Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praca neurochirurga to codzienne targowanie się ze Stwórcą [ZDJĘCIA]

Bogna Kisiel
Praca neurochirurga to codzienne targowanie się ze Stwórcą
Praca neurochirurga to codzienne targowanie się ze Stwórcą Grzegorz Dembiński
Przez wieki uważano serce za siedzibę myśli, rozumu, uczuć, źródło życia. Dużo czasu zajęło, aby człowiek dojrzał do tego, że ludzki superkomputer wygląda zupełnie inaczej i umieszczony jest w innym miejscu.

To centrum dowodzenia rejestruje, przetwarza mnóstwo informacji i generuje nowe. Steruje całym organizmem. W nim rodzą się myśli, emocje, pragnienia. Nasze życie trwa dopóki ON żyje, dopóki żyje nasz mózg. Uszkodzenie mózgowia, rdzenia kręgowego najczęściej jest nieodwracalne. Są jednak tacy, którzy stają do nierównej walki z naturą. Wtedy jest duża pokusa, by neurochirurg poczuł się panem Bogiem.

Po trzykroć pokora
- To bardzo niebezpieczne - uważa Sławomir Smól, kierownik Oddziału Neurochirurgii w Szpitalu im. Strusia przy ul. Szwajcarskiej w Poznaniu. - Znamy z filmów i literatury postaci chirurgów, którzy zachowują się jak decydenci. Kto nie ma w sobie pokory, powinien zmienić zawód. Pokora, pokora i jeszcze raz pokora, bo jeśli przyjdzie mi tylko do głowy pomyśleć, jaki jestem dobry, to nie mam żadnej wątpliwości, że pan Bóg zaraz da mi po łapach. Cuda? Zdarzają się, ale nie mnie, tylko panu Bogu.

Pani Zofia* doznała urazu w domu. Miała złamany kręgosłup szyjny - porażenie czterokończynowe. Trafiła do poznańskiego szpitala przy ul. Szwajcarskiej.

- Byłem przekonany, że nigdy nie będzie chodzić - przyznaje S. Smól. - Myślałem, że może uda się uratować ręce, barki. A ona w lutym PRZYSZŁA do kontroli. Poprawa następowała dość szybko. Natychmiast po zabiegu nasz rehabilitant przystąpił do działania. A później, jak tylko było to możliwe, trafiła do bonifratrów, do centrum rehabilitacji w Piaskach-Marysinie, z którym współpracujemy. Oni tam cuda robią z naszymi pacjentami.

Wierzchołek góry lodowej
Jostein Gaarder w książce "Świat Zofii" napisał: "Gdyby ludzki mózg był tak prosty, że moglibyśmy go zrozumieć, bylibyśmy wtedy tak głupi, że nie zrozumielibyśmy go i tak". - Tak naprawdę niewiele wiemy o mózgu i jego obszarach - mówi S. Smól. - Choć i tak dużo, z każdym dniem coraz więcej, ale to co wiemy to wierzchołek góry lodowej.

Neurochirurg potrafi określić, gdzie znajdują się obszary odpowiedzialne za ruch ręki i nogi, mowę czy czucie. Ale nie może precyzyjnie wskazać jednego punktu. Dlatego mówi np., że guz jest zlokalizowany w okolicy okołoruchowej.
- Dla nas bardzo ważna jest topografia. Wskazanie, które obszary są niedotykalne - podkreśla S. Smól. - Trudno uwierzyć co możemy zobaczyć w tomografie komputerowym, rezonansie magnetycznym, PET. To są rzeczy, którymi 20-30 lat temu nie dysponowaliśmy.

30 lat temu o wenflonach polskie szpitale mogły pomarzyć. 20 lat temu nie było mowy o stentowaniu naczyń mózgowych. Dzisiaj na Szwajcarskiej operują w neuronawi-gacji - dotykając specjalnym urządzeniem czaszki czy mózgu, lekarz widzi pole operacyjne w trzech płaszczyznach. Nie stresuje się tak bardzo, bo wie, że dzięki temu np. przy złamanym kręgosłupie śruba trafi we właściwe miejsce. Konsultacja neurochirurgiczna nie jest problemem. Szpital w Szamotułach czy Nowym Tomyślu otrzymuje ją w ciągu 10 minut.

Widzą sens pracy**Lekarz musi uczyć się przez całe życie, bo medycyna zmienia się w zawrotnym tempie, dając coraz więcej możliwości w ratowaniu ludzkiego życia.

Na oddziale przy Szwajcarskiej pracuje pięciu neurochirurgów. Nie ma tu wąskiej specjalizacji, jak w dużych ośrodkach, gdzie lekarze zajmują się wąskim wycinkiem schorzeń. Tutaj każdy operuje i guzy, i tętniaki, i kręgosłupy.

Tworzą zespół profesjonalistów. Jak mówi ich szef, nie ma znaczenia, jaki zawód się wykonuje, czy neurochirurga, czy hydraulika, bo albo jest się profesjonalistą, albo nie. - Pracy jest dużo, ale satysfakcji również - podkreśla Patryk Usowski, rehabilitant na oddziale neurochirurgii. - Jeśli pacjent ma złamany kręgosłup, a na drugi dzień po operacji chodzi, a takie rzeczy są tutaj na porządku dziennym, to człowiek widzi sens swojego wysiłku. Na tym oddziale widać efekty rehabilitacji. Aż chce się pracować. Te wszystkie nowinki techniczne nie dają jednak stuprocentowej gwarancji pacjentowi.

- Ze stwórcą targujemy się codziennie, ale nie zawsze pozwala nam wygrać - przyznaje S. Smól.

Pan Bóg mówi: nie dzisiaj
Bardzo ważna jest diagnostyka. Do żadnego zabiegu neurochirurgicznego nie wolno podejść rutynowo. - Każdy planujemy krok po kroku - zaznacza S. Smól. - To nie znaczy, że wszystko widzimy w badaniach. Oczywiście, w trakcie zabiegu dokonujemy modyfikacji zależnie od tego, co zastaniemy. A czasami dzieją się rzeczy zaskakujące, dobre i bardzo niedobre. Mogę zrobić wszystko, jak najlepiej, a pan Bóg powie mi: "Dzisiaj nie".

Pani Janina była starszą osobą. Stwierdzono u niej olbrzymi oponiak (guz). Operacja przebiegła pomyślnie. Została wybudzona. Nie wystąpił żaden niedowład, ale po kilku godzinach stan pacjentki zaczął się pogarszać. Okazało się, że dostała udaru krwotocznego, który wystąpił poza polem operacyjnym. Ponownie trafiła na stół operacyjny. Nie udało się jej uratować.

Z kolei Joanna była jedną z pierwszych pacjentek neurochirurgii w Szpitalu im. Strusia. Miała dość prosty guz móżdżku.

- Wybudziła się, popatrzyła na mnie, straciła przytomność - wspomina doktor, który sprawdzał, jak czuje się kobieta. Pani Joanna nie była jego pacjentką.

- Zrobiliśmy tomografię komputerową. Dostała udaru krwotocznego w móżdżku. Została poddana powtórnemu zabiegowi. Skończyliśmy, zrobiliśmy tomografię i znowu udar. Była trzeci raz operowana. A po kilku miesiącach przyszła do poradni po zaświadczenie, że może wrócić do pracy. Uciekła spod łopaty.

Niezła cena za życie
Czasami przed zabiegiem nawet przy dużym guzie chory nie ma niedowładu, a po operacji jest sparaliżowany. Dlaczego? Bo lekarz musiał usunąć nie tylko zmiany nowotworowe, ale i znajdujące się wokół nich elementy neuronów. Zdarza się również tak, że nie można operować guza w całości, ponieważ znajduje się on częściowo na obszarach nienaruszalnych.

- Ale zmniejszając objętość guza śródczaszkowego tak naprawdę przedłużamy życie - podkreśla S. Smól.

Operując mózg, trudno go nie uszkodzić. Neurochirurdzy wskazują, że chodzi o to, by te szkody były jak najmniej odczuwalne.
- Są pacjenci uszkodzeni, o czym nawet najbliższa rodzina nie wie - twierdzi S. Smól. - Na przykład nie potrafią już liczyć. Jeśli za to uzyskujemy życie, to jest to całkiem niezła cena.

Jednak nawet w przypadku guza znajdującego się w okolicy bezpiecznej lekarzy może dopaść pech np. zator tętnicy płucnej. Zabiegi neurochirurgiczne to jedna wielka niewiadoma.

- To cały system zależności - twierdzi S. Smól. - Jeśli w najbliższej przyszłości pacjent ma dostać zawału, to najprawdopodobniej dopadnie go on po zabiegu operacyjnym centralnego układu nerwowego.

Janusz miał tętniaka mózgu. Po zabiegu był w idealnym stanie. Zmarł na zawał dobę po operacji, był nie do uratowania.
Prawda bywa brutalna
Neurochirurdzy codziennie stają przed wyzwaniem medycznym i przed pytaniami pacjenta. Co mu odpowiedzieć? Prawdę bez owijania w bawełnę czy może jednak nie?

- W stosunku do pacjenta staramy się używać takich określeń, żeby go nie okłamać, ale też by nie powiedzieć całej prawdy - przyznaje S. Smól. - W neurochirurgii prawda często bywa brutalna. Gdy pacjent np. z pękniętym tętniakiem usłyszy ją przed zabiegiem, to tak wzrośnie mu ciśnienie tętnicze, że dojdzie do następnego krwawienia, co w 30 proc. przypadków jest śmiertelne.

Rodziny często nie są psychicznie przygotowane na takie informacje. Trudno im uwierzyć, że np. pacjent będzie w gorszym stanie klinicznym niż przed operacją.

- Z rodzinami rozmawiam osobno - mówi S. Smól. - Delikatnie próbuję wytłumaczyć sytuację. Jednak, gdy nie dociera do nich, muszę w końcu powiedzieć: Tak, on umrze, jeżeli nie będzie operowany. Jeżeli będzie, też może umrzeć, ale ma szansę.
Ludziom łatwiej zrozumieć ryzyko, które niesie guz, bo guz to dla większości wyrok śmierci. Trudniej, gdy rozmowa dotyczy tętniaka.

- Nie potrafią zrozumieć, że brat, mąż czy ojciec może umrzeć nawet, jeżeli zostanie zoperowany - twierdzi S. Smól. - Przecież on nie jest chory, jego tylko boli głowa. Pewnie lekarz chce postraszyć i nie wiadomo, na co liczy.

Na Szwajcarskiej operuje się 100-150 tętniaków rocznie u pacjentów z całego województwa, w większości metodą wewnątrznaczyniową. Zabieg może być przeprowadzony zgodnie ze sztuką, ale w przypadku tętniaków zdarza się, że dochodzi do skurczu naczyniowego, który może doprowadzić do śmierci.

- Dlatego w przypadku schorzeń o podwyższonym ryzyku okołooperacyjnym proszę rodzinę o wyrażenie zgody na zabieg - tłumaczy S. Smól.

Trudne decyzje
Dzięki rezonansowi magnetycznemu u coraz większej liczby pacjentów udaje się zdiagnozować tętniak nim jeszcze pęknie. Wtedy trzeba razem z pacjentem zdecydować, co dalej: czy podjąć leczenie, mając na uwadze możliwe powikłania do śmierci włącznie, czy też nie operować tętniaka i go obserwować.

- Pacjent musi wiedzieć, na czym polega ryzyko - uważa S. Smól. - Często pyta, co się stanie, gdy nie zostanie zoperowany. Odpowiadam: Nie wiem. Może pan wyjść z gabinetu i ten tętniak pęknie za pięć minut, a może nigdy nie pęknąć. Stawiamy pacjentów przed dużym dylematem.

Ludzie potrzebują czasu na podjęcie takiej decyzji. Pytają znajomych, innych lekarzy, naradzają się z rodziną. Najczęściej decydują się na leczenie. - Staramy się działać tak, by stan pacjenta po zabiegu nie był gorszy niż przed operacją - zaznacza S. Smól. - Nie zawsze to się udaje.

Powrót do sprawności
Udany zabieg to część sukcesu. Równie istotna jest rehabilitacja. Trzeba ją podjąć tuż po operacji.

- Przeciwdziała powikłaniom i pozwala na szybszy powrót do sprawności fizycznej i psychicznej - podkreśla P. Usowski. - 12 godzin po operacji pacjent powinien przynajmniej usiąść.

Każdy traktowany jest indywidualnie. Zestawy ćwiczeń dopasowywane są do pacjenta. - Pierwsze dni ćwiczy ze mną, a później sam - tłumaczy P. Usowski. - Ja tylko kontroluję, czy robi to prawidłowo i wprowadzam ewentualne korekty. Inaczej jest z pacjentami leżącymi. Tutaj prowadzę rehabilitację przyłóżkową, trwającą przez cały pobyt pacjenta u nas. Nawet osoby nieprzytomne są pionizowane.

Jeśli istnieje taka potrzeba, pacjent, gdy wychodzi do domu, otrzymuje rozpisane ćwiczenia i zalecenia.

- Czy wykonuje je, to już jego sprawa. W domu pacjenci zazwyczaj szybciej wracają do formy. Szpital jest dla nich terenem obcym, czują się skrępowani, choć u nas panuje rodzinna atmosfera. Ale dom jest domem, a gdy czują jeszcze wsparcie najbliższych, to powrót do sprawności następuje szybko - mówi P. Usowski. I dodaje: - Nasz pacjent jest wyedukowany. Wie, co robić, aby nie trafić tutaj drugi raz. Ludzie jednak popełniają wiele błędów.

Dorobek naukowy na ulicy
Lekarze twierdzą, że najwięcej satysfakcji przynoszą, choć nie są to proste zabiegi, zespoły uciskowe, dyskopatie kręgosłupa, zmiany zwyrodnieniowe. Tacy pacjenci odczuwają ulgę, bo ból ustępuje natychmiast. Stanowią oni na neurochirurgii na Szwajcarskiej zaledwie 20 proc. chorych. Pozostali przyjmowani są w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia. To osoby z urazami czaszkowo-mózgowymi, guzami mózgu, tętniakami czy dyskopatiami, gdy występuje niedowład. - My, lekarze o sukcesach nie rozmawiamy, bo o czym tu mówić, tak ma być. Natomiast porażki głęboko analizujemy. Ale tych pozytywnych przykładów jest mnóstwo - zaznacza S. Smól. - Nasz dorobek naukowy chodzi po ulicach.

* imiona pacjentów zostały zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski