Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brylanty, Bażanty, czyli Las Vildas... w słowniku [ROZMOWA]

Błażej Dąbkowski
- Dzielnicą fascynuję się od dziecka, gdyż patriotyzm lokalny i zainteresowanie nią wpoił mi mój dziadek - mieszkaniec Wildy - mówi dr Patryk Borowiak
- Dzielnicą fascynuję się od dziecka, gdyż patriotyzm lokalny i zainteresowanie nią wpoił mi mój dziadek - mieszkaniec Wildy - mówi dr Patryk Borowiak Łukasz Gdak
O leksykonie wildeckim, języku charakteryzującym tę dzielnicę i... nazwach sklepów oraz lokali opowiada dr Patryk Borowiak, językoznawca z Instytutu Filologii Słowiańskiej UAM i członek Rady Osiedla Wilda.

Co jest tak fascynującego w Wildzie, że poświęci jej Pan strony swojej encyklopedii?
Patryk Borowiak: Początkowo miała to rzeczywiście być encyklopedia, ale wycofałem się z tego pomysłu. Stanęło na leksykonie wildeckim. Książka najprawdopodobniej będzie miała właśnie taki podtytuł. Wracając do pytania, dzielnicą fascynuję się od dziecka, gdyż patriotyzm lokalny i zainteresowanie nią wpoił mi mój dziadek - mieszkaniec Wildy. Opowiadał mi o nazwach ulic i ich patronach, tak więc miałem dobry punkt wyjścia do rozpoczęcia swojej pracy. Choć mieszkałem przez wiele lat na Grunwaldzie, to jednak na Wildzie chodziłem do szkoły podstawowej, liceum, to Wilda zawsze była dla mnie najważniejszym miejscem na mapie Poznania. Wydaje mi się, że w czasach, kiedy społecznikostwo ma się coraz lepiej, warto innym opowiedzieć o tym miejscu.

To chyba nie jest łatwe, bo przecież nikt hurtowo nie wydawał książek o Wildzie, więc musiał Pan pewnie trochę czasu spędzić w bibliotekach.
Patryk Borowiak: Pracę zacząłem od tego, na czym znam się najlepiej, czyli nazewnictwa ulic, placów, całej nomenklatury miejskiej na Wildzie. To miałem gotowe już kilka lat temu i rzeczywiście musiałem spędzić sporo czasu w bibliotekach, przeglądając m.in. przedwojenne opracowania historyków dotyczące dzielnicy. Zacząłem rozmawiać z mieszkańcami, którzy przypominali mi o przeróżnych faktach z życia dzielnicy, jak choćby o jednej z najstarszych w Polsce wytwórni kartonów. Odezwali się dyrektorzy szkół, Powiatowego Urzędu Pracy, członkowie grupy Poznańczycy, mnóstwo osób prywatnych, w tym córka słynnego piłkarza Edmunda Szyca.Oczywiście korzystałem też z książki dr Magdaleny Mrugalskiej-Banaszak, ale i w niej nie sposób znaleźć informacji o Wildzie współczesnej.

Więc czym jest dla Pana współczesna Wilda?
Patryk Borowiak: To coś, co jeszcze się rodzi. Pojawiają się nowi mieszkańcy, jest duża grupa studentów, budują się nowe osiedla, jak np. os. Czarnieckiego. Dlatego to napływowa ludność jest w dużej mierze motorem wszelkich zmian. Warto o tym pamiętać, bo jeszcze na początku lat 90., kiedy byłem chłopcem, dzielnice zamieszkiwali tylko rdzenni Wildzianie, jak ci z Cegielskiego. W mojej klasie, w szkole podstawowej, prawie każdy miał kogoś z rodziny w „Ceglorzu”. Teraz, pod wpływem napływowej ludności, powstają kolejne inicjatywy, kawiarnie, restauracje. Ale to na pewno nie koniec zmian, bo ta dzielnica ma ogromny potencjał.

Potencjał do...
Patryk Borowiak: Na pewno Wilda nie powinna być kalką hipsterskich Jeżyc. To przede wszystkim musi być miejsce wygodne do życia, przyciągać ilością zieleni, interesującymi przedszkolami, dobrymi szkołami i brakiem psich kup na ulicach (śmiech).

Ale już teraz Wilda posiada sporo miejsc, które mogą przyciągać, jak choćby zajezdnia przy ul. Madalińskiego. Jej zapewne poświęcił Pan miejsce w leksykonie.
Patryk Borowiak: Jak wiadomo, docelowo powstanie tam prawdopodobnie muzeum komunikacji, ale już w tym roku Lato na Madalinie pokazało, że może to być także miejsce spotkań, kultury, animacji dla dzieci. To już w tej chwili miejsce kultowe na Wildzie. Oczywiście, hasła Madalina, a także Madalińskiego i Zajezdnia przy Madalińskiego pojawią się w mojej książce.

Jest ich więcej?
Patryk Borowiak: Dla niektórych będzie nim także SPOT, choć on nieco odbiega od charakteru dzielnicy i jej mieszkańców. Jest też bar Muszelka, o nim również wspominam w swojej książce. Zresztą gastronomia mocno rozwija się w ostatnich latach w dzielnicy, czego dowodem jest miejsce, w którym siedzimy (Bezstresowa Cafe - red.). Jeszcze kilka lat temu takie inicjatywy się nie pojawiały, a jeśli nawet ktoś otwierał knajpkę lub kawiarenkę, to równie szybką ją zamykał. Może to nie był odpowiedni czas.

Są też wildeckie monumenty i symbole równie kultowe, choć trudno nazywać je wizytówkami dzielnicy.
Patryk Borowiak: Oczywiście, najbardziej widocznym jest salon gier Las Vildas, pod którym chyba każdy z członków rady osiedla zrobił już sobie zdjęcie (śmiech). Blaszak niedługo zniknie, gdyż na jego miejscu ma powstać budynek mieszkalny. Może chociaż nazwę Las Vildas deweloper gdzieś przemyci? No i jest Biedronka po kinie Wilda, na szczęście miejsce ratuje dawny neon, przypominający o historii tego budynku.

Wśród setek haseł, które znajdą się w leksykonie, jest choć jedno poświęcone osobie, miejscu, przedsiębiorstwie, o których nie miał Pan wcześniej zielonego pojęcia?
Patryk Borowiak: Nie wiedziałem na przykład, że na Wildzie znajdowała się rozlewnia wód mineralnych, a na naszym rynku sprzedaje pewien znany poeta. Jest więcej osób powszechnie znanych i pochodzących z dzielnicy, jak choćby współcześni piosenkarze popularni. Nazwisk nie chcę ujawniać, za dużo już mówię o książce, niech chociaż to pozostanie tajemnicą do momentu jej wydania, co ma nastąpić w przyszłym roku (śmiech).

Ale od opowieści o „języku” wildeckim już Pan się nie wymiga. O nim też przeczytamy w leksykonie.
Patryk Borowiak: Jest on tożsamy z gwarą poznańską, ale posiada lokalne nazwy własne, których wildzianie używają w stosunku do konkretnych miejsc. Na Wildzie nikt nie mówi, że idzie na ulicę Kilińskiego, a na Kilinę, zamiast na Madalińskiego, idzie się na Madalinę. Są też wildeckie Bahamy, które nie wiadomo dokładnie, kiedy przylgnęły do skweru przy ulicach Górna Wilda/Wierzbięcice. Zawsze zwracam uwagę na nazwy, bo zajmuję się nimi zawodowo, pracując także w terenie.

Ulica to dla językoznawcy wyzwanie?
Patryk Borowiak: Przede wszystkim zajmuję się językami południowosłowiańskimi, więc bardzo często bywam w Sofii czy innych miastach południowosłowiańskich. Zawsze zabieram ze sobą aparat, robię zdjęcia wszystkim nowym szyldom, bo moim przyszłym tematem badawczym będą handel i usługi. Rozmawiam też z właścicielami tych miejsc, interesują mnie ich inspiracje w zakresie nazewnictwa, które potrafią być naprawdę zaskakujące.

I te inspiracje przenosi Pan na poznański, a konkretnie wildecki grunt. Nazwa jednego z lumpeksów to Pana dzieło.
Patryk Borowiak: Rzeczywiście mam swój udział w wykreowaniu jednej nazwy na Wildzie (śmiech). Konkretnie chodzi o „Brylanty, Bażanty”, sklep, który już stał się popularny w dzielnicy. Stwierdziłem, że skoro to second-hand z wyższej półki, z lepszą odzieżą, to nie zasługuje on na nazwę typu „Modna szafa”, powinien się raczej kojarzyć z bogactwem i piosenką Izabeli Trojanowskiej.

Jakie, oczywiście oprócz Las Vildas, nazwy widoczne z chodnika i ulic dzielnicy przyciągają wzrok językoznawcy?
Patryk Borowiak: To może nic specjalnego, ale przy ul. Rolnej stał blaszak, w którym znajdował się supersam Jowisz. Nazwa, jak już powiedziałem, niezbyt wystrzałowa, ale kojarząca się od razu z okresem PRL. Tego typu twory znajdziemy na wszystkich polskich blokowiskach z tamtych lat. Dobrze, że sklepowi udało się porozumieć z deweloperem i SAM powróci w nowej odsłonie, ale z tą samą nazwą. Ale warto też zwrócić uwagę na nowe restauracje na Wildzie, jak specjalizująca się w kuchni włoskiej Suszone Pomidory. To dobrze, że właściciele szukają czegoś innego niż bazowanie na oklepanych „italianach”, „sicilianach” czy „etnach”. Ciekawe są również tzw. nazwy lokalizujące czy relacyjne, jak np. przy ul. Dolina salon kosmetyczny Dolina Piękna, Apteka pod Koroną, gabinet wetyrynaryjny Na Wildzie czy nieistniejący już lokal Baza Wilda. Warto wspomnieć także o restauracji Na Wspólnej (dawny Szogun), która utożsamia się z ulicą, przy której się znajduje. Chociaż zastanawiam się, na ile popularność serialu miała wpływ na decyzję o zmianie nazwy. W ogóle takie nazwy złożone, składające się z dwu lub więcej komponentów są interesujące. Jeszcze kilka lat temu mówiło się, że chwytliwa nazwa musi być krótka, a sięgając lat 90. znajdziemy firmonimy, które starały się brzmieć „obco”, poprzez dodanie końcówek typu: „-ex” itp. Wracając do współczesnej Wildy, warto jeszcze zwrócić uwagę na szyld z napisem Wuchta Smaków. Od początku wróżyłem właścicielom sukces, i chyba się nie myliłem. Elementy lokalne, gwarowe w nazwach są niezwykle przyciągające. Budują także tożsamość tych miejsc, dzielnicy, miasta, mieszkańców.

To prawda, że leksykon nie będzie Pana ostatnią publikacją dotyczącą Wildy?
Patryk Borowiak: Podczas zbierania materiałów, zebrałem też wiele wspomnień, to one staną się podstawą kolejnej publikacji. Mam je nagrane, zapisane, mnóstwo archiwalnych zdjęć, ale na razie jednak nie chcę zdradzać szczegółów, ponieważ nie ukazała się jeszcze pierwsza. Póki to się nie stanie, nie mogę odwiedzać księgarni „Wilda”, bo jej właściciel, przy każdej okazji pyta, kiedy w końcu się ukaże (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski