MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Targ w Starej Rzeźni, czyli cała prawda o polskiej rzeczywistości w pigułce [ZDJĘCIA]

Norbert Kowalski
Targ w Starej Rzeźni w Poznaniu
Targ w Starej Rzeźni w Poznaniu Łukasz Gdak
Dla jednych atrakcyjny sposób na spędzenie weekendu. Jednak dla większości to jedyny sposób na życie. Poznański targ w Starej Rzeźni niejedno ma oblicze i skrywa sporo tajemnic.

Panie, tu są takie jaja, że przychodzę po to, by się rozerwać. Mieliśmy tutaj taką „świętą trójcę” - dwóch facetów i babka. Ona w przejrzystych i białych leginsach, a na dodatek chodziła bez majtek. Specjalnie się nachylała, a wtedy wszyscy od razu się na nią gapili. A tymczasem ci dwaj faceci kradli na stoiskach obok. No jaja! Niesamowite. I nie mam tu przychodzić, żeby się pośmiać? - opowiada pani Wiesława, która sprzedaje na targu w Starej Rzeźni - żadne wielkie towary, ot drobiazgi codziennego użytku.

Przychodzi tutaj już od ponad 10 lat. Doskonale zna to miejsce, jego klimat i tajemnice. Doskonale zna również innych sprzedawców. Spotykam ją w jednej z alejek podczas targu w Starej Rzeźni. Ma ze sobą niewielki stolik, a na nim trochę drobiazgów. Torebka, drobne perfumy, jakieś błyskotki, do tego suszarka do włosów - to wszystko, z czym przyszła na targ w ostatnią niedzielę. Jednak nie narzeka. Z uśmiechem wspomina zabawne chwile, które przeżyła na targu. I ludzi. Zarówno tych, którzy ją denerwowali, jak i tych, którzy ją rozbawiali.

Woli targ niż Biedronkę
Na targu można znaleźć dosłownie wszystko - słodycze, warzywa, owoce, artykuły chemiczne, filmy, drobne zabawki, narzędzia, ubrania, tony antyków czy rowery, a nawet kuchenki i pralki. Co jakiś czas mijam stoiska z płytami muzycznymi. Z głośników słychać muzykę. Sprzedawcy urozmaicają sobie czas rozmowami. Między starymi murami rzeźni po obu stronach są mniejsze lub większe stoiska. W powietrzu unosi się gwar rozmów między sprzedawcami i klientami.

Stare mury budynków rzeźni tworzą klimat jakby starej epoki. A przecież ledwie kilka kilometrów stąd wznosi się Stary Browar, najpiękniejsze i najnowocześniejsze centrum handlowe świata. Przy jednym z murów pan Krzysztof, jak sam mówi, sprzedaje wszystko.

- Dzisiaj jest mało ludzi. Będzie słaby dzień - przewiduje.

- Jak ja czegoś nie kupię, to nie zarobisz - śmieje się jego kolega, sprzedawca ze stoiska obok.

Pan Krzysztof przychodzi na targ co tydzień. Rozstawia towar już o 6. Wtedy bowiem otwierają się bramy rzeźni.

- O tej porze przychodzą ci, którzy naprawdę czegoś potrzebują lub po prostu chcą znaleźć jakąś okazję - opowiada.

On sam do Starej Rzeźni przychodzi od pięciu lat. I na razie nie planuje przestać.

- Mam iść do Biedronki na kasę albo towar wykładać? Tutaj jestem sam dla siebie - wyjaśnia.

Nagle słyszę odgłosy dobiegające ze stoiska kilkanaście metrów obok. Sprzedawca wyrywa starszemu mężczyźnie pluszowego misia.

- Chciał go podp....ć. Trzeba bardzo uważać, bo ludzie kradną, co się da - wzdycha pan Krzysztof.

I sam bacznie obserwuje swój towar. A ma go bardzo dużo. Kartony, w których znajdują się jego rzeczy, trudno zliczyć.

Tego dnia razem z nim na stoisku stoi również Kazimierz Suwdyk. On też czasami sprzedaje coś na targu. Przeważnie klucze, młotki, siekiery i inne narzędzia. W niedzielę przyszedł jednak tylko towarzysko.

- Teraz będę oprawiał siekierę i w ten weekend będę chciał ją sprzedać. Czasami uda się zarobić około stówki. Klienci raz na jakiś czas przychodzili i poklepywali, mówiąc, że kupili dobre narzędzia - opowiada.

Ubaw, eleganciki i kradzieże

- Przyszła kiedyś taka kobieta z przyczepioną fryzurą. Wyglądała, jakby została wyjęta z Francji z czasów Ludwika XIV, tego „Króla Słońce”. Miała jeszcze jakieś pióra poprzyczepiane, a do tego krótką kieckę. Kobieta pod siedemdziesiątkę, tak jak ja. Patrzę na to cudo ledwo chodzące na tych szpilach czy koturnach. I pokładamy się wszyscy tutaj ze śmiechu. A później z mężem wspominamy tych ludzi. Czasami syn z synową tutaj przychodzili, to synowa się za brzuch trzymała za śmiechu - pani Wiesława raczy mnie kolejnymi opowieściami z życia targu.

A po chwili przypomina jej się kolejna historia:

- Było takie małżeństwo z dzieckiem, które oglądało coś na stoisku niedaleko mojego. Facet sobie stał, a dziecko było tuż obok niego. A po drugiej stronie małego inny mężczyzna. I ten ojciec dziecka wyciąga nagle z kieszeni tego drugiego mężczyzny portfel. A w tym czasie dzieciak zagadywał tego okradanego. Po chwili jednak i tak ich złapali.

Rozmowa z panią Wiesławą rozkręca się. Kradzieże, o których przed chwilą wspomniała, są nierozwiązywalnym problemem na targu. Problemem znanym od lat.

- Tam, na końcu, notorycznie kradli - pani Wiesława pokazuje mi stoiska położone kilkadziesiąt metrów od niej. - Przychodziły takie dwie babusie, elegantki w starszym wieku z siateczkami. I tylko na zmianę się pytały sprzedawców: „Panie, a ile to?”. A druga w tym czasie już pakowała do torby. Kiedyś złapali taką jedną babcię. Miała pełną torbę. Zrobiła się blada, cała zaczęła się trząść i prawie padła na tym targu. Sprzedawca ją w końcu puścił, bo nie chciał mieć jej na sumieniu. Ale ta kobieta jedną ręką wkładała do kieszeni, a w drugiej trzymała jakąś rzecz i pytała o cenę.

A skoro zaczęła już temat elegancko ubranych ludzi, to od razu przypomina jej się następna opowieść.

- Był kiedyś pan w kapeluszu i w płaszczu do kolan wraz ze swoją damą. Ubrany bardzo gustownie. A ta pani miała ogon od lisa, leginsy, obcasy, a do tego doczepione jakieś sztuczne włosy. Wymalowana jak aktorka w operze i tak sobie idą. Spacerują, przejdą do końca i nic nie kupią. Tylko słychać pytania, po ile to lub tamto - pani Wiesława zaczyna się irytować na wspomnienie tej historii.

Bo właśnie takich osób najbardziej nie lubi. Osób, które traktują targ jako miejsce spacerowe. Osób, które będą się pytały o cenę, ale nigdy nic nie kupią. Rozmawiam z nią już ponad 20 minut. W tym czasie do jej stoiska nie podeszła ani jedna osoba. Tego dnia interes jej nie idzie. Sprzedała tylko jedną rzecz za 10 zł. Naszą rozmowę przerywa nagły hałas. To mocny wiatr zrzucił na ziemię suszarkę na stoisku obok.

- Jemu ciągle coś leci. Jak nie mikrofalówka, to coś innego - komentuje pani Wiesława. I dodaje: - Ale na razie też mu jakoś dzisiaj interes nie idzie.

Rozmawiamy teraz o tym, że pani Wiesława miała kiedyś swój magazynek na targu. Zrezygnowała z niego po tym, jak okazało się, że dach jest nieszczelny i przecieka. Przyznaje również, że dzisiaj trudno już zarobić na targu.

- Jakieś 6-8 lat temu można było tu zarobić. Ale w tej chwili jest nędza - przyznaje szczerze. - Niech pan przyjdzie tu w lecie - rzuca mi na pożegnanie. - Wtedy zobaczyłby pan na własne oczy, jaki tu jest ubaw. I zrozumiałby pan, czemu tu przychodzę.

Porcelana ma duszę

- Chciałabym sprzedać towar i mieć święty spokój. Teraz dorabiam sobie do niskiej emerytury. Są takie tygodnie, że opłacamy lokal i nawet nam się to nie zwróci - mówi Halina Kowalska, która od lat sprzedaje na targu porcelanę. Przyznaje jednak, że sprzedaż idzie bardzo słabo. Zdarzają się dni, kiedy nikt nic nie kupi.

- Kiedyś było większe zainteresowanie. Ludzie nie kupowali hurtowo, ale jak czegoś im brakowało do zestawu lub po prostu potrzebowali, to szukali jakiejś filiżanki czy widelca. A w sobotę sprzedałam tylko 3 filiżanki po 5 zł. Mówiąc szczerze, to się już powoli nie opłaca - przyznaje Halina Kowalska.

W swoim magazynie ma dziesiątki talerzy, sztućców, filiżanek. Jej stoisko jest luksusowe, mieści się w jednym z budynków Starej Rzeźni. Niepozorne, małe wejście nie zwiastuje tego, co można zobaczyć w środku. A dla miłośników porcelany to miejsce mogłoby być rajem. Podczas naszej rozmowy zaglądało do niego wiele osób. Nikt jednak niczego nie kupił. Niewiele osób pytało się też o cenę.

- Nie mam stałych klientów. Jeśli czasem ktoś coś kupi, to zwykle na prezent. W sobotę przyszedł pan, który kupił podarunek dla syna. Miałam filiżankę za 5 zł, a talerzyk za złotówkę, więc skompletował prezent. I cieszył się, że będzie mógł dać to synowi, a on nie będzie wiedział, ile to kosztuje. Ludzie kupują okazyjnie - słyszę od pani Haliny, która po chwili opowiada mi dokładniej o swoich zbiorach. I o tym, że posiada np. sztućce z okresu wojny.

W pewnej chwili dzwoni do niej telefon. Okazało się, że to jedna z klientek. Ma tego dnia odebrać zestaw śniadaniowy.

- W sobotę wpłaciła mi 10 zł, teraz ma zapłacić kolejne 20 zł, więc razem będzie 30 zł. Dobre i to. Tak się tutaj sprzedaje. Cieszę się, że przyjedzie, bo nieraz ludzie płacą te 5-10 zł, a nie przyjadą - wzdycha Halina Kowalska, a ciszę w jej magazynie przerywa jedynie muzyka z radia.

Po chwili dodaje jednak: - Porcelana ma duszę. Zwłaszcza ta stara. No i jest gatunkowo lepsza niż te nowe fajanse, które są cięższe. Jak ktoś się nie zna, to nie docenia porcelany. Ja od zawsze się nią interesowałam. Znam się już na niej. Wiem, co jest z porcelany, a co tylko ceramiką.

Prawdziwa Polska

Mijając kolejne stoiska na targu, można łatwo zauważyć duże różnice. Niektórzy pojawiają się w Starej Rzeźni z samochodami pełnymi kartonów różnych rzeczy. Ich stoiska są duże. Kręci się przy nich sporo osób. Jest też jednak inny obraz targu.

- To jest obraz prawdziwej polskiej rzeczywistości i biedy. Niech pan zobaczy na niektórych ludzi, którzy przychodzą np. z dwoma garnkami do sprzedaży. Niech tu sobie premier i prezydent przyjadą, bo tu mają prawdziwą Polskę. A nie opowieści o drugiej Irlandii i zwyżkach gospodarczych. Tu przychodzi też dużo biednych osób, bo mogą kupić coś za złotówkę. Tu jest polska rzeczywistość, a nie establishment - słyszę od pana Marka (imię zmienione), który sprzedaje antyki. A przynajmniej nad jego magazynem wisi szyld z napisem „antyki”.

- W rzeczywistości mam może dwie rzeczy, które są prawdziwymi antykami. Reszta to są podróby. Niektóre mają 40 lub 50 lat. Antyk powinien mieć certyfikat. Ludzie przychodzą i myślą, że te rzeczy są antykami - opowiada mężczyzna.

Jego magazyn pęka w szwach od mebli, poczynając od krzeseł, a kończąc na stołach czy szafkach. Jego współpracowniczka oprowadza mnie po ich wspólnym stoisku. W pewnym momencie zatrzymuje się przy masywnej komodzie.

- To jest prawdziwy antyk. Ta szafka ma ponad 200 lat. Kiedyś mieliśmy też jakieś chińskie meble. To było tak stare, że drewno w szufladach było wytarte od chwytania - wspomina kobieta.

Idąc w stronę wyjścia, mijam kolejną ładnie wyglądającą komodę. Kosztuje 1000 zł. Nie jest oryginalna.

- Akurat przy tym meblu nie trzeba nic robić i wystarczy go tylko postawić. Ale są meble, przy których trzeba coś wyremontować. Każdy ma jednak swoje gusta, a przecież de gustibus non disputandum est (łac. o gustach się nie dyskutuje - przyp. red.) - mówi pan Marek.

Wychodząc z jego magazynu, idąc już w kierunku wyjścia z targu, jeszcze raz rozglądam się po różnych stoiskach. Po ludziach, którzy przyjeżdżają na targ z tym, co mają. Po ludziach, którzy co tydzień pojawiają się w tym miejscu o szóstej, by trochę zarobić. I przypominają mi się słowa pani Wiesławy:

- Jakieś 6-8 lat temu można było tu zarobić. Ale w tej chwili jest nędza. Przychodzę tutaj, bo mam znajomych, z którymi mogę porozmawiać. I w gruncie rzeczy jest tu zabawnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski