Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Show-business to nie miejsce dla starych ludzi - pisze Jacek Sobczyński

Jacek Sobczyński
Sylvester Stallone - 66 lat. Chuck Norris - 72 lata. Arnold Schwarzenegger - 65 lat. Bruce Willis - 57 lat. I ,,bobas" - Jean Claude van Damme - 52
Sylvester Stallone - 66 lat. Chuck Norris - 72 lata. Arnold Schwarzenegger - 65 lat. Bruce Willis - 57 lat. I ,,bobas" - Jean Claude van Damme - 52
Starsi ludzie nie mają czego szukać w show-businessie. Nikt nie chce identyfikować się ze starością i problemem przeżywania jesieni życia. Tymczasem widzowie bardzo często mają na ten temat zupełnie inne zdanie. O pułapkach i blaskach celebryckiej starości pisze Jacek Sobczyński

W "Ciekawych czasach", jednej z najlepszych książek brytyjskiego mistrza fantastyki Terry'ego Pratchetta pojawia się banda zbójców, nazywających siebie Srebrną Ordą. Są waleczni, bez-względni i… wiekowi.

- Nie chcę, byś uznał, że przyszedłem się tu czepiać. Ale czy nie zauważyłeś, że ci ludzie, jakby to określić, przekroczyli już swoją datę ważności? Są trochę, żeby zbytnio nie precyzować, trochę starzy?

- Co ty opowiadasz? Masz przed sobą prawie pięćset lat skoncentrowanego doświadczenia bohatersko-barbarzyńskiego!

- Pięćset lat doświadczenia to dobra rzecz w jednostce bojowej. Naprawdę dobra. Ale powinna się dzielić na więcej osób - to tylko urywek dialogu głównych bohaterów, z których jeden po raz pierwszy stanął twarzą w twarz z Ordą. Pozory myliły, ponieważ w dalszej części książki ordyńcy bez większego wysiłku spuszczali dużo młodszym od siebie watażkom solidnego łupnia.

Sylvester Stallone - 66 lat. Chuck Norris - 72 lata. Arnold Schwarzenegger - 65 lat. Bruce Willis - 57 lat. I ,,bobas" - Jean Claude van Damme - 52

Sylvester Stallone - 66 lat. Chuck Norris - 72 lata (dacie wiarę?). Arnold Schwarzenegger - 65 lat. Bruce Willis - 57 lat. I uchodzący w tym gronie za bobasa Jean-Claude van Damme - 52 lata. Ich 312 lat doświadczenia w ekranowych naparzankach też wypadałoby podzielić przez większą liczbę osób. W żadnym wypadku nie przeszkadza to jednak naszym bohaterom w przypuszczeniu szturmalnego ataku na kina.

Ich wspólny film "Niezniszczalni 2" pojawia się na polskich ekranach już dziś. I z miejsca prowokuje pytanie o to, czy cała piątka nie jest już zbyt przeterminowana, by walczyć o serca i portfele młodych kinomanów? W końcu hollywoodzki kult młodości nie dopuszcza starszych gwiazd na czołowe miejsca filmowych plakatów.

Przykłady? Show-businessowa dyskryminacja z racji wieku spotkała choćby Michelle Pfeiffer. Tuż po przekroczeniu 40. roku życia telefony w domu tej jednej z najpiękniejszych aktorek Fabryki Snów przestały dzwonić. Jeszcze w latach 90. Pfeiffer była filmową mega-gwiazdą, opromienioną sukcesami "Młodych gniewnych", "Wieku niewinności" czy "Powrotu Batmana". Ledwie dekadę później producenci proponowali jej co najwyżej ogony w średniej wielkości pozycjach ("Gwiezdny pył"). I to tylko dlatego, że chcieli mieć na plakacie miło kojarzące się starszym widzom nazwisko.

Nieco inaczej postąpił Dustin Hoffmann, który widząc, że nie ma już dla niego ciekawych scenariuszy, sam dobrowolnie odsunął się w cień, tylko sporadycznie przypominając się dawnym fanom (serial "Luck"). Z kolei Robert De Niro na brak pierwszoplanowych propozycji nigdy nie mógł narzekać, ale i u niego po tłustych latach 90. nastała dekada chuda, w której aktor albo rozbijał się po planach marnych komedyjek (seria "Poznaj…" z Benem Stillerem), albo równie słabych filmów sensacyjnych ("Dochodzenie", "Show-time"). Zawinił, oczywiście, wiek - producenci ważniejszych obrazów woleli postawić na pewniejszą pod względem marketingowym młodzież.

Tyle że to nie małolaty wydają na kulturę najwięcej. Zresztą czy w ogóle wydają? Jeśli filmy i płyty, to w większości zassane za darmo z Sieci. Nieco lepiej sprawa ma się z koncertami, ale młodzi wolą pojechać na tańszy w ogólnym rozrachunku festiwal, niż zapłacić za droższy, pojedynczy występ danego wykonawcy. Dlatego za sprowadzanie najświeższych gwiazd muzycznego internetu biorą się tylko organizatorzy wielodniowych festiwali. Co innego artyści starsi - sprowadzenie do Polski Sade, Metalliki lub Depeche Mode to gwarancja pełnej hali i kilkunastu tysięcy sprzedanych biletów.

Szybki rzut okiem na najświeższe notowanie podsumowującej sprzedaż płyt w Polsce listy OLiS. Numer jeden - Artur Andrus, czyli wytrawny kabarecik dla dawnych sympatyków Olgi Lipińskiej. Numer dwa - Seweryn Krajewski. Numer dziewięć - składanka włoskich przebojów, podpisana przez Marka Sierockiego. A przecież gdzieś tam z tyłu czają się jeszcze ballady country Macieja Maleńczuka, "Unplugged" Erica Claptona, "How The West Was Won" Led Zeppelin i kompilacje największych hitów Chrisa Rei, Guns'N'Roses, Fleetwood Mac czy ZZ Top.

Aż 82 tygodnie na liście spędziła Adele (obecnie wciąż utrzymuje się w pierwszej dziesiątce), której album "21" idealnie łączy w sobie wrażliwość młodej dziewczyny z staroświeckim popowym sznytem. Tak, głównymi odbiorcami tych albumów są właśnie starsi. Ci, którzy we współczesnym, zdominowanym przez elektroniczne rytmy świecie wolą zanurzyć się w nostalgicznych dźwiękach powrotu do przeszłości.

Czym zresztą innym jak nie pomnikiem, zbudowanym na masowej nostalgii, są "Niezniszczalni"? Pierwsza część filmu składała się z aluzji, aluzji do aluzji i strzelanin. Moment, w którym bohaterowie, grani przez Sylvestra Stallone'a, Arnolda Schwarzeneggera i Bruce'a Willisa spotykają się w opuszczonym kościele z cudowną ironią zderza z sobą trzy dawne legendy ikonicznych herosów Hollywood. Scena nie wnosiła do fabuły praktycznie niczego, ale rozkosz widzów z tak wyraźnie puszczonego do nich oczka była olbrzymia. Bo dziś w Hollywood dla obdarzonych iście nadludzkimi zdolnościami mięśniaków nie ma już miejsca. Jeszcze w latach 90. ich miejsce zajęli dandysi o twarzach cherubinów z Leonardo DiCaprio i Ryanem Philippe na czele.

Obecnie furorę robi imiennik tego drugiego, Ryan Gosling, przekonująco mieszający w swoim emploi tragiczny rys faceta po przejściach, zniewalające spojrzenie i ten rodzaj sex appealu, który część kobiet określa mianem "słodkiego ciacha". O Stallonie, Willisie czy Chucku Norrisie można powiedzieć wiele. Ale na pewno nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się nigdy nazwać ich "ciachami".

Zresztą "Niezniszczalni 2" są filmem z podwójnym dnem, ponieważ faktyczne koleje losu jego głównych aktorów idealnie pasują do samego tytułu. Ci wyparci kilkanaście lat temu przez popkulturę mężczyźni zostali odtrąceni przez hołdujące kultowi młodości Hollywood jeszcze brutalniej niż wspomniani Michelle Pfeiffer czy Robert De Niro. Nie tylko nikt nie chciał dać im atrakcyjnych, głównych ról, ale producenci wręcz wypędzili ich do tandetnego, telewizyjnego kina gatunków. I tak herosi kina akcji, którzy choćby w Polsce zyskali największą sławę za pośrednictwem kaset video, musieli powrócić do grania w przebojach wypożyczalni, z reguły kręconych chałupniczo gdzieś w Azji albo Europie Wschodniej (Steven Seagal ze swoim projektem "The Foreigner" wpadł nawet na plan do Polski).

Nawet jeśli jakimś cudem "Niezniszczalni 2" odniosą gigantyczny sukces, ich przyszłość na rynku filmowym jest wciąż niepewna. Pamiętacie głośny powrót Mickey'a Rourke'a? Miała być ucieczka ze świata narkotyków i operacji plastycznych w wielkie kino. Tymczasem Rourke zabłysnął fantastyczną rolą w "Zapaśniku" Darrena Aronofsky'ego (opowiadającym, rzecz jasna, o powrocie upadłej gwiazdy - tym razem do świata spor-tu), zgarnął za nią nominację do Oscara, na fali nagłej popularności przypominał się w epizodzie pierwszych "Niezniszczalnych", po czym znów znikł, tym razem chyba na dobre.

Smutno jest starzeć się w Hollywood. Producenci boją się kręcić filmy o pięknej jesieni życia, bo w końcu kogo tam będą obchodzić jakieś dziadki. Jeśli już, to emeryci są brani w humorystyczny nawias, trochę jako nieprzystający do naszych czasów, niepotrafiący obchodzić się z najnowszymi gadżetami dziwacy, trochę jako chodzące pokłady życiowej mądrości, którą namiętnie scedują na młodszych bohaterów.

Chlubnym wyjątkiem była komedia "Choć goni nas czas", w której Morgan Freeman i Jack Nicholson resztkami sił zdobywali się na ostatni wielki zryw w życiu. Gdzie indziej senior jest traktowany niczym element scenografii.

O wiele odważniejsi są producenci europejscy. Tegoroczny festiwal w Cannes w cuglach wygrała "Miłość" Michaela Haneke, poruszająca historia pary staruszków i ich konfrontacji ze stukającą do drzwi śmiercią. Przebojem roku w Wielkiej Brytanii był uroczy "Hotel Marigold", gdzie grupa emerytów udawała się w podróż życia do Indii. Nawet polscy twórcy odnoszą sukcesy na polu opowiadania dobrych historii o seniorach. "Pora umierać" Doroty Kędzierzawskiej i "Jeszcze nie wieczór" Jacka Bławuta może i nie odniosły oszałamiających sukcesów kasowych, ale umiejętnie zatrzymały na ekranie moment stopniowego żegnania się z życiem, nie tyle będąc powalonym przez choroby, co na własnych warunkach.

Starość jest chorobą, śmiercią, postępującym zniedołężnieniem. Starość skupia w sobie wszystkie te przypadłości, których gdzieś w głębi duszy bardzo się boimy i broń Boże nie wywlekamy ich na wierzch. Jest nieatrakcyjna, bo zarówno odbiega od kanonów piękna, jak i zwyczajnie przeraża. "Na okładce mojej książki znalazła się starsza, piękna, dystyngowana i świetnie ubrana kobieta z klasą. Na wieść o tym jedna z firm, które ze mną współpracowały, wycofała się z projektu. Nie dyskryminujmy inności. Starości. Bo to nic innego jak modowy faszyzm" - mówiła tydzień temu w rozmowie z "Polską" promotorka mody Dorota Wróblewska.

Ciekawe, że kult młodości owładnął wyłącznie tych, którzy stoją za sprzedawanym produktem, nie zaś jego odbiorców. Bo, jakby nie patrzeć, na kulturalnych emerytów wciąż jest popyt. Jeszcze w 2010 roku najlepiej zarabiającymi zespołami koncertowymi były grupy Bon Jovi, AC/DC, U2 i Metallica - wszystkie złożone z panów, którym powoli zaczyna się ustępować miejsca w autobusach. Tylko na przestrzeni ostatnich sześciu lat po Oscara za najlepszą role kobiecą sięgały panie po 60.: Meryl Streep ("Żelazna dama") i Helen Mirren ("Królowa"). Czy nie kłóci się to trochę z sytuacją Stallone'a i jego kolegów?

Dlaczego oni muszą uciekać w pastisz, by wkupić się w łaski widzów, a taka Meryl Streep, obojętnie w czym zagra, i tak może liczyć na nominację do Os-cara? (w ciągu ostatnich sześciu lat nominowano ją cztery razy)

Chodzi o wyczucie. Dziadziusiowaty Stallone byłby absolutnie niewiarygodny w roli superherosa, o ile oczywiście nie mówimy o ironicznie podchodzących do gatunku "Niezniszczalnych". Bo najgorszym grzechem dla artystów jest sztuczne przedłużanie sobie młodości i uporczywe trzymanie się konwencji. Bardzo długo nie potrafiła pojąć tego stylizująca się na seksbombę Sharon Stone, ale finansowa klęska drugiej części "Nagiego instynktu" otwarła jej oczy na rzeczywistość.

Niestety, wciąż nie widzi tego Madonna, coraz szybciej staczająca się z topu w rejony smutnej groteski. Zawziętość, z jaką piosenkarka usiłuje podtrzymywać własny status seksbomby jest godna podziwu, ale opinie odbiorców mówią same za siebie. A tym nie podobają się już śmiałe kreacje sceniczne i roznegliżowane teledyski 54-letniej już Madonny. Co na to gwiazda? Tylko dolewa oliwy do ognia, śpiewając w swoim najnowszym hicie "Gimme All Your Luvin" - "Nie pogrywaj ze mną, bo jestem innym typem dziewczyny". W swojej śmieszności miast seksbomby, przypomina nieco Nadine, zbzikowaną bohaterkę "Miasteczka Twin Peaks", która w okolicach 40. doznaje pomieszania zmysłów i zapisuje się do szkolnej drużyny cheerleaderek.

Kiedy 65-letni Iggy Pop kicał po scenie na tegorocznym Off Festivalu, większość widzów interesowała się nie jego piosenkami, ale tym, czy gwiazdor wytrzyma do końca koncertu - pełne bólu grymasy Popa wskazywały, że jego kręgosłup jest w złej kondycji. W takich momentach odbiorcy czują najsilniejszą więź ze swoimi idolami, bo widzą, że i oni już dawno zeszli z Olimpu i cierpią na życiowe, jakże prozaiczne problemy. Być może właśnie szczery portret własnego witania się z jesienią życia jest najlepszym rozwiązaniem dla stale przedłużających sobie lato gwiazd?

Ostatni raz wróćmy do "Niezniszczalnych" - w drugiej części filmu bohaterowie otrzymują od rządu dość zdezelowany samolot. "Przecież to gruchot" - zauważa jeden z członków ekipy. "Taki jak my" - przytomnie odpowiada mu drugi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski