12 września 490 r. p.n.e. pod Maratonem Grecy i Persowie stoczyli bitwę zakończoną zwycięstwem Hellenów. Według legendy po zwycięskiej bitwie wysłano do Aten posłańca Filippidesa, by obwieścić zwycięstwo i ostrzec przed zbliżającą się flotą perską. Ten dotarłszy na miejsce ogłosił nowinę i padł z wycieńczenia. Na pamiątkę tego wydarzenia rozgrywany jest bieg maratoński na dystansie 42,195 km. W minioną niedzielę tę samą trasę pokonało prawie dwustu Polaków, w tym dwudziestu mieszkańców Wielkopolski.
Niepowtarzalność zmagań biegaczy unosi się w powietrzu. – Historyczna otoczka bie i udział 41. tys. zawodników zrobiły na mnie duże wrażenie. Startuje się z miejscowości Maraton z widokiem na palący się znicz. Po drodze wolontariuszki rozdają gałązki oliwne, a meta usytuowana jest na stadionie Panathinaiko, który gościł pierwsze igrzyska ery nowożytnej w 1896 r. Historię czuć na każdym kroku, podobnie jak upalne słońce i dużą różnicę wzniesień. Nic dziwnego, że rekord trasy nie jest zbyt wyśrubowany – przyznał Piotr Henicz, pochodzący z Poznania wiceprezes Itaki, który maraton w Atenach przebiegł trzy lata temu.
Po 15 km ma się już dość
O atmosferę podniosłego święta organizatorzy dbają jeszcze przed startem. – Na kilka minut przed strzałem startera wszyscy unoszą prawą rękę i skłądają przysięgę – taką samą jak pierwsi olimpijczycy przed startem do biegu maratońskiego. Sama trasa jest monotonna i z wieloma podbiegami. Jej pierwsze fragmenty nie budzą zachwytu, bo krajobraz utkany jest z zaniedbanych budynków i niedokończonych domów. Postawa kibiców rekompensuje jednak wszystko. Tylu „piątek”, co w Grecji nie przybiłem chyba na wszystkich polskich maratonach – tłumaczył Robert Rataj.
42-letni poznaniak planował przebiec ateński maraton w 3,5 godziny. Ostatecznie musiał się jednak zadowolić czasem o prawie godzinę gorszym, a i tak był na mecie szczęśliwy.
– Trasa historycznego maraton to na pewno nie jest miejsce na bicie rekordów życiowych. Już po 15 km miałem dość i czułem, że przeżywam ogromny kryzys. Przez moje ciało przechodziły dreszcze, a głowa pękała z bólu. Nie po to jednak leciałem na tydzień do stolicy Grecji, by zrezygnować z marzeń na półmetku. Druga część trasy była bardziej płaska i udało mi się ją pokonać w lepszej formie. To, co czuje się na mecie, trudno nawet opisać słowami – dodał Rataj.
Podobne odczucia towarzyszyły Jackowi Grajzerowi z Poznania. Biegam od trzech lat, a to był mój ósmy maraton.Osiągnąłem najgorszy czas, Trasa była niezwykle wymagająca, ale i tak cieszyłem się jak dziecko, bo przecież nie ma bardziej prestiżowego maratonu na świecie niż ten w Atenach – tłumaczył 51-latek.
Według niego na takie chwile jak te na mecie czeka się całe życie. – Po ukończeniu biegu miałem łzy w oczach i wiem, że nie byłem odosobniony. Z tą samą grupą biegaczy byłem rok temu w Walencji. Tam trasa jest bardzo płaska. Uzyskałem na niej dużo lepszy rezultat, ale gdybym miał wybierać, to pewnie wyżej postawiłbym maraton ateński – zauważył Grajzer.
Ciekawie zaczęła się jego przygoda z biegami. – Trzy lata temu kuzyn namówił mnie, bym poszedł mu kibicować na ulicach Poznania. Trzy tygodnie później debiutowałem już w „dziesiątce” w Ostrowie. A potem już ruszyła lawina biegów. Mój licznik zatrzymał się na 150 imprezach, ale w planach są już następne. W weekend biegnę w Biedrusku, a za kilka dni siadam do rozpiski pierwszych przyszłorocznych miesięcy. Miesiąc temu do biegania namówiłem też dwóch kolegów z pracy. Inni może z tej mojej pasji się śmieją, ale ja na to nie zwracam uwagi. O nic się nie martwię tylko o zdrowie, czas i pieniądze, bo wyjazdy zagraniczne nawet w grupie trochę kosztują – podkreślił mieszkaniec Umultowa.
W grupie zawsze raźniej
Obaj poznaniacy do Aten polecieli w 70-osobowej grupie nazywanej „Longer 7 - w pogoni za duchem”. Założył ją kilka lat temu pochodzący z Lędzin na Górnym Śląsku, a obecnie mieszkający w Warszawie, Dawid Martini.
Z jego inicjatywy do Barcelony, Walencji, Aten, Mediolanu i na Maltę poleciało w ostatnich dwóch latach prawie pół tysiąca osób, a przecież w planach 26-letniego biegacza są kolejne wyjazdy i to już w najbliższym czasie (w styczniu do Marrakeszu, a marcu do Jerozolimy).
– Ich uczestnicy pochodzą z wszystkich zakątków Polski. Najstarszy miał 65, a najmłodszy 18 lat. Dlaczego jeździmy razem na maratony? Pewnie dlatego, że w grupie raźniej i ...taniej. Kiedy mówiłem znajomym, że na tydzień w Grecji wydamy 1400 zł na osobę łącznie z przelotem, wpisowymi i noclegami, to pukali się w czoło. To nie jest jednak chwyt marketingowy, tylko szczera prawda. Inna sprawa, że wyjazd muszę mieć już zapięty na ostatni guzik 3-4 miesiące przed startem, no i nie gwarantuję, że będą takie luksusy jak w Hiltonie – podkreślił Martini.
Dlatego górnik z wykształcenia nie przepada za biegaczami z elity. –Najlepsi biegacze to tak jak piłkarze, niewiele mają wspólnego z amatorami. Mają finansową motywację, oczekują specjalnego traktowania i liczą na to, że „pomocnicy” na trasie pozwolą im wyśrubować wynik i zająć wysokie miejsce. Dla mnie to nie jest w porządku, że organizatorzy stwarzają im lepsze warunki do biegania – zauważył organizator eskapad biegowych i uczestnik 12 ultramaratonów.
Jego przygoda z biegami rozpoczęła się od... siatkówki. – Uprawiałem ją kiedyś amatorsko, ale w pewnym momencie mi się znudziła. Kiedy przerzuciłem się na bieganie, to rodzice przepowiadali, że szybko też stracę zapał. Na szczęście pomylili się i teraz sami twierdzą, że to moja prawdziwa pasja – stwierdził Martini.
W jego opinii zagraniczne wyjazdy to nie tylko możliwość poznania nowych tras, ale również okazja do zwiedzania i przygotowania się do bicia rekordów na ziemi ojczystej. – Dla mnie podział jest klarowny. Wynik robi się w Polsce, a zagranicą biegnie się dla wrażeń estetycznych – dodał 26-latek.
Trzeba zrobić pierwszy krok
Zagraniczne wyjazdy maratończyków to nie tylko łzy wzruszenia, realizacja marzeń i możliwość zmierzenia się z przedstawicielami innych nacji. To także przyziemne sprawy, począwszy od przygotowania bagażu, a skończywszy na... zrobieniu przelewu.
– Wbrew pozorom to ostatnie przysparza największych kłopotów i wątpliwości, bo wiadomo, że żyjemy w świecie ograniczonego zaufania. Dlatego tak ważny jest pierwszy krok, jeśli ktoś wkracza do grupy biegaczy, o której tak naprawdę mało wie. Potem jest już łatwiej, bo jeśli organizator nie zawiedzie za pierwszym razem, to pewnie i za kolejnym nie zanotuje wpadki – tłumaczył Robert Konieczny, 45-letni biegacz z Nakła nad Notecią.
Dla niego biegi to pasja z rozsądku. – Trzy lata temu lekarz zasugerował mi, że jak nie zacznę biegać, to mogę stracić nogi. Zacząłem więc angażować się nie tylko w bieganie, ale również postawiłem na tenis, pływanie i piłkę nożną. Biegi z czasem stały się jednak wiodące i zdominowały moje zainteresowania sportowe. Dla mnie pociągające w nich jest to, że uczą samodyscypliny. Wychodzisz na trening bez względu na pogodę, jedziesz na maraton, a nie na wczasy all inclusive i poznajesz ludzi zamiast siedzieć w domu. Treningi uczą też rannego wstawania i ogólnie uporządkowują system wartości człowieka – dodał Konieczny.
Nie tylko on, ale również inni uczestnicy wyprawy nie mieli problemu ze spełnieniem wymogów tanich linii lotniczych i przystosowaniem się do biwakowego jedzenia, bo zagranicą zdani są na siebie, a nie na najlepszych kucharzy w najlepszych restauracjach.
– Zabieramy ze sobą tylko dwie koszulki, buty i niezbędne kosmetyki. W apartamencie mamy aneks kuchenny, a ulicę obok niego supermarket. Jajecznica na maśle czasami więc lepiej smakuje wśród biegaczy niż wykwintne danie wśród celebrytów – zakończył Dawid Martini.
Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]
Top sportowy 24 - Zobacz:
Źródło: vivi24
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?