Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Islandia - dzień dziewiąty

Marcin Mortka
Lubię islandzkie miasteczka nocą. Ruch tu zamiera całkowicie, nad dachami wisi szarość północnego lata, palą się ciemnopomarańczowe lampy uliczne, chmury odbijają blask odległego zachodu. Cisza i spokój, jedynie na drodze ciągnącej się wzdłuż horyzontu widać światła samotnego samochodu.

Przyglądając się scenerii odnoszę wrażenie, jakby osada zuchowato mówiła: "Spójrzcie, trwam. Cóż z tego, że daleko, że mokro i ciemno? Ja trwam."

A wraz z nią trwa cały kraj. Skansen osobliwości na krańcu świata, pozbawiony miast z prawdziwego zdarzenia (Reykjavik to metropolia tylko z nazwy), a w związku z tym również i zabytków z prawdziwego zdarzenia. Brak tu gotyckich katedr, zamków czy pałaców o znajomo brzmiących nazwach, brak atrakcji, którymi można błysnąć podczas rozmowy w towarzystwie. Są natomiast wodospady, lodowce, wulkany, pustkowia i inne osobliwości, które statystycznego urlopowicza przyprawią o gęsią skórkę.

I dobrze.

Pogoda dnia ostatniego włóczęgi nie pozwala zapomnieć, gdzie jesteśmy. W mżawce zajeżdżamy nad monumentalny, dwukaskadowy wodospad Gulfoss, w pogodne dni zwieńczony tęczą. Otoczeni mgłą czekamy na erupcję gejzera. W deszczu wkradamy się do kościółka w Skalholt, siedziby islandzkich biskupów. Z góry przygląda nam się zakryta chmurami, ponura Hekla.

Obrazy przelatują jak w kalejdoskopie. Patrzę przez szybę i chłonę. Konie na pastwiskach. Zagubione we mgle owce. Potoki górskie. Pojedyncze farmy. Chłonę na zapas, bo nie wiem, kiedy znów to ujrzę.

Obrazy przelatują coraz szybciej. Nad wodospadem Hjalparfoss wreszcie się przejaśnia. Siadamy w zrekonstruowanej halli z dziesiątego wieku i zaczynam snuć historie o wikingach. Gdy skończę, reszta grupy namawia mnie na kolejne. Widać wszyscy chłoną. Nikt się jeszcze nie nasycił.

Wreszcie docieramy do Reykjaviku, pobłażliwie bezchmurnego. Nieco wzruszeni, żegnamy się z Haflede, który od dwóch godzin mówi tylko o kwiatach do podlania w domu, a potem wyruszamy na pieszą wędrówkę po stolicy. Obrazy przesuwają się wolniej, ale równie nieubłaganie. Dom Hofdi, gdzie kiedyś debatował Reagan z Gorbaczowem. Słynna żelazna rzeźba na nabrzeżu, ni to stwór morski, ni to łódź wikingów. Ryneczek, gdzie policja akurat prowadzi naszego pijanego rodaka. Staw Tjornin z mewami, wzbijającymi się do lotu.

Trasa zatoczyła koło. Opowiedziałem już wszystko. Pora na chwilę spokoju.

Jutro wracam do domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski