MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Vader: Marmur zostawiam politykom. Moim pomnikiem są płyty [ROZMOWA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Peter: Metal to emocjonalny atak na wszystkie zmysły!
Peter: Metal to emocjonalny atak na wszystkie zmysły! Kobaru/Archiwum zespołu
Rok temu stuknęła im trzydziestka. Ten jest dla Vadera równie ważny: wiosną ukazała się dziesiąta płyta „Tibi et Igni” i oficjalna książkowa biografia zespołu. Obie wzbudziły emocje, jakie nie towarzyszyły formacji Petera od lat. Teraz przed najważniejszym zespołem polskiego death metalu kolejne wyzwanie: rusza siódma edycja Blitzkriegu, flagowego tournée grupy, które w sobotę (13.09) zawita do Poznania. Była to zarazem świetna okazja, by poruszyć z liderem Vadera kilka bieżących kwestii.

Jeszcze przed premierą nowej płyty powiedziałeś mi: „jestem tym, kto stoi na straży istoty i formy zespołu Vader”. Zaczynaliście jeszcze w latach 80. jako zespół stricte heavymetalowy. Dziś macie status światowej marki jego ekstremalnej pochodnej – death metalu. Nie zadziwia Cię tak długa droga, jaką stylistycznie przebyliście w ciągu tych ponad 30 lat?

Peter: Nie. Od samego początku - z założenia - Vader miał być zespołem grającym metal w ekstremalnym wydaniu. Na początku naszej historii inspiracją były kapele w rodzaju Judas Priest, Accept, Motörhead czy Saxon. Pojęcie ekstremy zaczęło się jednak drastycznie zmieniać w połowie lat osiemdziesiątych. Pojawił się Slayer, Kreator i inni… No a potem nadeszły lata dziewięćdziesiąte. Ewoluowaliśmy równolegle do tego, co się działo na całym świecie. Graliśmy coraz szybciej i agresywniej.

Ten wyścig trwał do końca XX wieku. Potem dla jednych prędkość stała się wręcz symboliczna i mamy dziś takie kapele jak Brutal Truth, Cryptopsy czy Origin. Inni - w tym Vader - zaczęli szukać innych form, nie tracąc przy tym jadu i brutalności. Koncerty już nie trwały po 30, a często po 70 i więcej minut. Powróciły więc „stare” klimaty i inspiracje, a koncerty przestały być godzinnym blastowym monolitem. Emocje rozłożyliśmy na różne czynniki. Prędkość cały czas jest atutem Vadera, ale już nie jedynym elementem naszej twórczości. Poza tym pojęcie death metalu jako takiego zostało wykute na początku lat dziewięćdziesiątych. Minęły ponad dwie dekady i nawet ta forma uległa przekształceniom.

Dziś nie ma tak naprawdę „czystej formy” ani death, ani black, ani innych stworzonych po drodze stylów metalu. Wszystko się wzajemnie przenika. Ja może i jestem strażnikiem stylu Vadera, ale na pewno nie znaczy to, że zespół się nie zmienia i nie ewoluuje. Po prostu nie chcę, by Vader ulegał jakimkolwiek okresowym modom i odchodził od ogólnie przyjętej formuły.

Ale zarówno na „Tibi et Igni”, jak i na „Welcome to the Morbid Reich” ten heavy metal powraca u Was na skalę dotąd niespotykaną. Oczywiście pamiętam, że coverowaliście już niemalże wszystko – od Black Sabbath, przez Thin Lizzy, po Depeche Mode, ale dopiero teraz zaczynacie wyraźnie odwoływać się do tak klasycznej estetyki we własnych utworach. Jak to wytłumaczysz?

Peter: Wytłumaczyłem to przed chwilą. Kiedyś - czyli około 30 lat temu - istniało pojęcie heavy metalu i zawierało się w nim wszystko. Dla wszystkich tych, którzy utożsamiali się z kapelami typu Black Sabbath, Led Zeppelin czy Deep Purple istniał jeszcze hard rock. Z czasem jednak nawet te zespoły określano jako heavymetalowe. Określenia death, thrash czy black to już podziemie lat osiemdziesiątych. Potem było jeszcze ciekawiej (śmiech). Tworzyliśmy charakterystyczne właśnie dla podziemia miksy stylistyczne. Vader był black thrash speed, a np. Imperator grał total hardcore high speed metal. To „nalepki” mające bardziej moc symboliczną niż realnie określające styl.

