Myją się w deszczówce
Dziś większość mieszkańców powróciła już do swoich domostw i zaczyna organizować sobie życie na nowo. Głównie na własną rękę, bo pomoc finansowa z gminy dopiero rusza.
- Wypłaciliśmy już ponad dwudziestu osobom zaliczki po tysiąc złotych, ale komisja cały czas pracuje w terenie i na podstawie jej ustaleń będziemy wypłacali poszkodowanym resztę kwot - mówi Andrzej Budny, wiceburmistrz Goliny.
W dawnej restauracji "Smakosz" w Golinie wydawana jest również woda pitna, żywność i środki czystości. Trzeba tylko po nie przyjechać. Gmina oferuje powodzianom również bezpłatną pomoc psychologa, który będzie dyżurował 22 czerwca w godz. 9-11 w MOPS.
Na razie największym problemem dla mieszkańców jest brak czystej wody. Tylko nieliczni gospodarze mają studnie artezyjskie. Do wielu gospodarstw woda dowożona jest beczkowozami. Ale ludzie najczęściej sami organizują sobie dostawy wody. W nieciekawej sytuacji są trzy rodziny mieszkające w budynku socjalnym w Węglewskich Holendrach. Woda w studni jest brudna, a beczkowóz kilka dni temu zniknął.
- Od piątku chodzimy po sąsiadach z baniakami i łapiemy do misek deszczówkę, żeby się umyć i zrobić jakieś pranie - skarży się Danuta Wiśniewska. - Gmina zostawiła nas na pastwę losu!
- Wystarczy jeden telefon do naszego zakładu komunalnego i beczkowóz przyjedzie - odpowiada wiceburmistrz Budny.
W najgorszej sytuacji są ci, do których domów wdarła się woda. Na podwórku Agnieszki Pułrol, sołtys wsi Kolno, piętrzy się sterta zniszczonych mebli, wypaczonych drzwi, zatęchłych ubrań. - Nadaje się to tylko do pieca - macha ręką kobieta.
W domu - remont. Woda stała tam na 40 cm. Pułrolowie dostali z gminy wodę pitną, żywność, koce i kołdry. Teraz czekają na zasiłki i odszkodowania. Potrzebują pieniędzy na remonty i kupno nowych mebli. Była już u nich komisja z gminy i starostwa, był rzeczoznawca z PZU. Ale nie wszędzie urzędnicy mogą dotrzeć, bo niektóre drogi nadal są nieprzejezdne.
Najwięcej szkód jest jednak w uprawach. Rolnicy najbardziej martwią się, czym wykarmią zwierzęta. W obejściu Józefa Bartczaka z Kolna przy korycie z sianem na podwórku tłoczy się ponad 20 jałówek. - Jak woda podeszła, wywiozłem je do brata do Kawnic, a one wczoraj przerwały drut na pastwisku i same wróciły do domu. Cztery kilometry! - zdumiewa się gospodarz.
Tomasz Szymczak z Węglewskich Holendrów przywiózł wczoraj do gospodarstwa ostatnie ewakuowane podczas powodzi cielaki.
- Na razie pasza jest. Co ludzie mogli, to dali, trochę kupiłem, ale co dalej? - martwi się gospodarz i dodaje: - Najważniejsze, żeby drogę nam zrobili i żeby woda w studniach była dobra.
Więcej w dzisiejszym wydaniu Polski Głosu Wielkopolskiego
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?