Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Kaja: Mody artystyczne są mi obce

Stefan Drajewski
Ryszard Kaja w przerwie przygotowań do wystawy
Ryszard Kaja w przerwie przygotowań do wystawy Waldemar Wylegalski
Z Ryszardem Kają o rodzicach, Poznaniu i własnej twórczości, którą prezentuje podczas wystawy w Galerii Miejskiej Arsenał, rozmawia Stefan Drajewski

Aktywnie uczestniczyłeś w przypominaniu poznaniakom ojca, legendarnego grafika i scenografa poznańskiego, m. in. twórcy winiety „Głosu Wielkopolskiego”, a siebie, swoją twórczość trochę spychałeś na dalszy plan. Teraz czas na pokazanie siebie?

Ojca dorobek nieskończenie lepszy, wyrazistszy, artystycznie lepszy, z tym że ojciec miał niewiarygodnie nonszalancki stosunek do tego co robił, no i młodo zmarł, tracąc dodatkowo wiele lat na walkę z chorobą. Pomysł, by przypomnieć jego dorobek był o wiele ważniejszy niż afiszowanie się własnymi gryzmołami. Jestem bardzo wdzięczny Muzeum Narodowemu, że przypomniało ojca, że pozwoliło przy tej wystawie pracować. Myślę że warto było. Ojciec był ważny dla Poznania. Jednak nie przesadzajmy, taki skromny to ja nie jestem, wcale się nie ukrywam ze swą twórczością, w końcu pierwsza wystawę zrobiłem ho ho lata temu w malutkiej galerii Kareńskich, coś pokazałem w galerii FS, a później pracowałem w Teatrze Wielkimi tam czasami z okazji jakiejś premiery na foyer pokazywałem projekty kostiumów dekoracji, przetykane plakatami teatralnymi. Ale rzeczywiście nie było tych wystaw wiele, może dlatego ze spełniałem się na scenie?

Promowałeś przez wiele lat twórczość ojca, ale to obraz matki „wykorzystałeś” projektując scenografię do „Jeziora łabędziego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Kto miał większy wpływ artystyczny na Ciebie?

Bardzo często, gdy syn i rodzice zajmują się tym samym, dochodzi do jakieś rywalizacji, a już na pewno do buntu syna wobec twórczości rodziców. Mógłbym sypać nazwiskami jak z rękawa. Nie mam w sobie takiego myślenia, dziwne, ale tak właśnie jest. Po prostu akceptuję, że w tym ich świecie ichniejszego malowania wyrosłem, że było scenografią mego życia i jak gąbka tym nasiąkałem. Mam też wrażenie, że niczego mi nie narzucano. Może rzeczywiście winienem się „oczyścić”, „wyprać” z tych naleciałości, ale uważam, że one mnie stworzyły, i wcale nie mam ochoty od tego się uwalniać. Raczej wręcz przeciwnie. Szczególnie teraz, gdy rodzice już nie żyją, gdy mi ich brak, zawsze korzystałem z ich dorobku, karmię się tym. Obraz matki posłużył za horyzont nie tylko w „Jeziorze łabędzim”, ale także w „Giselle”, drzewa z jej grafik pojawiły się na plakacie „Aviation”. Ojca zacytowałem wielokrotnie. Jego grafika „Z ogrodu Steni” pojawiła się na okładce programu teatralnego do „Snu nocy letniej”, drzeworyty w plakacie z serii Plakat Polska „Szamotuły”, jego ex libris na plakacie „Człowiek z la Manchy” itd. itd. Za każdym razem zresztą podkreślam, że to ich twórczość. Podoba mi się pomysł, jak ich prace żyją na nowo, w nowym kontekście. Ojciec był grafikiem, robił też mnóstwo plakatów, trochę malował, miał niezwykłą smykałkę, sprawna rękę i na pewno bardzo wpłynął na mnie, w końcu bardzo długo nie podejmowałem się robienia plakatów, odmawiałem wielu zleceniom, nie chcąc, nie potrafiąc sprostać poziomowi ojca i dopiero po latach, kiedy wykształciłem jakiś swój język, zabrałem się za plakaty pełen dziecięcego entuzjazmu. Ale pomimo to, muszę przyznać, że większy wpływ artystyczny na mnie miała matka, nie była tak zdolna jak ojciec, czego miała pełną pokory świadomość, ale miała swój świat. Ten jej upór, by być sobie wiernym, jest dla mnie ważny, potrzebny... Bez tej nauki zapewne pogubiłbym się.

Jak długo mieszkasz poza Poznaniem?

Olala, długo. Wyprowadziłem się bodajże w 1989 roku. Od Sławomira Pietrasa dostałem wówczas propozycję etatu scenografa w Teatrze Wielkim w Łodzi. Zamieszkałem w małym mieszkanku i wpadłem po uszy w świat teatru, wówczas pracowałem jak w amoku, właściwie na wszystkich łódzkich scenach. Energii miałem za pięciu, młody byłem, chudy byłem... Potem krótko Wrocław, Warszawa, Szczecin, gdzie przygarnął mnie dyrektor Warcisław Kunc, i później wróciłem do Poznania ale swój dom miałem już we Wrocławiu. Tak naprawdę nigdy się nie wyprowadziłem z Poznania, wciąż są tu szczątki mego pokoju, co chyba strasznie drażni moich bratanków, którzy tam mieszkają, ale tych szpargałach jest cała moja przeszłość i jak przyjeżdżam do Poznania przyjeżdżam do swych wspomnień...

Nie uwolniłeś się od Poznania.

Nie. Zdecydowanie nie. Nie sposób się uwolnić od wspomnień. W Poznaniu się urodziłem i wychowałem, w Poznaniu pierwszy raz malowałem, pierwszą swą książkę tu przeczytałem, tu chodziłem do szkół, tu studiowałem, tu zrozumiałem ze nie zrozumiem świata bez malowania, tu kochałem do granic szaleństwa i tu zawiodłem się do bólu, tu kształtowały mnie pierwsze porażki i rozczarowania, ale i tu poznałem pierwsze ważne dla mnie osoby, tu też pochowani moi najbliżsi, tu są Ich groby, gdzie czasami zapalam świeczkę i przez chwile wierzę, że gdy ów płomyk migocze, oni wiedzą, że są pamiętani.

Jako początkujący artysta zwróciłeś na siebie uwagę scenografiami. Nie wychodziłeś z teatrów. Od kilku lat pojawiasz się jako scenograf niemal jako gość.

Teatr, szczególnie za kulisami, ma w sobie jakąś niezaprzeczalną, nieprawdopodobną magię, jak halucynogenny narkotyk wciąga, uzależnia. Teatr to miejsce, gdzie mogłem tworzyć trójwymiarowe obrazy, w których szamocą się uczucia. Ale dzisiejszy teatr ewoluuje, zmienia się i mam coraz większy kłopot, by w tym nowym - wcale nie gorszym ale innym - teatrze się odnaleźć. Po pierwsze ja bardzo lubiłem tworzyć scenografie, być wśród pracowników, którzy realizują moje wyrysowane wizje, ale teraz najczęściej cykl produkcyjny jest inny, innym prawom ekonomicznym podporządkowany i w tym nowym innym już teatrze nie tworzy się scenografii a produkuje się ją, a mi to nie odpowiada. Proces powstawania dekoracji, do czego może nie powinienem się przyznawać, był mi chyba, tak to dzisiaj oceniam, ważniejszy i milszy niż oglądanie zrealizowanego projektu na scenie, a na pewno niż rozmowy z reżyserami choreografami, oni bardzo często są bardzo irytujący i bardzo często, nie zawsze oczywiście przy bliższym poznaniu rozczarowujący. Odszedłem z teatru także dlatego, że zacząłem się obawiać, czy aby chcę być taki, jakim się stawałem. Teatr przyniósł mi niewątpliwy sukces i ja w tym sukcesie zacząłem się pławić. Jak widać nie byłem na niego psychicznie gotowy. Decyzja odejścia uchroniła mnie przed popadnięciem w próżność. A przyszedł czas, że będąc na tzw. szczycie, wejść wyżej już nie umiałem i chyba - co najważniejsze – wypaliła się moja ogromna pasja. Nagle spostrzegłem, że cytuję samego siebie, że się bez emocji powtarzam, bo zasób moich scenicznych pomysłów się skończył i wpadam w rutynę. Może zwyczajnie zabrakło mi talentu, by dalej pełnym energii i entuzjazmu tworzyć wciąż nowe scenografie? Odszedłem od teatru dosyć nagle i niespodziewanie dla wszystkich, odszedłem jednak z rozmysłem, może wrócę jeszcze. Raz po raz, coraz rzadziej, dostaję jakąś propozycję. Na razie odmawiam, ale kto wie, jak już w sobie wszystko pookładam, może warto znowu podjąć wyzwanie i zrealizować coś na scenie.

Aktualnie z teatrami częściej współpracujesz jako twórca plakatów. Czy plakat to medium, którym wolisz się posługiwać?

Nagle rzuciłem się w plakat, skoczyłem jak na główkę i to z kilkoma obrotami, ale wylądowałem nie najczyściej, bo nie jestem plakacistą, mam tego pełną świadomość. Ani nie umiem myśleć syntetycznie - ja gaduła, ani nie potrafię wpleść się w nurt, dzisiejszego przeestetyzowanego plakatu - ja jestem bardziej kajowaty niż plakatowy. Plakat dzisiaj dla mnie to wielka przyjemność, wielka miłość, namiętna, rześka, temperamentna, wielkie uzupełnienie tego, co robię, wielkie dopowiedzenie. Wielka przygoda i wielka radość. U mnie tak jest, że plakat jest mało plakatowy, jest nasiąknięty moim malowaniem, tak jak malowanie bardzo zdominowane jest teatrem i odwrotnie teatr malarski, mimo że tworzony w czasie, gdy modną scenografią jest techniczny minimalizm. Moje plakaty są pełne detali, tak jak i mój dom, a mój dom pełen jest wspomnień. Ja kolekcjonuję przeszłość. Tworzenie plakatów, które z natury swej są syntetyczne, pozwala mi uszeregować, posprzątać ów mętlik w głowie.

Twój język jest rozpoznawalny. To dobre dla plakacisty? Podobnie było z twoimi scenografiami. Chcesz być rozpoznawalny?

To nie jest dobre dla plakacisty, i to nie jest dobre dla scenografa. Tak, chcę być rozpoznawalny, bo mam w sobie ufność, mam ogromną nadzieję, że nie jestem jednym z trybików mody a jestem rozpoznawalnie innym człowiekiem z inną historią, innymi doświadczeniami, a przez to z inną wrażliwością... Być może to co mam do powiedzenia, jest banalne, trywialne, ale moje. Mój kaizm to pochwała mojej codziennej zwyczajności i jeśli będę przez to zauważony, rozpoznawalny, uznam za sukces, bo to zapewne miłe, ale nie wiem, czy ważne. Coraz częściej robią za dziwaka. Dzisiejszy świat coraz bardziej mi obcy. Nie pojmuję ani szaleństwa technicznego, ani szaleństwa konsumpcji... Nie interesują mnie poszukiwania formalne, anektowanie nowych przestrzeni dla sztuki. Mody, także artystyczne, są mi obce, nie patrzę, jak wszyscy w przyszłość, tylko szperam w swej przeszłości, aż wstyd się przyznać, ale jestem bardzo na sobie, na swoim świecie skupiony, bo mój, ten mój świat, jaki stworzyłem, jest mi ważnym azylem, gdzie przycupnąłem, miejscem, gdzie czuję się bezpiecznie. Gwarna, głośna, szybka współczesność do mnie mało pasuje, ja niegdysiejszy jestem, ale będąc rozpoznawalnym, zapewniam sobie wierniejszych obserwatorów. Bardzo to doceniam, nie czuję się wówczas samotny, a najwierniejsza z tych osób jest cały czas blisko mnie i dba o mnie. Ja próżnością nieco podszyty, cieszę się za każdym razem, gdy moje prace komuś przypadną do gustu. Och, pewnie wolałbym, by podobały się szczególnie tym, których najwyżej cenię, ale przyznam się, że każde zainteresowanie jest mi miłe.

Rozmawiał Stefan Drajewski

Co oswaja Ryszard Kaja? Galeria Miejska Arsenał (Stary Rynek), wernisaż 5 sierpnia, godzina 18, wystawa czynna do 28 sierpnia, wstęp wolny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski