- Prezes starał się sprawiać wrażenie przedsiębiorczego i uczciwego biznesmena, który przyjechał robić jakieś ciekawe rzeczy w Poznaniu. A w rzeczywistości na każdym kroku pojawiał się problem nierzetelności finansowej. A do tego on czuje się na tyle bezkarny, że ciągle kontynuuje ten mechanizm i zatrudnia nowe osoby - mówi Marek Lis, były pracownik jednej z poznańskich firm, która zajmuje się tworzeniem startupów.
Spółka, o której mowa, miała nie wypłacić wynagrodzenia kilkunastu byłym pracownikom za ostatnie tygodnie ich pracy. Jak opowiadają poszkodowani, przez większość czasu nie mieli oni kłopotów z wypłatami. Te miały pojawiać się przede wszystkim, gdy kończyły im się umowy o pracę.
- Problemy zaczęły się, gdy miałem dostać ostatnią wypłatę. Prezes mówił, że przelew został wykonany, choć jakoś nigdy nie doszedł. A jak ktoś zaczął drążyć temat, to wyszło na to, że te przelewy nigdy nie zostały wykonane - nie ma wątpliwości Marek Lis.
I dodaje, że prezes firmy miał go również straszyć niemieckimi sądami i prokuraturą. Obecnie to on sam postanowił walczyć o sprawiedliwość w sądzie. Podobnie jak kilku innych byłych pracowników, którzy potwierdzają jego słowa.
- Szef stale tylko zapewniał mnie, że zrobił przelewy. Jednak to było zwyczajne kłamstwo, bo żaden przelew nie idzie przecież kilkanaście tygodni - oburza się następny z poszkodowanych. Z kolei jeszcze inny wtrąca: - To jego standardowe wytłumaczenie, które stosował w przypadku wielu ludzi.
Część osób przekonuje również, że miała duże problemy, by uzyskać swoje świadectwo pracy. - Nie otrzymywałam go przez kilka miesięcy, co utrudniało mi znalezienie nowej pracy - opowiada anonimowo jedna z byłych pracownic.
O sytuacji w firmie byli pracownicy poinformowali Państwową Inspekcję Pracy. Ta przeprowadziła kontrolę, po której złożyła do sądu wniosek o ukaranie właściciela firmy.
- Skala nieprawidłowości była taka, że nie kwalifikowały się one tylko na wystawienie mandatu, lecz trzeba było skierować sprawę do sądu - wyjaśnia Jacek Strzyżewski, rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu Pracy w Poznaniu.
I dodaje, że w takim przypadku właścicielowi firmy może grozić grzywna od 1000 do nawet 30 tys. zł. Kontrola inspekcji pracy wykazała bowiem, że w firmie miało dochodzić do wielu nieprawidłowości. I tak na przykład od września do grudnia 2014 roku łącznie 15 osób miało nie dostać części swojego wynagrodzenia.
- To są kwoty sięgające od kilkuset do kilku tysięcy złotych - mówi Jacek Strzyżewski.
Ponadto cztery osoby miały nie otrzymać pieniędzy za urlop wypoczynkowy, w przypadku sześciu pracowników były problemy z wydaniem świadectwa pracy, a kolejne dwie osoby zostały dopuszczone do pracy bez odpowiedniego przeszkolenia BHB.
- Lista naszych zarzutów jest jednak o wiele dłuższa - podkreśla Jacek Strzyżewski.
Prezes firmy nie chciał rozmawiać z dziennikarzem "Głosu". Zapewniał jedynie, że wszystkie oskarżenia byłych pracowników są nieprawdziwe. Odmówił również komentarza, gdy zapytaliśmy się o wyniki kontroli Państwowej Inspekcji Pracy.
Na pytania wysłane mejlowo otrzymaliśmy jedynie krótką odpowiedź: "Zgodnie z polskim prawem nie udzielamy poufnych informacjach o pracownikach ani umowach z nimi zawieranych" - odpisano nam.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?