Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeździectwo: Jarosław Skrzyczyński chce zaistnieć w Goeteborgu

Radosław Patroniak
Jarosław Skrzyczyński był laureatem naszego Plebiscytu na najlepszych Sportowców i Trenera Wielkopolski w 2014 r.
Jarosław Skrzyczyński był laureatem naszego Plebiscytu na najlepszych Sportowców i Trenera Wielkopolski w 2014 r. Fot. Grzegorz Dembiński
Rozmowa z Jarosławem Skrzyczyńskim, zawodnikiem KJ Agro-Handel Śrem, najlepszym polskim jeźdźcem i uczestnikiem prestiżowych zawodów w Szwecji.

Na niedawnej Cavaliadzie w stolicy jedna z Pana rywalek powiedziała, że ze Skrzyczyńskim trudno wygrać, bo to zawodnik wyjątkowo odporny na stres. Zgadza się Pan z tą opinią?
Tak nie do końca, bo żyjemy w takich czasach, które są ogólnie jednym wielkim stresem. Może to tak z boku wygląda, że się nie denerwuję i robię swoje, ale na końcowy sukces składa się wiele czynników. Aby go osiągnąć przede wszystkim trzeba mieć zdrowego konia i być w dobrej formie psychicznej. Trzeba też dużo jeździć i skakać, bo w ten sposób nabiera się rutyny. Bez takiego objeżdżenia i swobody ruchów trudniej jest chyba zaryzykować. Oczywiście to ryzyko musi być wyważone. W mojej recepcie na sukces mieści się też koncentracja na własnym występie. Zbytnie analizowanie tego, co robią inni jeźdźcy nie służy sprawie.

W polskich warunkach uchodzi Pan za dominatora i to nie tylko dlatego, że wygrał Pan ostatnie dwa krajowe czempionaty. Czy w tej sytuacji wygrane na własnym podwórku wciąż sprawiają Panu satysfakcję?
Każda wygrana cieszy. Poza tym jak się do tych wygranych człowiek przyzwyczai, to potem każda porażka bardziej boli. Moja przewaga nad polskim zawodnikami polega nie tylko na doświadczeniu, ale również na posiadaniu 30 koni. Wiadomo, że tym wiodącym jest CrazyQuick, ale często jeżdżę też na innych koniach i nie mam problemu z przesiadaniem się z jednego na drugiego. Czy mam już następców Crazy Quicka? Myślę, że młode klacze Quintella i Silver Shine są na dobrej drodze, by stać się w przyszłości moimi liderkami.

Jak pan sobie radzi z tym monotonnym cyklem treningowo-startowym. Praktycznie przez cały rok przygotowuje się Pan przecież do występów w zawodach?
Raz w roku robię sobie tygodniowe wakacje i w czasie ich trwania wcale nie tęsknie za parkurem i przeszkodami. Tylko, że to nie jest całkowita separacja od koni, bo „wiszę” na telefonie i pilnuję tego, co się dzieje w mojej stajni w Krzepielowie koło Wschowy. Po siedmiu dniach do niej wracam i na okrągło trenuję po osiem godzin dziennie. Przerwę robię sobie... startując w zawodach, ale nie narzekam, bo to jest moje miejsce na Ziemi.

Jakie cele stawia Pan przed sobą w finale Pucharu Świata w hali Scandinavium w Goeteborgu?
Miałem w ogóle w nim nie startować, ale jak się zakwalifikowałem, to do Szwecji pojadę z nastawieniem, by zaistnieć w tych zawodach, czyli zająć miejsce w pierwszej „20”. Zawsze zagadką jest jednak mój koń. Crazy Quick może przejść najtrudniejszy parkur jak burza, a może też pomylić się na dziecinnie prostym parkurze. Zawsze może coś „wywinąć”, ale sprawiedliwie muszę dodać, że to koń z charakterem. W dobrej dyspozycji jest niezastąpiony. „20” to realny cel, bo przecież rok temu na ME w Aachen zająłem z nim 22 miejsce.


Co Pan sądzi o innych zawodnikach z Wielkopolski i czy jednym z tych, którzy mogą kiedyś Panu zagrozić może być zwycięzca Cavaliady wśród jeźdźców do lat 21, Andrzej Opłatek?

Wielkopolska już od kilku lat pozostaje najmocniejszym ośrodkiem jeździeckim w kraju i pewnie ta hierarchia drużynowa oraz indywidualna szybko się nie zmieni. A Opłatek to rzeczywiście kandydat na poważnego zawodnika. Może daleko zajść, ale nie tylko dlatego, że jest utalentowany. Ma bowiem duże wsparcie od rodziców, a w naszym sporcie zaplecze finansowe wydatnie pomaga w osiąganiu dobrych wyników.

Cavaliada ma trzy odsłony – poznańską, lubelską i warszawską. Która z nich jest najlepiej zorganizowana i która jest Pana ulubioną?
Sukces organizacyjny Cavaliady to także zasługa całego środowiska, bo jeździectwo zyskuje w naszym kraju na popularności. Poznań ma najwięcej do zaoferowania, gdyż przy okazji zawodów odbywają się w nim targi jeździeckie. Hale targowe pozwalają też na połączenie sportu i komercji w jedną całość. Inne ośrodki nie mają aż takich możliwości. A osobiście to najbardziej lubię startować w Lublinie. Może dlatego, że tam zawodom towarzyszy najmniejsze zainteresowanie, a ja nie lubię tłumów.

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski