że dojście do takiej kondycji wymaga wybiegania tysięcy kilometrów. Każdy bieg i większość treningów Marcin musi odbywać z przewodnikiem. Ten zaś musi być w podobnej do niego kondycji.
- Bywa, że biegam z Marcinem Świercem - zdradza swoją tajemnicę Marcin. Kto to taki? Czołowy polski biegacz ultradługodystansowy specjalizujący się w biegach górskich. Kiedy biegłem życiówkę przewodnik przekazał mnie innemu biegaczowi - to pozwoliło osiągnąć rekord - mówi Marcin.

W Lublińcu Marcin zawiązał klub biegacza "Mafia Team". - Biega się niekoniecznie dla wyników. W grupie wspiera się po prostu innych. Samemu można liczyć na wsparcie. Nie każdy jest biegaczem zawodowcem, nieustającym rekordzistą. Wiele osób biega dla atmosfery, dla zdrowia i dla nich jest klub, jaki tworzę. To alternatywa dla istniejącego w Lublińcu klubu "Meta".
Marcin wymyślił, że pobiegnie z Berlina do Poznania. Trudno mu jednak było znaleźć odpowiedni termin, bo pracuje w szpitalu i jeszcze studiuje.

- Poza tym jestem ojcem dwójki dzieci trzecie jest w drodze, a to są przecież obowiązki - mówi i dodaje, że pracując w szpitalu ma też do czynienia z niepełnosprawnymi. Wie, jak ciężko im pomóc. Wie też jak ważne jest to, by działać, być aktywnym. Żonie powiedział dopiero wtedy, gdy wszystko było zapięte na ostatni guzik.
- Zadzwonił do nas mówiąc, że może się nam na coś przydać - opowiada Marta Jarantowska, ze Stowarzyszenia NaTak, która była jedną z osób zabezpieczających bieg. Impreza nie doszłaby do skutku, gdyby nie przewodnicy. Andrzej Zyskowski z okolic Olsztyna. Dołączył do zespołu po przeczytaniu informacji na aplikacji endomondo. Pierwszego dnia i przez znaczną część drugiego przewodnikiem był Marek Kapela z Dobrodzienia na Śląsku. Wrócił na trasę na ostatnich kilometrach.

- W tym roku organizując Bieg Na Tak będziemy zbierać pieniądze na sprzęt rehabilitacyjny różnego rodzaju - mówi Marta Jarantowska ze Stowarzyszenia Na Tak. Będą to między innymi komunikatory dla dzieci, które porozumiewają się wyłącznie wzrokiem. Pod naszą opieką jest około sześciuset pięćdziesięciu osób niepełnosprawnych i ich rodziny.

Przez trzy dni, bo tyle biegli z Berlina do Poznania niewiele spali. Po drugim etapie, czyli ze środy na czwartek ledwie 2,5 godziny.

- Kiedy około godz. 8 ktoś do nas zaczął telefonować udawałem, że nie słyszę, chciałem jeszcze odpocząć - opowiada Andrzej Zyskowski. - Marcin jednak wstał. Miałem nadzieję, że mnie jeszcze nie zerwie z łóżka.

Ostatecznie biegacze pospali do godz. 9 i zaczęli przygotowania do dalszego biegu. Wyruszyli w trasę około 12.30. Pierwszego dnia biegli 11 godzin. Zaczęli szybko w tempie maratonów. Ale nadłożyli nieco drogi i musieli pokonać 117 kilometrów zamiast 107. Podobnie było drugiego dnia, gdy biegli 15 godzin. Trzeciego dnia, gdy mieli najmniej kilometrów do pokonania byli na nogach znów 11 godzin.
"Marcin go, go Marcin" - skandowali kibice przy stacji paliw, gdy Marcin i towarzysząca mu grupa biegaczy mijała stację paliw w Przeźmierowie. Na Ogrodach w grupie kolejnych kibiców byli krewni Marcina. - Wuja jest moim zagorzałym kibicem - mówi biegacz.

Wśród kibiców była też dziewczyna z plecakiem pełnym słodkości. Ratowała nimi tych, których dopadł głód. Zaskarbiła sobie wdzięczność wielu biegnących. A przez ostatnich 20 kilometrów towarzyszyło mu kilkanaście osób. Trasa mijała na rozmowach. Ktoś opowiadał o Łemkowynie, czyli biegu ultra na dystansie 150 kilometrów z Krynicy do Komańczy, gdzie często trzeba przechodzić przez rwące strumienie, a buty oklejone są grubą warstwą błota. Ktoś inny wspominał bieg przez Połoniny, a jeszcze inny biegacz mówił o Ultra Biegu Granią Tatr. Nie zabrakło wspomnień z pierwszych maratonów i radości z jego zakończenia.

Było dobrze po godzinie 23, gdy kilkunastoosobowa grupa wbiegała na most Rocha w Poznaniu. Przejeżdżający taksówkarz, gdy tylko dowiedział się, że Marcin i jego przewodnicy biegną aż z Berlina zaczął robić zdjęcia.
Biegacze często mówią, że w trakcie pokonywania kilometrów mają czas na przemyślenia. Marcin wymyślił właśnie przyszłoroczny bieg?
- Zorganizujemy sztafetę z Berlina do Poznania. Spróbuję zainteresować nią kilku znanych biegaczy ultra, którzy równolegle do sztafety będą się na tej trasie ścigać - mówi z uśmiechem.

- Tysiąc pięćset metrów - oznajmili biegacze dobrze znający ścieżkę nad Maltą. I wtedy okazało się, że 300 pokonanych już kilometrów nie oznacza, że Marcin, Andrzej i Marek przekroczą metę spokojnym tempem. Wysforowali się na czoło grupy i korzystając z lekkiego zbiegu nieźle się rozpędzili. Kiedy do mety zostało już 100 metrów słychać było okrzyki kibiców. Takiego finiszu, a przynajmniej o takiej porze poznańska Malta chyba jeszcze nie widziała.

Chociaż była godz. 23.30 przy parkingu na ul. Wiankowej zgromadziło się kilkadziesiąt osób. Gdy skończył bieg i stanął nie było widać po nim zmęczenia. Marcin żartował i nawet zachęcał zgromadzonych do krótkiego biegu. A potem zaczął robić pompki!

Marcin nie jest jedynym niepełnosprawnym, który biega i działa na rzecz innych niepełnosprawnych.

W podpoznańskiej Murowanej Goślinie mieszka, pracuje i trenuje Andrzej Ludzkowski. Mimo niedowładu ręki już kilka razy organizował 12-godzinne biegi charytatywne. Dzięki temu jeden z mieszkańców gminy mógł zamontować windę do swojego mieszkania, a niepełnosprawne siostry Ola i Agata pojechały na turnus rehabilitacyjny. W tym ostatnim biegu uczestniczyło oprócz Andrzeja Ludz-kowskiego 400 osób.

Najbardziej znanym niepełnosprawnym jest Jasiek Mela, który zdobył dwa bieguny Ziemi, i przebiegł maraton w Nowym Jorku. Stworzył też fundację.

W filmie o nim, jaki nakręcono kilka lat temu padła kwestia: "Kalectwo to nie brak ręki czy nogi. Kalectwo to kwestia umysłu".

Bieg w Poznaniu
IV Bieg "Bieg Na Tak - Run of Spirit" odbędzie się w Poznaniu 9 maja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski