Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ireneusz Szpot, czyli specjalista od ekstremalnych wyzwań

Radosław Patroniak
Ireneusz Szpot na trasie kolarskiej podczas ubiegłorocznego startu w triathlonie w Barcelonie
Ireneusz Szpot na trasie kolarskiej podczas ubiegłorocznego startu w triathlonie w Barcelonie archiwum Ireneusza Szpota
Dokładnie cztery lata temu na naszych łamach Ireneusz Szpot, właściciel firmy Szpot , zapalony maratończyk i triathlonista zapowiedział walkę o kwalifikację, która pozwoli mu na start w najważniejszej imprezie triathlonowej na świecie – zawodach rozgrywanych na Hawajach. Czy i na ile ten plan udaje się realizować i jak udał się wyjazd na najwyżej na świecie zlokalizowany bieg maratoński w Himalajach zapytaliśmy niedawno zdobywcę Korony Ziemi.

Ekstremalny maraton z mroźnym startem
– Wyjazd do Nepalu na Himalay Maraton planowałem już rok wcześniej, aczkolwiek sytuacja po tragicznym trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Nepal, plany te musiała zweryfikować. Nie wycofałem się z tego projektu, bo w Himalajach czuję się prawie jak u siebie. Wszak to właśnie tam znajduje się najwyższy szczyt na kuli ziemskiej, który zdobyłem w maju 2011 r, a przed dwoma laty pokonałem ponad 1000 km po Himalajach rowerem w ramach wyprawy z Lhasa do Kathmandu. „Głos Wielkopolski” był zresztą patronem medialnym tej wyprawy –mówił Szpot po niedawnym powrocie z Nepalu.

Himalay Maraton to impreza z gatunku ekstremalnych. Różnica wzniesień na trasie klasycznego maraton, a zatem 42 km i 195 metrów wynosi aż 3 000 m. Start odbywa się z Base Camp, skąd wyruszają wyprawy m.in. na Mount Everest.
– Chciałbym przypomnieć, iż Base Camp znajduje się na wysokości 5 400 m npm. Bardzo ważne były więc przygotowania na miejscu, aklimatyzacja, bowiem takie wysokości to ogromne obciążenie dla organizmu. Sam bieg to duże wyzwanie, ale też niezapomniana przygoda. Start przy temperaturze poniżej zera, a później nawet przyjemny chłodek. Z każdą godziną temperatura rosła. Limit czasu ustalono na 16 godzin. Nie ma co marzyć o punktach żywieniowych co 5 km, o tysiącach kibiców na trasie, o tłumie na starcie. Podstawą jest własny zasobnik z wodą i odżywki – dodał Szpot.

W biegu tym wystartowało 146 osób niemal z całego świata. W tej grupie było aż 14 Polaków, – Do mety dobiegłem jako drugi z naszych rodaków. Nie licząc miejscowych, czyli Szerpów, zająłem 27 miejsce z czasem 7 godzin i 20 minut. Wszyscy raczej korzystali z metody Galloway’a, czyli z marszu, bo po prostu inaczej się nie dało. Potraktowałem ten start jako jeden z elementów przygotowań do mistrzostw świata w triathlonie, w których mam zamiar wystartować we wrześniu w Australii, a do których zakwalifikowałem się jako jeden z dwóch Polaków w kategorii M50 podczas ubiegłorocznego triathlonu 70.3 w Gdyni – podkreślił 53-letni biznesmen.

Przez Australię na Hawaje
Mistrzostwa świata w triathlonie, które odbędą się 2 września w Sunshine Coast w Queensland w Australii, to bez wątpienia najważniejszy tegoroczny start Szpota.

– To właśnie przez okolice Brisbane prowadzi droga do startu na Hawajach, co jest moim marzeniem. Przygotowania do startu przebiegają z drobnymi kłopotami spowodowanymi kontuzją ścięgna Achillesa. No ale wspólnym wysiłkiem rehabilitantów mam nadzieje pokonamy te trudności – tłumaczył poznaniak.

Ma on bardzo ambitny plan na te zawody i co ciekawe nie zamierza na nich w tym roku poprzestać.

– Chcę pobić rekord życiowy wynoszący na tym dystansie, czyli 1900 m w pływanie, 90 km rower i 21 km bieg, cztery godziny i 58 min. W sierpniu wystartuję w triathlonie w Gdyni, który będzie ostatnim poważnym sprawdzianem przed Australią. Po mistrzostwach świata czeka mnie jeszcze występ w zawodach w Barcelonie, gdzie do pokonania będę miał 3800 m w wodzie, 180 km na rowerze i pełen dystans maratoński w biegu. W ostatnich dwóch latach jestem najlepszym Polakiem w swojej kategorii wiekowej wśród startujących w zawodach Ironman. Mam złoty status Federacji Ironman All World Athlete. To naprawdę cieszy, ale i zobowiązuje. Cały czas bowiem zbliżam się do startu na Hawajach, co jest marzeniem wszystkich „ludzi z żelaza” – słusznie zauważył Szpot.

Korona Ziemi w hołdzie nieżyjącemu przyjacielowi
O wyczynach poznańskiego biznesmena zrobiło się g łośno pięć lat temu, kiedy zdobył Koronę Ziemi, czyli wszedł na wszystkie najwyższe szczyty siedmiu kontynentów i na każdym z nich przebiegł przynajmniej jeden maraton. Takim połączeniem wspinaczkowo-biegowym nie może się pochwalić w Polsce nikt inny.

– Projekt zdobycia Korony Ziemi rozpocząłem nieświadomie podczas wspólnych eskapad z nieżyjącym już, niestety, Maciejem Frankiewiczem. Taka myśl narodziła się w sierpniu 2008 r. przed wejściem na McKinleya, najwyższy szczyt Ameryki Północnej. Dziesięć dni przed wyjazdem Maciej miał wypadek na parkurze. Za ocean poleciałem sam i zrobiłem kolejny krok do celu. Następne były już w hołdzie przyjacielowi. Potem powstała następna koncepcja, by do siedmiu szczytów dorzucić siedem maratonów. W sumie to było naturalne, bo ja na koncie mam już ponad 40 biegów maratońskich. Kiedy w 2009 r. wyjeżdżałem na Antarktydę uznałem, że warto zapisać się również na bieg maratoński. Kiedy 17 lipca 2011 r. przebiegłem trasę 42 km i 195 m w Rio de Janeiro stałem się jedynym Polakiem z takim dorobkiem – wspominał Szpot, który może się też pochwalić tym, że ma już na „rozkładzie” piątkę wielkich maratonów, czyli Londyn, Berlin, Nowy Jork, Boston i Chicago.

Wszystkie jego wyprawy pochłonęły już spore środki, ale nie one decydowały jego zdaniem o powodzeniu. – Wiadomo, że teraz do wszystkiego potrzebne są pieniądze, bo bez nich nie byłoby sponsoringu i zawodowego sportu. Dla mnie jednak bardziej od kasy liczy się determinacja. Bez wiary i dążenia do celu pewnie nie byłoby mnie na Mount Everest. To zresztą bardziej złożona kwestia, bo przecież pewnych zachowań i postaw nie da się przeliczyć na pieniądze –przekonywał 54-latek.

Komercja na Mount Everest
Największym wyzwaniem dla Szpota było oczywiście wejście na Mount Everest, najwyższy szczyt świata.

– Nie będę opowiadał bzdur, że wszedłem sam, niepokonaną drogą czy też w ekstremalnych warunkach, jak to zdarzało się już innym osobom w Polsce. Korzystałem z wejścia komercyjnego. W mojej ekipie był człowiek, który szósty raz wchodził na najwyższy szczyt świata i byli też Szerpowie, dla których jest to już swego rodzaju praca. Z drugiej strony Himalaje nie są dla nowicjuszy. Ktoś kto nie jest odpowiednio przygotowany fizycznie, nie ma czego w nich szukać. Aby znaleźć się wśród wybranych, trzeba mieć doświadczenie, kondycję i mieć za sobą aklimatyzację. Można oczywiście wykupić sobie lot helikopterem na śniadanie pod Mount Everest, ale to mnie akurat nie interesowało –wyjaśnił nasz bohater.

Jego zdaniem porównywanie maratonów do zdobywania najwyższych szczytów ma ograniczony sens. – Maraton jest krótki. W moim przypadku to trzy godziny z haczykiem. Wejście na szczyt pochłania kilka tygodni, ostatnie podejście trwa 12 godzin, a po drodze nie ma dobrych warunków do kąpieli i trzeba sobie radzić z ogromną różnicą temperatur. Emocje i stres sięgają zenitu, tym bardziej że człowiek jest amatorem, a nie zawodowcem – podkreślił Szpot, który w rodzinie i wśród znajomych uchodzi za tytana pracy i człowieka, dla którego przyjemnością jest ciężki trening, a nie lampka wina.

– Do pracy przychodzę i wychodzę o ósmej, śpię po 4-5 godzin, latem biegam po lesie, a zimą na bieżni w domu. Nikt mnie do tego nie zmusza, a i tak wiem, że nie mogę zrezygnować choćby z jednego zadania. Ci, którzy mnie słabo znają dziwią się, że nie piję alkoholu, nie palę, a idę zawsze na trening. Na szczęście mnie to nie dziwi – zakończył sportowiec-amator o wielu obliczach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski