Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Daje pieniądze z dobroci serca...

Łukasz Cieśla
Stanisław S. twierdzi, że doradca, kupując mieszkanie, wykorzystał jego niewiedzę i trudną sytuację finansową syna
Stanisław S. twierdzi, że doradca, kupując mieszkanie, wykorzystał jego niewiedzę i trudną sytuację finansową syna Grzegorz Dembiński
Czy akty notarialne, podpisywane przez doradcę Mariusza T. i jego klientów, zawierają nieprawdę? Klienci twierdzą, że za sprzedaż mieszkania dostają od niego znacznie mniejsze kwoty, niż wynikać to ma z dokumentów podpisanych u notariusza.

Wątpliwości związane z działalnością Mariusza T. opisaliśmy już we wczorajszym "Głosie". Dziś przedstawiamy szczegóły transakcji dotyczącej zakupu przez niego mieszkania na poznańskim Piątkowie. Rodzina S., która sprzedała trzypokojowy lokal, twierdzi, że została wprowadzona w błąd, a poza tym dostała mniej pieniędzy, niż wynika to z aktu notarialnego.

A było tak. Syn państwa S. o imieniu Zenek, nie mając zdolności kredytowej i długi do spłacenia, trafił przez znajomego do Mariusza T. Umówili się, że doradca udzieli pożyczki pod zastaw mieszkania należącego do jego rodziców. U notariusza podpisano umowę sprzedaży trzypokojowego lokalu. Kwota zakupu zapisana w akcie notarialnym to zaledwie 200 tys. zł.

- Nie chciałem podpisać tego aktu, bo dopiero w ostatniej chwili dowiedziałem się, że syn dostanie pożyczkę tylko wtedy, jeśli sprzedamy panu T. nasze mieszkanie. Dziś czuję się przez niego oszukany. Dopiero teraz wiem, że istnieją inne formy pożyczek i sprawę można było załatwić inaczej - twierdzi Stanisław S., były właściciel lokalu.

Ostatecznie akt notarialny podpisano i wynika z niego, że 10 sierpnia ubiegłego roku państwo S. pokwitowali u notariusza odbiór 150 tys. zł. Reszta miała trafić na konto synowej, czyli żony Zenka.
Co się okazało? Na konto synowej, na co mamy dowody, trafiło łącznie 100 tys. zł. W tytule przelewów napisano, że są to pieniądze za mieszkanie. Gdyby więc zsumować kwoty z aktu notarialnego i z przelewów, okazałoby się, że Mariusz T. dał rodzinie S. o 50 tys. zł więcej, niż wynika to z pism sporządzonych u notariusza.

Tę sytuację można by wytłumaczyć na dwa sposoby. Pierwsza wersja zakłada, że Mariusz T. jest niemalże filantropem i daje swoim klientom więcej pieniędzy, niż deklaruje w aktach notarialnych.
Co ciekawe, tłumaczenia doradcy wpisują się w tę koncepcję. Bo gdy z nim rozmawialiśmy, przekonywał nas, że mógł przelać za mieszkanie więcej pieniędzy, niż wynika to z aktu notarialnego. Te dodatkowe 50 tys. zł miałby "dać z dobrej woli" i były to rzekomo pieniądze niezwiązane z zakupem mieszkania (na przelewie napisano jednak, że dotyczą tej właśnie transakcji - dop. red.). Doradca twierdzi też, że ufa swoim klientom i jeśli proszą go o pieniądze, on może pożyczyć im pewne kwoty nawet bez pisemnego pokwitowania.

Druga ewentualność zakłada scenariusz mniej korzystny dla Mariusza T., czyli że akt notarialny zawiera nieprawdziwą kwotę i doszło w nim do poświadczenia nieprawdy. O tym, że tak właśnie jest, przekonuje Stanisław S.

- Ani ja, ani moja żona nie dostaliśmy od pana T. pieniędzy. Akt notarialny zawiera nieprawdę - podkreśla mężczyzna.

Jego zdaniem Mariusz T. przekazał jego rodzinie tak naprawdę 146 tys. zł. Pewna część tej kwoty została przelana do spółdzielni mieszkaniowej na przekształcenie mieszkania we własnościowe, pozostała na konto synowej.

- Gdy zorientowaliśmy się, że zostaliśmy nabici w butelkę, syn poszedł do innego notariusza i tam poświadczył, że dostał właśnie 146 tys. zł, a nie 200 tys. zł., czy 250 tys. zł - podkreśla Stanisław S. - Ta kwota, czyli 146 tys. zł odpowiada sumie, którą syn chciał pożyczyć od pana T. Ustna umowa była też taka, że do spłaty, po doliczeniu kosztów doradcy, będzie 200 tys. zł.

W styczniu tego roku, czyli kilka miesięcy po transakcji, Stanisław S. poszedł do Mariusza T., żeby dowiedzieć się, na jakiej zasadzie ma być spłacona "pożyczka". Chciał też usłyszeć, ile zdaniem doradcy wyniosła jej wysokość.

Mariusz T. wskazywał, żeby nie wracać już do tego, ile było na przelewie, a ile u notariusza. Proponował, by po prostu umówić się na kwotę do spłacenia.

Doradca przedstawił też wyliczenia, z których wynika, że spłata pożyczki, a tak naprawdę wykupu mieszkania, może wynieść... około 530 tys. zł. Mariusz T. stwierdził bowiem, że pod mieszkanie zamierza wziąć kredyt w wysokości 200 tys. zł, bo jak utrzymuje, taką kwotę przekazał rodzinie S. A spłata kredytu przez 20 lat - 240 rat po ok. 2,2 tys. zł miesięcznie - da kwotę ok. 530 tys. zł. Zapewnia też, że on sam niewiele zarobi, bo olbrzymią część kosztów pobiera bank.

Tymczasem Stanisław S. zamierza po weekendzie zgłosić się do prokuratury, by opisać swoją sprawę. Przypomnijmy, że prokuratura i policja prowadzą już śledztwo w sprawie działalności doradcy. Przesłuchano już ponad 50 jego klientów.

Organy ścigania sprawdzają, czy klienci doradcy byli świadomi wszystkich zapisów u notariusza, czy też zostali oszukani. Weryfikowana jest również prawdziwość aktów notarialnych, które sporządzane są u tego samego prawnika.

- Jeżeli strony umowy notarialnej lub jedna z nich wprowadza notariusza w błąd, na przykład co do autentyczności przedstawianych dokumentów, to takie osoby narażają się na odpowiedzialność karną. W grę wchodzi wyłudzenie od notariusza poświadczenia nieprawdy w sporządzanym przez niego akcie notarialnym, za co grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności. Inną kwestią jest, czy notariusz, który potwierdza to, co strony przed nim oświadczają, mógł być świadomy ewentualnej pozorności wytwarzanego dokumentu. Wszystkie kwestionowane przez klientów transakcje są bowiem zawierane u tego samego notariusza - mówi prokurator Sebastian Domachowski, który prowadzi śledztwo w sprawie działalności Mariusza T.

Doradca, pytany przez nas o akty notarialne, stwierdza, że nie są one pozorne i zawierają prawdziwe informacje. Przekonuje też, że działa w interesie swoich klientów i stara się im pomóc w kłopotach finansowych. Dodał też, że od tej pory wszelkie transakcje z klientami będą miały odzwierciedlenie w dokumentach, bo zauważył, jacy ludzie są niewdzięczni.

Historia dotycząca mieszkania państwa S. to jedna z wielu spraw, w której pojawia się nazwisko doradcy Mariusza T. W poniedziałkowym "Głosie" opiszemy historię wnuczka, który sprzedał mieszkanie razem z dziadkami i własną matką.

Wnuczek stwierdził podczas przesłuchania, że inicjatorem tej sprzedaży był Mariusz T. Doradca zaprzecza jednak twierdzeniom.

Niektórzy klienci są zadowoleni

Część klientów wypowiada się bardzo pozytywnie o Mariuszu T.
Po naszym piątkowym tekście odebraliśmy telefony z krytycznymi uwagami na temat jego działalności. Ale też zgłosił się do nas Arkadiusz Z., zadowolony klient doradcy. Podkreślał, że problem nie leży w działalności pana Mariusza, bo ona jego zdaniem jest uczciwa, lecz w zachowaniu innych ludzi. - Wielu klientów najpierw zaciąga u Mariusza duże pożyczki, a potem ich nie spłaca i jeszcze skarży się mediom czy policji. Moim zdaniem jedyny problem Mariusza polega na tym, że on ma zbyt dobre serce dla ludzi - przekonuje Arkadiusz Z.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski