Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznaniak robi takie cuda w kieliszkach ZOBACZ KONIECZNIE [ZDJĘCIA, WIDEO]

- Od czasu, gdy zacząłem budować te maszyny, wszedłem do nierealnego świata - mówi o swoich pracach poznański inżynier Szymon Klimek, członek Kinetica Museum w Londynie i Craftsmanship Museum w Kalifornii.

Mosiężne koło kręci się za koronkowym płotem, obok - złota gąbka oddycha jak pompa respiratora. Pod nimi rosną malutkie złote rośliny. Łodyżki i listki pną się w górę: do błyszczących kryształów, do złotych skrzydełek i do serca mechanizmu - niebieskiej tafli słonecznego ogniwa, które ożywia całą tę misterną maszynę.

Kilkunastocentymetrowy mechanizm trzeba było zamknąć, zabezpieczyć, ochronić. Dlatego twórca zanurzył tę złotą konstrukcję we wnętrzu szklanego kieliszka. I teraz ona żyje tam własnym życiem.

"Gąbka" - bo tak ten mechanizm nazwał jego konstruktor - to jedna z ostatnich jego prac. Szymon Klimek w swojej pracowni, czyli na kuchennym blacie poznańskiego mieszkania, tworzy coś, co trudno jest zakwalifikować. Są to miniatury tak piękne jak biżuteria, a do tego działają jak mechanizm zegara. Są tworem z pogranicza mechaniki i sztuki.

Gąbka - Sponge

- Co to jest? Są to na pewno jakieś formy dekoracyjne. Mógłbym powiedzieć, że to rzeźba inżynierska - wyjaśnia Klimek. - Prace, które się poruszają, zostały zakwalifikowane do "kinetic art", ale nie chciałbym do tego używać słowa "sztuka". Sam jestem dobrym rzemieślnikiem, jestem ze świata inżynierów, konstruktorów i nie mam aspiracji do tego, żeby nazywać swoje prace sztuką. Nazwę dla moich konstrukcji jeszcze wymyślę.

Bogactwo - Fortune

Karoca, Adler i skrzydlate Bugatti

Najpierw spod jego palców wychodziły drobiazgi, którymi obdarowywał znajomych. Składał mosiężne biżuteryjne pudełeczka i uskrzydlone karoce. Jedną z nich podarował znajomym na 40. rocznicę ślubu. Potem ozdabiał je malutkimi kwiatami w złotym kolorze, koralikami i kryształami.

- Zrobiłem też kilka kołysek. Dzieci wciąż się rodzą, więc temat jest wdzięczny - mówi, pokazując koronkową kołyskę z baldachimem schowaną w środku kieliszka do szampana.

Najpierw zajął się modelarstwem, ale powtarzanie znanych już wzorów nie cieszyło go.

- Tym, co robię teraz, zajmuję się od 2004 roku. Nie wiedziałem jeszcze dokąd zmierzam, ale wykorzystywałem to, co umiem i wiem o obróbce blachy. Na początku wzorowałem się na konkretnych konstrukcjach: samochodach, rowerach, lokomotywach, ale po jakimś czasie zaczęły mnie nudzić - wyjaśnia Szymon Klimek. - Zawsze miałem skłonności do mechaniki: jak prawie każdy chłopiec czy mężczyzna lubiłem grzebać przy maszynach. To już taka natura.

Miniaturowe motoryzacyjne konstrukcje wkrótce zaczęły zyskiwać nową jakość.

- Nie jestem jubilerem, ale uwielbiam dodatki, więc ubogacam moje mechanizmy cyrkoniami od Svarowskiego. One ożywiają, dodają kolorów i blasku - uśmiecha się. - Lubię, żeby moje prace były jak najbardziej przesycone drobnymi elementami: tu są kwiaty, gdzieś pojawia się miniaturowy ślimaczek, czerwone i niebieskie grona, skrzydła - tak jak w moim Bugatti Royale.

Kilkucentymetrowego złote Bugatti. Malutki model o pięknej linii nadwozia. Czy mogłoby mu czegoś brakować? Konstruktor chciał dodać element, który sprawiłby, że autko mogłoby polecieć. Dodał więc parę skrzydeł. I tak model, który z początku był odwzorowaniem rzeczywistości, powoli zaczął wjeżdżać w... inny świat.

- Wcześniej kusiły mnie lokomotywy z epoki wiktoriańskiej. One są w kształcie i w formie szalenie atrakcyjne, bo coś pokazują. Inżynierowie, którzy w tamtych czasach konstruowali takie lokomotywy, byli artystami: oni nie wiedzieli, jak coś ma wyglądać, ale wchodzili w pustkę i tworzyli te konstrukcje od początku. I tak zacząłem je tworzyć, tak jak tego Adlera - pokazuje zamkniętą w kieliszku złotą lokomotywę, zawieszoną na torach pomiędzy dwiema szklanymi ścianami. - Jednak później przyszła mi do głowy taka refleksja: owszem, to jest fajne, ma dużo szczegółów: kółka, szczeliny, resory, ale dobrze byłoby to ruszyć.
Poruszyć maszynę

- Przez rok szukałem sposobu, rozwiązania problemów. Mam zamkniętą przestrzeń kieliszka i w środku muszę to uruchomić bez możliwości wymiany baterii - opowiada twórca.
Konstrukcje z mosiężnych blach (o ile blachą można nazwać arkusz o grubości 0,08 mm) są wycinane, klejone i lakierowane. Zasila je fotowoltaiczne ogniwo krzemowe. Praca nad samym złożeniem mechanizmu zajmuje trzy-cztery miesiące - nie mówiąc już o stworzeniu dokładnego planu inżynierskiego. Szymon Klimek każdy najdrobniejszy element dokładnie projektuje i rozrysowuje.

- Każda z prac ma pełną dokumentację techniczną, żebym mógł ją powtórzyć - wyjaśnia konstruktor.
Jednak nawet doskonale złożony mechanizm, który działa poza bańką szklanego kieliszka, nie gwarantuje, że tak samo będzie się zachowywał w jego wnętrzu.

- To jest takie urządzenie, które tylko raz można włożyć do środka, jeżeli się zepsuje - można to już tylko wyrzucić i koniec zabawy - mówi Klimek. - Nigdy nie jest tak, że wiem, że to będzie działało. Ale nie ma innej możliwości zweryfikowania, jak tylko wtedy, gdy cały mechanizm jest już zbudowany i wykończony. I to się dzieje po trzech miesiącach pracy.

Udało się! Ruszyło! Mechanizm działa, kręci się koło w szklanym kieliszku, poruszają maleńkie tłoki, światło napędza złotą maszynę. Cała konstrukcja musi jeszcze przez dwa tygodnie pracować. Stoi więc na oknie, gdzie działają na nią promienie słoneczne. W ten sposób jest testowana, czy nic złego nie stanie się z mechanizmem.

Na granicy techniki i sztuki

Prace Szymona Klimka uzyskały certyfikat jakości amerykańskiego muzeum mistrzostwa rzemieślniczego - Craftsmanship Museum w Kalifornii. Doceniła je też londyńska Kinetica.

- Pierwszy ośrodek to przede wszystkim środowisko techników, zaś Kinetica to po prostu artyści. Te dwa światy w naszym pojmowaniu się wykluczają - zauważa twórca.

Rzeźbami Klimka zainteresowało się także Muzeum Techniki w Warszawie. Zbiegło się to w czasie z publikacją artykułu o jego pracach w amerykańskim czasopiśmie branżowym "Make". Polski ośrodek chce wystawić prace poznaniaka jeszcze jesienią tego roku.

Odejść od rzeczywistości

Skąd biorą się jego pomysły? Trochę z umiejętności (jest mechanikiem po poznańskiej Akademii Rolniczej), trochę z artystycznej rodziny (rodzice Klimka byli artystami plastykami) i z tego, że - jak twierdzi - taką po prostu ma naturę.

- Zawsze lubiłem konstruować mechaniczne rzeczy, które nie miały praktycznego zastosowania, ale zawsze wyglądały trochę inaczej, były trochę dziwne, śmieszne. Wiele razy słyszałem: Szymon, po co ty to robisz? Szkoda na to czasu. Zajmij się w końcu czymś innym - wspomina. - W moich pracach zawsze koncentrowałem się na stronie wizualnej niż na mechanicznej poprawności i ich konkretnym zastosowaniu. Czasem się psuły, coś się z nimi działo, ale zawsze dobrze wyglądały. Od momentu, gdy zacząłem budować te maszyny, wszedłem w taki świat, którego nie ma w rzeczywistości. Mogę sobie budować takie maszyny i nikt mi nie powie: panie! to jest źle, bo tu miało być czwarte koło, a tu jest za mało szprych. Tu mogę budować wszystko i nikt mi nie powie, że to nie ma sensu, że to jest do niczego.

Szymon Klimek swojego zajęcia nie chce nazywać pracą zawodową:
- To jest po prostu coś, co robię, coś, co daje mi ogromną satysfakcję i to wyłącza mnie zupełnie ze świata rzeczywistego. Nie muszę biegać po ziemniaki i nie muszę myśleć, co zrobić na obiad - tłumaczy Szymon Klimek. - Ale wychodzę z założenia, że takie przedmioty mają mi zapewnić środki do życia. Chciałbym, żeby one cieszyły ludzi. Zaczynałem od tego, że były to podarunki dla znajomych i chciałbym, żeby właśnie tym były: prezentami, luksusowymi prezentami.
Problemy śmieszne i poważne

Kiedy Szymon Klimek postanowił uwiecznić swoje prace i pokazać je w sieci, musiał nauczyć się fotografować.
- Buduję specjalne konstrukcje ciemniowe. Robię to w nocy. Potrzebuję miejsca, gdzie nie będzie niepotrzebnego światła. To gdy dostanie się do bąbla kieliszka, który sam w sobie jest soczewką, odbije się, załamie i powieli - mówi. - I efekt będzie do niczego.

Kłopoty narastają, gdy trzeba zamówić materiały do budowy rzeźb.

- Największy problem jest taki, że w Polscenie mam odpowiednich kieliszków i nie mam w czym zamykać moich prac. Podobnie z blachą mosiężną. Mógłbym bez problemu zamówić trzy tony, ale aż tyle nie potrzebuję - mówi Szymon Klimek. - Czasami blokują mnie takie śmieszne rzeczy.

Niemałym wyzwaniem jest też... umycie takiego kieliszka.

- Zajmuje to trzy-cztery godziny, a czasem cały dzień, a właściwie noc. Do tego potrzebna jest ciemność i jedno punktowe światło - opowiada. - Takie stawiam sobie wymagania: w środku i na zewnątrz to szkło musi być jak najbardziej idealne.

Na koniec twórca całą rzeźbę zamyka w białej kartonowej tubie. Jest gotowa. Doskonała.

Chcesz skontaktować się z autorką informacji? [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski