Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zjednoczeni i jeszcze więksi [WYWIAD]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Editors
Editors Materiały prasowe
Przed koncertami Editors w Warszawie (10.12) i Poznaniu (11.12), Justin Lockey opowiada o tym, co robi gitarzysta na wyjątkowo niegitarowej płycie i podsumowuje trzy lata spędzone w szeregach zespołu.

Truizmem w ustach wielu muzyków są słowa, że chcieli nagrać płytę, której sami chętnie by słuchali. Jaki pomysł na nowe piosenki Editors mieliście przystępując do pracy nad „In Dream”?

W przytoczonych przez ciebie słowach jest sporo prawdy. Myślę, że my nie jesteśmy od tej reguły zbytnim wyjątkiem. Postanowiliśmy wykorzystać fakt, że album nagrywaliśmy całkowicie samodzielnie. Jako że wszyscy słuchaliśmy w ostatnim czasie mrocznego, elektronicznego popu, a zarazem jesteśmy fanami analogowego brzmienia, to logiczne wydawało nam się to, by stworzyć album utrzymany w takiej estetyce.

Ta estetyka jednak znacznie różni się od tego, co zaprezentowaliście na poprzedniej płycie, „The Weight of Your Love”, a może z kolei kojarzyć się z jeszcze wcześniejszym wydawnictwem Editors - „In This Light and on This Evening”, które po raz pierwszy tak wyraźnie korzystało z dobrodziejstw elektroniki. Zauważasz jakieś podobieństwa?

Choć od strony formalnej rzeczywiście można dopatrzeć się podobieństw, uznaję „In Dream” za zupełnie inny album niż „In This Light...”. Przede wszystkim ze względu na okoliczności powstania obu tych płyt. „In This Light...” powstawała w czasie, gdy zespół pogrążony był w ogromnym chaosie (to po jej premierze szeregi Editors opuścił gitarzysta Chris Urbanowicz – przyp. red.). Naturalną koleją rzeczy było więc to, że przy okazji następnej płyty musieliśmy ponownie poczuć się jak... zespół. Najlepszą na to receptą był powrót do naszego tradycyjnego brzmienia, co uczyniliśmy na „The Weight of Your Love”. Pracując nad nowym krążkiem byliśmy już na tyle ze sobą zgrani, że postanowiliśmy znów poeksperymentować.

Twoim głównym instrumentem jest gitara. Co robi gitarzysta na tak niegitarowej płycie jak „In Dream”?

Po pierwsze, jestem jej producentem (śmiech). Po drugie, nie jestem tylko gitarzystą. Gram na naprawdę przeróżnych instrumentach, a gitara jest tylko jednym z nich. Podobnie rzecz ma się praktycznie z każdym z obecnych członków Editors. Na przykład nasz perkusista, Edward Lay, odpowiedzialny jest za sporą część partii klawiszy na nowej płycie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ściana gitar jest istotnym składnikiem naszego brzmienia od samego początku kariery. Jednak uważam też, że fakt iż każdy z nas jest multiinstrumentalistą należy wykorzystywać póki się da.

To, co podoba mi się przy okazji tej płyty szczególnie to fakt iż na single wybraliście utwory znacznie dłuższe niż przewiduje to czterominutowy radiowy standard.

Ja również jestem dumny z tego, że udało się nam to zrobić. Zresztą myślę, że cały muzyczny biznes będzie odchodził od tej głupiej praktyki, która jest niczym innym jak tylko niszczeniem piosenek.

A czy funkcjonując w świecie muzyki komercyjnej często zmuszani jesteście do chodzenia na kompromisy innego typu?

Czasem musimy zagrać krótki akustyczny koncert w jakimś programie telewizyjnym. Kiedyś nie byłem wielkim entuzjastą tego typu przedsięwzięć, ale dziś świadom jestem tego, że w ten sposób zwiększamy zasięg naszej muzyki i podtrzymujemy nią zainteresowanie. Znam wiele przypadków grup, które całkowicie się na takie działania wypięły, a gdy zdały sobie sprawę z ich wartości promocyjnej, było już za późno. Jeśli myślisz o swoim zespole poważnie, chcesz wydawać regularnie płyty i grać trasy koncertowe, to nie warto olewać pewnych rzeczy. W przeciwnym wypadku pozostanie ci już tylko siedzenie przed laptopem i wylewanie swoich frustracji na tych, którym powiodło się lepiej. (śmiech)

Jesteś w Editors od 2012 roku. Jak bardzo innym jesteście dziś zespołem od tego, do którego wówczas dołączałeś?

Na pewno udało się nam ponownie zjednoczyć twór, jakim Editors byli tuż po odejściu Chrisa przed paroma laty. Kiedy przyszedłem do zespołu, byłem „tym gościem z zewnątrz”, co oczywiście było dla mnie czymś zrozumiałym. Stopniowo jednak starałem się zaznaczać swą obecność procesie twórczym – nie tylko jako gitarzysta, lecz również jako producent czy pomysłodawca niektórych sekwencji w wideoklipach. Koniec końców wydaje mi się, że nasza wspólna praca uczyniła ten zespół większym niż był kiedykolwiek do tej pory. I choć zmienia się nasze brzmienie, to wciąż słychać, że to Editors.

W kilku utworach z nowej płyty zaśpiewała Rachel Goswell z formacji Slowdive. Czy to dlatego, że macie wspólny projekt na boku?

Poniekąd. Kiedy zręby nowych piosenek były już gotowe, zastanawialiśmy się wspólnie z Tomem (Smithem, wokalistą Editors - przyp. red.) nad zaangażowaniem w kilka numerów kogoś spoza zespołu. Bardzo szybko stwierdziliśmy, że zależy nam na damskim głosie. Tak się składa, że znam Rachel od wielu lat, a ona jest fanką Editors. W jej napiętym kalendarzu udało się nam w końcu znaleźć kilka wolnych dni, które spędziła z nami w studiu. Nasz plan zadziałał dokładnie tak, jak to sobie wyobrażaliśmy.

A czy możesz ujawnić nieco więcej na temat Minor Victories? Czego możemy spodziewać się po waszym debiutanckim albumie?

Prawdopodobnie nasza muzyka skojarzy ci się z zespołami, w których każde z nas się udziela – Editors, Slowdive i Mogwai. Myślę, że w odróżnieniu od tzw. supergrup jesteśmy czymś więcej niż tylko zbieraniną ego poszczególnych członków Minor Victories. Stworzyliśmy naprawdę potężnie brzmiące piosenki, którym nie brakuje jednak subtelności. Pierwsze rezultaty usłyszysz już bardzo niedługo.

Dyskografia Editors to niemal w całości naprzemienna seria albumów klasycznie rockowych i elektronicznych. Macie zamiar dalej postępować według tego wzoru?

Wydaje mi się, że tak. Z drugiej strony, jakimś dziwnym trafem te wszystkie numery doskonale pasują do siebie w wersjach koncertowych. Przynajmniej u nas jest tak, że na żywo te piosenki brzmią zupełnie inaczej niż w studiu. Poświęcamy naprawdę mnóstwo czasu na dopracowanie setlisty i zauważyłem, że nawet te syntezatorowe utwory z „In This Light and on This Evening” potrafią nabrać na scenie rockowej wręcz muskulatury i śmiało konkurować z tak potężnymi rzeczami jak „Sugar”.

Mówisz, że numery z „In Dream” również mogą przeobrazić się w rockowe hymny?

„In Dream” to w gruncie rzeczy rockowa płyta. Czasem po prostu warto odstawić gitarę w kąt i dać przemówić innym instrumentom.

Editors zagrają w piątek, 11 grudnia, w Hali nr 2 Międzynarodowych Targów Poznańskich (ul. Głogowska 14). Supportem będzie grupa Public Service Broadcasting. Otwarcie drzwi o godzinie 18.30, start o 19.50. Bilety kosztują 110 zł w przedsprzedaży i 120 zł w dniu koncertu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski