Pisze bowiem Michał (jesteśmy po imieniu) całkiem życzliwie o propozycjach reform zaproponowanych na Poznańskim Kongresie Kultury, a następnie przechodzi do smętnej konstatacji, że od poniedziałku słyszy jedynie, że ten dorobek jest tak naprawdę mało warty. Słyszał, nie słyszał - kto go tam wie. Jedynym zindywidualizowanym dowodem na ogólne zlekceważenie dorobku kongresu czyni jednak to co przeczytał w moim felietonie "Poznański Kongres Kultury i złowroga... autostrada". Miło mi, ale następnym razem proszę Michale, abyś podawał swoim czytelnikom datę publikacji, z którą polemizujesz: wspomniany tekst ten ukazał się w "Głosie" nie po, ale przed kongresem: konkretnie w dniu jego rozpoczęcia.
Oczywiście dopuszczam możliwość, że Michał przeczytał go po kongresie, zwłaszcza, że jego obecność na nim była symboliczna. Świadczy o tym choćby fakt, że relację z pierwszego dnia kongresu "Gazeta" oparła na depeszy Polskiej Agencji Prasowej. Dalszych relacji nie zauważyłem, ale to w pewnym sensie normalne w 'Wyborczej" - zamiast relacjonować i przytaczać wypowiedzi, tudzież pytać o wrażenia zaproszonych ekspertów i dawać w ten sposób czytelnikom możliwość wyrobienia sobie własnego zdania, dziennikarz pisze felieton i ma z głowy powoływanie się na cokolwiek i kogokolwiek.
No ale dobrze, ważne że Michał w ogóle coś czyta, a nawet cytuje - w tym wypadku fragment o gwiazdach własnego podwórka, które boją się ucieczki publiczności autostradą A2. Tyle, że nie dodaje kolejnego istotnego faktu - to nie ja formułuję taki zarzut pod adresem artystów, tylko samo ich środowisko, przepytane na te okoliczność w badaniu, które przeprowadził prof. Krzysztof Podemski na potrzeby kongresu. Sam bym nie wpadł na pomysł, że autostrada może być zagrożeniem dla poznańskich twórców - oni stwierdzili to sami.
Michał brnie jednak dalej: według niego właśnie o to chodzi, żeby nasi artyści byli gwiazdami własnego podwórka i tu mogli realizować się w "wydarzeniach artystycznych skierowanych do społeczności lokalnej, zachęcać ją do uczestnictwa w kulturze, opowiadać o jej świecie tu i teraz". Na ideowego patrona tej tezy bierze (chyba nie za jego wiedzą?) Piotra Kruszczyńskiego, opromienionego udaną misją reanimacji teatru w Wałbrzychu, w którym "mieszkańcom trzeba stworzyć nową twarz, opowiedzieć nową bajkę".
Tu już pisanie Michała przestaje być śmiesznie, a robi się szkodliwe. Gdyby prezydent Grobelny wziął ją na poważnie (a Michała na twórcę swej kulturalnej strategii), efektem byłoby stworzenie kasty "artystów w służbie lokalnej społeczności", co skutkowałoby ich twórczym samobójstwem, wynikającym z uzależnienia od publicznej kasy i konieczności "odpowiadania na bieżące potrzeby". Tak daleko nie nigdy poszedł w swych koncepcjach nawet zwalczany przez Michała Sławomir Hinc.
Powinno być dokładnie odwrotnie. Publiczne wsparcie dla artystów powinno być ich dopingować do wyjrzenia poza własne podwórko, zmierzenia się z wolnym rynkiem sztuki, powalczenie o pozycję w swoim środowisku nieograniczonym do granic miasta, ani kraju. I niech im gwiazdka know-how pomyślności gdzieś w tle świec. A potem niech wracają do Poznania z doświadczeniami i ideami, które naprawdę zmieniają to miasto.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?