Co się zaś tyczy powracania do korzeni… Vader od 30 lat tkwi właśnie korzeniami w heavy metalu oraz jego kolejnych wcieleniach i nie musi do niczego powracać. Po prostu od czasu do czasu zwalniamy lub dodajemy cukru. Poza tym nie zapomnij, że mamy w zespole nowych ludzi i oni również wnoszą coś innego od siebie. Moim zdaniem zarówno ostatnia płyta jak i jej poprzedniczka może różnią się od takich płyt w naszej dyskografii jak „Black to the Blind” czy „Litany”, ale znów nie tak daleko im do tego, co robiliśmy na „The Ultimate Incantation” czy „Revelations”. Mam na myśli zwłaszcza większą różnorodność kawałków w ramach jednego albumu. Te dwa pierwsze były bardziej zwarte i brutalne w swojej formule. Na „Tibi et Igni”, kawałki Pająka (obecnego drugiego gitarzysty zespołu – przyp. red.) takie jak „The Eye of the Abyss” czy „Hexenkessel”, a już na pewno „The End” dają poczucie powrotu do heavymetalowych klimatów z przeszłości. Podejrzewam jednak, że gdyby nie liczne i dość melodyjne jak na Vadera solówki, to nie byłoby aż takiego wrażenia. To wciąż ostre kawałki.

Brytyjski Judas Priest to nie tylko jedna z wczesnych inspiracji Vadera, lecz również jeden z Twoich ulubionych zespołów. Słyszałeś już ich nową płytę, „Redeemer of Souls”?

Peter: Zamówiłem ją, kiedy tylko pojawiła się taka możliwość. Cały czas jestem wielkim fanem Dżudasów. Początkowo miałem mieszane uczucia… Takie piosenki jak „Halls of Valhalla” czy „Hell & Back” od razu mnie rozwaliły. Do innych, jak choćby „Sword of Damocles” czy „Crossfire”, potrzebowałem czasu. Podobnie było zresztą kiedyś z pierwszymi płytami tego zespołu. Poraziły mnie „Screaming for Vengeance” czy „British Steel”, a dopiero potem usłyszałem „Sin After Sin” czy „Sad Wings of Destiny”.„Redeemer of Souls” to piękna i absolutnie genialna kontynuacja pomysłu „Epitaph”, podsumowującego całą przebogatą historię Judas Priest. Świetna płyta!

Od dłuższego czasu Vader nie boryka się już z syndromem drzwi obrotowych i stałą rotacją składu. Udało się skompletować drużynę idealną?

Peter: Tego nie wie nikt (śmiech). Mam jednak nadzieję, że pozostaniemy w tym składzie na dłużej. Tworzą go świetni koledzy i muzycy. Czego chcieć więcej? Chyba tylko kolejnych wspólnie nagranych płyt i tras.

„Trudno mi mówić o demokracji w Vaderze, ale i nie ma dziś chyba żadnego w pełni demokratycznego zespołu” - mówiłeś mi też podczas ostatniej rozmowy. Mocne słowa. Jak wygląda ich zastosowanie w praktyce, kiedy koledzy przynoszą własne pomysły na nowe numery?

Peter: A cóż takiego mocnego w tych słowach? Demokracja na dłużej nie sprawdza się nawet w polityce. Każdy zespół potrzebuje lidera i ja takim jestem. Stałem się nim naturalnie, a nie w wyniku żadnej elekcji. Każdy w zespole jest jego istotnym elementem i ma wpływ na ostateczny efekt. Vader to jednak w 80% koncerty i na to stawiam największy nacisk. W studio - zauważ - również to głównie ja zarządzam. Tworzę sporo, ale tak jest od początku istnienia zespołu.

Nie zawsze byłem otwarty na pomysły kolegów, bo i nie zawsze były one trafne. Owszem, ocena to sprawa subiektywna, ale tak jest zawsze i wszędzie. A już na pewno w sztuce. Wyobraź sobie zespół, orkiestrę złożoną z samych dyrygentów… Nieprawdą jest również to, że jestem jakimś strasznym tyranem i nie dopuszczam innych do głosu w Vader. Wpływ Docenta, Mausera (nieżyjącego już, „klasycznego” perkusisty Krzysztofa Raczkowskiego oraz wieloletniego drugiego gitarzysty Maurycego Stefanowicza – przyp. red.), a ostatnio Pająka i Jamesa (obecnego bębniarza – przyp. red.) to jedynie pierwsze z brzegu przykłady. Jestem kompozytorem większości kawałków na płytach, ale nie jestem całym zespołem.

W czasach, kiedy zaczynałem Was słuchać, Vader grywał trasy w towarzystwie zespołów takich jak Vital Remains czy Rotting Christ, a na koncerty przychodził dość specyficzny rodzaj publiki. Od tamtych dni zagraliście dwukrotnie na Przystanku Woodstock, a na jedną z ostatnich tras zabraliście tak „nieortodoksyjny” zespół jak Eris Is My Homegirl. Czy dziś Wasz odbiorca jest tak samo określony jak – dajmy na to – 15 lat temu?

Peter: Wybór tego zespołu nie był decyzją moją, tylko organizatora trasy. Na pewno miał na to wpływ budżet. Dziś na takie sprawy - niestety - trzeba zwracać uwagę. To była próba, jakiś eksperyment, który jednak zupełnie się nie sprawdził. Mimo wszystko podziwiałem ten młody zespół, bo nie jest łatwo grać przed Vaderem w Polsce, grając jednocześnie taką muzykę. Choć moim zdaniem to nie tyle muza miała znaczenie, co geneza sukcesu zespołu i jego image. Mimo wszystko odważne chłopaki (śmiech).

A nasz odbiorca? Jest przeważnie wierny i w bardzo różnym wieku. Nie jesteśmy zespołem celebrytów, promowanym w każdym czasopiśmie, a na nasze koncerty nie przychodzą ludzie przypadkowi - „bo to popularny zespół”. Najbardziej cieszy mnie właśnie to, że nasi fani to nie tylko ludzie starej daty, pamiętający debiut czy wcześniejsze czasy, ale też tacy - i to sporo ich - którzy zaczęli odkrywać mroczny świat Imperium od ostatnich płyt. Przychodzą prawnicy, lekarze, nauczyciele, ale też gimnazjaliści, studenci a nawet młodsi metalowcy. Często w towarzystwie rodziców, którzy też są fanami Vadera.

Za chwilę startuje kolejna edycja trasy Blitzkrieg. Co skłoniło Was do zaproponowania udziału Vesanii i Calm Hatchery?

Peter: Przyjaźń. Poza tym to świetne zespoły i mają akurat nowo nagrane materiały. Trasa będzie miała na pewno świetny klimat, a to zawsze wpływa na jakość samych koncertów. Będzie OGIEŃ!

Oprawa Waszych koncertów robi wrażenie i coraz bardziej przypomina show, które jeszcze trzy dekady temu dawali tylko najwięksi giganci metalu z Iron Maiden na czele. Tęsknisz za takim teatralnym elementem w metalu?
Peter:
To był, jest i zawsze będzie element wyróżniający metal. Muza jest najważniejsza, ale metal to coś więcej. To emocjonalny atak na wszystkie zmysły! Scenografia to jednak bardzo kosztowny dodatek, który maksymalnie naciąga budżet. Dlatego nie zawsze i nie wszędzie można ją wykorzystać. Światła, dymy czy pirotechnika na pewno uatrakcyjniają każdy koncert - również koncert Vadera. Nie przykładaliśmy wcześniej wagi do tego rodzaju spektaklu, bo i nie było możliwości, ani kasy. Fani również inaczej podchodzili kiedyś do koncertów i nie oczekiwali takich „sztuczek”. Czasy się jednak zmieniły.

Macie na koncie 10 autorskich albumów studyjnych, z których kilka to obecnie kanon death metalu. Niedawno też ukazała się Wasza oficjalna biografia. Co następne? Własna gablota w muzeum, a może pomnik i tablica pamiątkowa w centrum Olsztyna?

Peter: Nie żartuj sobie. Gablotę to ja mogę sobie zrobić w pokoju, z medalami, które kolekcjonuję. Każda płyta to nasz pomnik, jaki pozostaje dla potomnych. Marmur i brąz pozostawiam „dumnym” politykom. Cieszę się natomiast bardzo z książki Jarka Szubrychta. „Wojnę Totalną” czyta się świetnie! To także opinia wielu ludzi. Poza tym - i to jest również istotne - książka stała się impulsem do spotkań, wspominek i pojawienia się kolejnych epizodów z historii Vadera. Kto wie, czy wkrótce nie pojawi się nowe, uzupełnione wydanie. Obecnie pracujemy nad jej angielskojęzycznym wydaniem.

Blitzkrieg VII: Vader, Vesania, Calm Hatchery
13.09, Eskulap (ul. Przybyszewskiego 39), godzina 19
bilety: 45/55 zł

VADER – polski zespół deathmetalowy założony w 1983 r. w Olsztynie przez Zbigniewa „Vikę” Wróblewskiego i Piotra „Petera” Wiwczarka. Uznawany za jedną z najpopularniejszych i najbardziej wpływowych grup w historii gatunku. Wiwczarek pozostaje jedynym oryginalnym członkiem Vadera w aktualnym składzie. Przez lata, przez zespół przewinęli się m.in. perkusista Krzysztof „Doc” Raczkowski (zmarły w 2005 r.), gitarzyści Maurycy „Mauser” Stefanowicz (Dies Irae, Unsun), Wacław „Vogg” Kiełtyka (Decapitated) oraz basista Marcin „Novy” Nowak (Devilyn, Behemoth). W 2014 r. ukazał się dziesiąty album Vadera pt. „Tibi et Igni” oraz oficjalna biografia pt. „Vader. Wojna totalna” autorstwa Jarka Szubrychta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski