Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wywiad z Wojtkiem Grabkiem

Marcin Kostaszuk
W Danii musiałem nauczyć się fruwać - przekonuje Wojtek Grabek. Dlaczego?

Czy dla skrzypka z Poznania szczyt marzeń to występ na konkursie Wieniawskiego?

Dla mnie nie. Tym bardziej, że jestem z Katowic. Ale czuję się poznaniakiem, wrosłem tu już, a właściwie wżeniłem się.

Pytam o to, bo w Poznaniu ciąg skojarzeń "skrzypce" zawsze prowadzi do "Wieniawski". Ale twój instrument bardziej przypomina piszczel mamuta.

To skrzypce autorstwa Teda Brewera. Od "normalnych" różni je brak pudła rezonansowego, które działa jak mikrofon pojemnościowy i sprawia wiele kłopotów podczas występów.

A poza tym wyglądają kosmicznie, świecąc podczas występów. Ale chyba nie od nich zaczynałeś.

Wieniawski nigdy nie był moim celem - raczej mojej mamy, która mnie rzuciła na głębokie wody klasyki i skrzypiec. Po paru latach stwierdziła, że ja nie nadaję się do ćwiczeń. A ja miałem zbyt wiele innych pomysłów na życie.

Zwykle w takim momencie młody człowiek rzuca skrzypce w kąt i na przykład bierze gitarę. Dlaczego ty tego nie zrobiłeś?

Nie wiem. Skończyłem w wieku 13 lat i wtedy stwierdziłem, że wykorzystam swój słuch nie do muzyki, tylko do języków.

Po szkole muzycznej trafiłeś do Danii.

Załatwiła mi to moja pani profesor. Gdy miałem 15 lat, rodzice wysłali mnie do szkoły gimnastycznej w tym kraju, gdzie wbrew naturze musiałem nauczyć się fruwać. Miałem 17 godzin wuefu w tygodniu.

Skąd ta akrobatyka?

Tylko taką szkołę udało się w Danii załatwić. Rodzice doszli do wniosku, że sobie poradzę i potem o mało mnie nie poznali. Przez dwa miesiące schudłem 15 kilo.

Potrafisz jeszcze powtórzyć coś z akrobacji?

No nie, to było 20 kilo temu. Ale wtedy umiałem wiele rzeczy: flik-flaki, chodzenie na rękach, wymyki. Dzieliłem pokój z późniejszym reprezentantem Danii na olimpiadzie. Ale to był tylko rok, na kolejne dwa wróciłem do Danii już na studiach. Wtedy zupełnie nie myślałem o muzyce, wiedziałem po tym roku, że będę studiował duński. Moja nauczycielka mówiła mi, że studiowanie angielskiego nie ma sensu, bo niebawem ludzie będą mówić 4-5 językami i będzie to naturalne. Tak doszło do mojej przeprowadzki do Poznania, na studia na UAM.

Ile teraz znasz języków?

Tłumaczę z angielskiego, duńskiego i norweskiego, porozumiewam się po szwedzku.

Twój rozbrat z muzyką trwał...

... 15 lat.

Teraz masz 35. To znaczy, że wróciłeś do grania niedawno.

Żona śmieje się, że przyspieszyłem kryzys wieku średniego o 20 lat. Zbudowałem dom, spłodziłem dziecko, zasadziłem drzewo, aż kiedyś mnie naszło, by znów wziąć skrzypce do ręki. Mój egzemplarz autorstwa legendarnego lutnika Józefa Świrka oddałem mamie, więc gdy nagle poprosiłem ją o instrument, uznała, że lepiej da mi coś... mniej wartościowego. No ale nawet te rozklekotane skrzypy wzięte do ręki zagrały, bo tego się nie zapomina. Jak jazdy na rowerze.

Ale pretensji do bycia wirtuozem nie zgłaszasz.

Tu apel do recenzentów, żeby mnie tak nie nazywali - bo to wstyd i dla nich, i dla mnie. Wirtuozem nie jestem - gram na skrzypcach, ale buduję atmosferę za pomocą różnych środków.

Na przykład elektroniki. Skrzypce pasują do niej jak pięść do nosa.

No właśnie. Dla mnie było to jednak bardzo naturalne. Na przełomie 2008 i 2009 roku oprócz odzyskania skrzypiec dokupiłem jakieś zabawki, żeby być niezależnym od innych ludzi.

Dlaczego?

Nie chciałem zespołu, nie mam czasu na próby.

Pół roku od rozpoczęcia zabawy z muzyką wystarczyło, żebyś zagrał na Openerze. Jak do tego doszło?

W ciągu 3-4 miesięcy nagrałem kilka utworów na pierwszą EP-kę "mono3some". W lutym 2009 roku wytłoczyłem 1000 egzemplarzy, część rozdałem na koncercie w Meskalu. Puściła ją Agnieszka Szydłowska w Trójce i w kwietniu dostałem zaproszenie na największy festiwal w Polsce. Osoba, która do mnie dzwoniła, powiedziała, że uwielbia słuchać reakcji zapraszanych artystów, gdy słyszą: "Cześć, czy chciałbyś zagrać na Openerze?". I wtedy jest cisza, albo wybuch szału radości. U mnie było to drugie.

Rozdawałeś płytę za darmo, podobnie udostępniałeś swoje utwory sieci. W pirackich czasach nie ma innego wyjścia?

Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie ściągają moją muzykę za darmo. Wielu artystów nie zdaje sobie sprawy, że w dzisiejszych czasach to jest jedna z najlepszych form promocji, która nic artysty nie kosztuje. Rachunek się jednak bardzo opłaca. Dzięki temu, że wystawiłem swoją płytę dla wszystkich bezpłatnie, zacząłem być rozpoznawalny, znalazłem wytwórnię, choć wszyscy mówili, że to jest nie do zrobienia.

Może dlatego, że grasz hermetyczną muzykę, balansując między melodią, a zgrzytem.

No tak... Jestem strasznie optymistycznym człowiekiem, ale muzykę nagrywam pesymistyczną. To ma być przeżycie.

No i nie da się jej nazwać jednoznacznie. Na jakie określenia swej muzyki natrafiłeś?

Jako typowy egocentryk często googluję swoje nazwisko. Znalazłem się już w takich działach jak pop, heavy-metal, rock, alternatywa, elektronika, dance...

Dance? Naprawdę da się to tańczyć?

Na Openerze były jakieś pląsy. Ale najlepsza była pani, która zadzwoniła do Trójki, że przy moim kawałku dziecko zaczęło jej tańczyć... w brzuchu. Uznała, że uprawiam brzucho-dancefloor.

Pod znakiem ósemki: cyfra ta jest tytułem twojego pierwszego albumu.

Pierwotny pomysł zakładał, że personalnie ma być na nim układ 7 + 1. Siedem pań i ja. Potem okazało się, że z kilkoma paniami nie mogę się dogadać.

Dlaczego?

Jeśli chodzi o nagrywanie mojej muzyki, jestem totalnie bezkompromisowy. A gdy kogoś zapraszasz, na jakiś kompromis trzeba pójść. Kilka pań odeszło, pojawił się kolega z sitarem i z ósemki się zrobiła piątka. Ale tytułu już mi się nie chciało zmieniać.

Oprócz Ciebie w Poznaniu działają "w elektronice" Mooryc, Ql Head, We Call It A Sound, częściowo także Niwea. Czy właśnie rodzi się scena - muzyczny znak firmowy miasta?

Już nawet gdzieś przeczytałem, że Wielkopolska staje się zagłębiem eksperymentujących artystów.
Ale sam nie mam takiego doświadczenia, może dlatego, że mało słucham. We Call It A Sound i Niweę znam, rozwala mnie też Adre’n’alin.

Reasumując - ustabilizowany młody człowiek, grający dla przyjemności, bez ambicji podbicia świata. Kim jesteś bez skrzypiec?

Jestem właścicielem firmy tłumaczeniowej i z tego żyję. Nie chcę mówić, że dola muzyka jest prosta, ale nie jest też strasznie ciężka. Jeśli człowiek wie, czego chce, to jako muzyk jest w stanie zrobić dużo i mniejszym kosztem niż ktoś, kto pracuje 5 dni w tygodniu od 8 do 16.

Rozmawiał Marcin Kostaszuk

Koncert Wojtka Grabka dziś o godzinie 20 w klubie Meskalina w Poznaniu (Stary Rynek 6), bilety 20, 25 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski