MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wypadek w Poznaniu: Tramwaj wjechał w taksówkę. Najpierw taksówkarz był sprawcą, teraz jest ofiarą

Łukasz Cieśla
Wyjazd z Placu Wielkopolskiego w Poznaniu jest niebezpieczny. Biegły ocenił, że winę ponosi zarówno taksówkarz, bo wjechał na torowisko oraz motorniczy, bo przekroczył prędkość. Ustalanie tych okoliczności trwało aż kilka lat.
Wyjazd z Placu Wielkopolskiego w Poznaniu jest niebezpieczny. Biegły ocenił, że winę ponosi zarówno taksówkarz, bo wjechał na torowisko oraz motorniczy, bo przekroczył prędkość. Ustalanie tych okoliczności trwało aż kilka lat. Waldemar Wylegalski
Do wypadku doszło ponad pięć lat temu w Poznaniu. Tramwaj uderzył w taksówkę wyjeżdżającą z Placu Wielkopolskiego. Dopiero niedawno prokuratura oskarżyła motorniczego o przyczynienie się do zdarzenia. Wcześniej za jedynego winowajcę uznała taksówkarza, który wjechał na torowisko i został uderzony przez tramwaj. I odrzuciła jego twierdzenia, że to tramwaj jechał za szybko. Po latach okazało się, że to taksówkarz miał rację.

Taksówkarz, mimo częściowej utraty słuchu, poważnych obrażeń głowy, 58-procentowego uszczerbku na zdrowiu, przez ostatnie lata dowodził, że znaczną część winy za wypadek ponosi zbyt szybko jadący motorniczy. I w końcu przekonał do swoich racji, wbrew początkowym twierdzeniom policji, prokuratury, sądu, czy dokumentom z Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego.

Taksówkarz ma na imię Dariusz, 53 lata i traumatyczne wspomnienia związane z wypadkiem. Ma też olbrzymi żal do poznańskich śledczych. Podczas rozmowy kilka razy zaczyna zdanie od "gdyby" - to słowo klucz w jego opowieści.

- Nie musiałbym kilka lat udowadniać, że motorniczy jechał za szybko, gdyby policja na samym początku rzetelnie opisała drogę tramwaju do skrzyżowania, wszystkie ograniczenia prędkości. Gdyby MPK nie ukrywało, gdzie dokładnie wisiał znak z ograniczeniem prędkości do 15 km/h. Gdyby prokuratura wykazała się dociekliwością. Mam do nich wszystkich żal. To przecież publiczne instytucje, a zostawiły mnie samego w wyjaśnianiu przyczyn wypadku - przekonuje Dariusz.

17 marca 2009 roku w jego mercedesa, w prawą przednią stronę, uderzył tramwaj linii 17. Dariusz stracił przytomność i sporo zdrowia. Nikt inny nie został ranny. Ani pasażerowie "siedemnastki", ani jego dwaj klienci, których zabrał z pubu Dragon.

Do wypadku doszło przy niebezpiecznym wyjeździe z placu Wielkopolskiego. Przy skrzyżowaniu stoi wysoki budynek ograniczający widoczność z prawej strony. Kierowca stając na "stopie", nie widzi dokładnie, czy z tej strony nadjeżdża tramwaj. Musi też uważać na tramwaje jadące z lewej strony. A zaraz za podwójnym torowiskiem jest dwupasmowa, ruchliwa ulica Wolnica.

Pierwsza wersja zakładała, że sprawcą jest wyłącznie Dariusz. Bo nie zatrzymał się na "stopie", wjechał niemalże wprost pod tramwaj jadący z prawidłową prędkością. Policja uznała, że nie zachował ostrożności. Dariusz przesłuchiwany miesiąc po wypadku przyznał się do winy. Ale szybko to odwołał. Sprawą zajął się sąd w postępowaniu o wykroczenie. W 2010 roku uznał, że jest winien. Musiał zapłacić 300 zł mandatu. Dla śledczych i MPK sprawa była zakończona. Ale nie dla Dariusza.

- Na początku się przyznałem, nie myślałem racjonalnie. Byłem po ciężkim urazie głowy. Potem zacząłem analizować wszystkie okoliczności. Pamiętam, że zatrzymałem się na "stopie". Widoczność ograniczało wysokie rusztowanie. Wjeżdżając na torowisko, nie widziałem tramwaju. Nadjechał po chwili, bardzo szybko. Nie miałem dokąd uciec - opowiada.
Taksówkarz obejrzał miejsce wypadku. Zwrócił uwagę na ograniczenia prędkości dla tramwajów. Sfotografował tabliczki wiszące na sieci trakcyjnej. Zauważył, że tramwaj prawie do samego skrzyżowania powinien jechać maksymalnie 15 km/h. A według wskazań tachografu jechał aż 42 km/h.

Ale w 2010 roku dowodów wskazywanych przez niego nikt szczegółowo nie badał. Gdy zawiadomił śledczych, że motorniczy ponad dwukrotnie przekroczył prędkość, policjant Mirosław Reder odmówił wszczęcia śledztwa. Decyzję zatwierdził prokurator Przemysław Wojtkowski. Ten sam, który niedawno, pięć lat po wypadku, oskarżył motorniczego.

Aspirant Reder, opierając się na mapce ograniczeń prędkości dostarczonej przez MPK oraz wcześniejszych oględzinach policjantów, stwierdził, że motorniczy jechał zgodnie z przepisami. Zdaniem śledczych ograniczenia do 15 km/h obowiązywało tylko na krótkim odcinku. Potem, przez kolejne kilkadziesiąt metrów do skrzyżowania, tramwaj mógł jechać 50 km/h. Te błędne twierdzenia skazały taksówkarza na kilkuletnią batalię w sądzie.

W 2010 roku ZUS odmówił mu wypłaty wyższej renty. Przyznał niższą, bo przecież był sprawcą wypadku. Dariusz pozwał ubezpieczyciela do sądu pracy. Sprawa trafiła do sędzi Agnieszki Szymanowskiej-Chwirot.

- Była dociekliwa, słuchała moich argumentów. Jej i mojemu adwokatowi zawdzięczam, że prawda wyszła na jaw - zaznacza.

Sędzia uznała, że należy powołać biegłego od rekonstrukcji wypadków. Zaczęła także przesłuchiwać świadków, m.in. motorniczego Mateusza Z. W chwili wypadku miał 24 lata, roczny staż jako motorniczy i jak zeznał, kilka kolizji na koncie, w których byli ranni. Mówił, że ma świadomość, że takie zdarzenia są wpisane w jego pracę.

Zapewniał jednak, że jechał zgodnie z przepisami. Po wypadku, jak mówił, nie stracił premii, co oznaczało, że nie został ukarany przez przełożonych. Twierdził też, że w MPK obowiązuje "niepisane prawo", że można jechać do 10 km/h szybciej niż wskazują ograniczenia.
Kolejnym świadkiem był pasażer siedzący kilka krzeseł za motorniczym. Zeznał, że tramwaj jechał "bardzo, bardzo szybko", pasażerowie "latali na krzesełkach", a na budynku przy skrzyżowaniu rzeczywiście stały rusztowania. Jego zdaniem, gdyby motorniczy jechał wolniej, uniknąłby zderzenia. Tę opinię pasażera potwierdził później biegły Grzegorz Albrecht.

Ale początkowo biegły powołany przez sąd nie uznawał racji taksówkarza. Uważał, że dostarczone przez niego fotografie torowiska są nieprecyzyjne. Poza tym MPK zapewniało, że ograniczenie prędkości obowiązywało tylko do wjazdu do straży pożarnej, czyli na krótkim odcinku.

Biegły zmienił zdanie dopiero w grudniu 2012 roku, ponad trzy lata po wypadku. Przyznał, że motorniczy jechał za szybko. Podstawą stało się... zdjęcie przysłane przez MPK. Wynikało z niego, że ograniczenie prędkości do 15 km/h obowiązywało prawie do samego skrzyżowania. Biegły stwierdził, że zdjęcie z MPK przeczy wcześniejszej wersji przedsiębiorstwa...
Biegły uznał ponadto, że motorniczy nie stosował się do ograniczenia do 15 km/h. A gdyby jechał zgodnie z przepisami, w chwili zauważenia taksówki zdołałby przed nią wyhamować.

Ekspert dodał, że i taksówkarz nie jest bez winy. Choć skrzyżowanie jest niebezpieczne, kierowca wjeżdżając na torowisko powinien upewnić się, że nie nadjeżdża tramwaj. Potem sąd wydał wyrok. Uznał, że motorniczy "jechał na pamięć", a taksówkarz ma rację w sporze z ZUS. Zakład się nie odwołał od tego wyroku.

Po wyroku z 2013 roku taksówkarz zawiadomił prokuraturę. Domagał się wznowienia postępowania. Tym razem prokurator zajął się sprawą. I oskarżył motorniczego o przyczynienie się do wypadku. Dariusz domagał się również od śledczych, by wyjaśnili zachowanie pracowników MPK. Jego zdaniem przez lata wprowadzali w błąd ws. ograniczeń prędkości.
Prokuratura tego nie zbadała. Dlaczego? Na to pytanie nam nie odpowiedziała.

Z pisma prokuratury wynika za to, że nadal uważa, że to taksówkarz jest sprawcą. Wina motorniczego, dla śledczych, jest niewielka. - Powołany przez nas biegły potwierdził, że sprawcą jest taksówkarz, który wymusił pierwszeństwo. W niewielkim stopniu biegły dopatrzył się winy motorniczego - wskazuje Mateusz Pakulski, szef Prokuratury Rejonowej Poznań Stare Miasto, która jednak oskarżyła motorniczego.
Prokurator dodał, że sprawa karna motorniczego trwa, a wyrok sądu pracy korzystny dla taksówkarza nie jest wiążący w procesie karnym.

Adwokat Tomasz Terpiński, pełnomocnik taksówkarza, uważa, że śledczy przed laty popełnili uchybienia, a teraz nie chcą się do nich przyznać. A jak ocenia postawę MPK, które składało różne oświadczenia ws. ograniczeń prędkości? - Nikomu nie zarzucam świadomego wprowadzenia w błąd. Ale na pewno w MPK panował straszny bałagan organizacyjny. Dobrze, że w tej sprawie trafiliśmy na mądrą panią sędzię i biegłego, który potrafił zmienić zdanie - mówi adwokat.

Jak tłumaczy się MPK? Zanim otrzymaliśmy stamtąd oficjalne stanowisko, najpierw rozmawialiśmy z jego rzecznikiem Iwoną Gajdzińską. Prosiliśmy ją o kontakt z motorniczym, wysłaliśmy jej wiele pytań. Ona z kolei dociekała, dlaczego interesujemy się "dawno zamkniętą sprawą". Mówiła też, że MPK nie jest jej stroną. Potem przysłała stanowisko przedsiębiorstwa. Wskazała w nim, że motorniczy już nie pracuje w MPK, a pracowników obowiązują ograniczenia prędkości. I dodała:

- "W sprawie interesującego Pana zdarzenia, w 2010 r. zapadł prawomocny wyrok. Po rozpatrzeniu zebranego materiału dowodowego sąd orzekł, że winowajcą był taksówkarz. Nikt tego wyroku nie podważył. I w zasadzie tyle mamy do powiedzenia w tej sprawie, ponieważ nie znając i nie mając wglądu w akta sprawy, na które się Pan powołuje, nie możemy się ustosunkować do dalszych pytań".

Były już motorniczy teraz czeka na proces karny. Jak dowiedzieliśmy się w sądzie, nie ma żadnego obrońcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski