Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznań: Trzy lata temu zmarł Maciej Frankiewicz. Wierzył, że zdobędziemy Euro

Bogna Kisiel
O grobie Maciej Frankiewicza pamiętają nie tylko bliscy, ale także uczniowie, m.in. Szkół Salezjańskich
O grobie Maciej Frankiewicza pamiętają nie tylko bliscy, ale także uczniowie, m.in. Szkół Salezjańskich Fot. Waldemar Wylegalski
16 czerwca mija trzecia rocznica śmierci Macieja Frankiewicza, zastępcy prezydenta Poznania. To był człowiek, dla którego nie było rzeczy niemożliwych tak w życiu, sporcie, pracy czy działalności politycznej. Gdy innym nie starczało wiary, on był przekonany, że cel jest w zasięgu ręki. Tak było z Euro 2012. Wierzył, że Polska uzyska prawo organizacji mistrzostw i że Poznań będzie gospodarzem turnieju. Euro 2012 właśnie trwa, choć bez pana Macieja. Przypomnijmy go jeszcze raz...

- Panie prezydencie, melduję wykonanie zadania - raportował Maciej Frankiewicz 13 maja 2009 r. Sala sesyjna była wtedy wypełniona po brzegi, wszyscy wpatrzeni w telebim, na którym transmitowano konferencję prasową UEFA, odbywającą się w Bukareszcie. W napięciu oczekiwano decyzji o wyborze gospodarzy mistrzostw. Gdy Michel Platini wśród czterech polskich miast wymienił Poznań, nastąpił wybuch radości.

- Emocje i obawy były do ostatniego momentu - przyznał M. Frankiewicz. - Czuliśmy olbrzymie poparcie poznaniaków i Wielkopolan. Nie chcieliśmy tych nadziei zawieść. Liczyliśmy, że zwyciężą względy obiektywne. Z raportów UEFA wynikało, że jesteśmy w czołówce. Czeka nas ciężka praca, ale tego w Poznaniu się nie boimy. Zależy nam, żeby Euro 2012 w Poznaniu było wielkim świętem, wielkim sukcesem.

Niedługo cieszył się tym sukcesem. Trzy dni później spadł z konia i trafił do szpitala. Miesiąc później, 16 czerwca zmarł. Nie będzie go na otwarciu Euro 2012 w Poznaniu, choć to jemu w dużej mierze miasto zawdzięcza turniej. Niewielu wierzyło w powodzenie tego pomysłu. Jemu wiary nie brakowało.

- Jeszcze przed przyznaniem Polsce organizacji mistrzostw Maciej mówił o Euro. Ludzie się wtedy śmiali. On był pewien, że się uda - wspomina żona Joanna Frankiewicz. - Tą filozofią kierował się we wszystkich sferach życia. Stawiał sobie ambitne cele, wydające się wielu osobom nierealne. Twierdził, że obowiązkiem każdego z nas jest zrobić wszystko, by przedsięwzięcie się udało. On skupił się na perfekcyjnym przygotowaniu oferty Poznania i wierzył, że miasto musi zdobyć Euro. A mówią, że wiara czyni cuda.
Pani Joanna przyznaje, że miał także chwile zwątpienia. Gdy media i rządzący forsowali inne miasta, a Poznań pomijany był w tej rywalizacji .

- Pewnego wieczoru stwierdził "Asia, nie jest pewne, że Poznań się utrzyma" - mówi J. Frankiewicz.
Ale był to jeden z nielicznych momentów słabości. Pani Joanna do tej pory przechowuje w telefonie komórkowym zdjęcie, gdy mąż cieszył się z przyznania Poznaniowi Euro.

Gdy jedno marzenie się spełniło, zaraz miał następne. Tak było po przyznaniu Polsce Euro w 2007 r. Nie wątpił, że Poznań odegra ważną rolę w tym projekcie, ale myślał już o tytule Europejskiej Stolicy Kultury dla swojego miasta, mówiąc: - Udało się to nam podczas starania o Euro. Wszystkie środowiska wzniosły się ponad podziały i zaczęły grać do jednej bramki. Czegoś takiego potrzeba nam również w tym przypadku.

Jego życie wystarczyłoby na niejeden scenariusz filmowy. Współtworzył Niezależne Zrzeszenie Studentów Politechniki Poznańskiej i Solidarność Walczącą. Dwukrotnie internowany, trzykrotnie aresztowany i wiele razy zatrzymywany za działalność polityczną w PRL-u. Mocno dał się we znaki Milicji Obywatelskiej. Pościgi za nim, jego ucieczka fiatem 126p czy ze spacerniaka aresztu śledczego przeszły do historii. Prowadził podziemną działalność wydawniczą, organizował bezpłatne wakacje dla dzieci z biednych rodzin.

- Był drukarzem i kolporterem ulotek, robił wszystko. Jak nie było powielacza, to go zdobył. Gdy trzeba było, zorganizował radio. Wtedy nie wiedziałam, że jest szefem Solidarności Walczącej. Sądziłam, że Stefan Bobrowski to Rafał Grupiński, a to był właśnie Maciej - mówi jego żona.

Walczył o wolną Polskę, a gdy nastała, uważał, że jego obowiązkiem jest budowa demokratycznego kraju. Od 1994 r. związany był z poznańskim samorządem, a od 1998 r. pełnił funkcję zastępcy prezydenta Poznania. Myli się jednak ten, kto sądzi, że stał się urzędnikiem. Zawsze w biegu, zawsze z tysiącami pomysłów. Pomagał młodzieży utalentowanej sportowo i artystycznie, włączał się w akcje charytatywne. Wymyślił Maraton Poznański, organizował go i sam też w nim startował. Pani Joanna mówi, że straciła rachubę, w ilu maratonach wystartował.

Był inicjatorem wielu imprez sportowych i kulturalnych. I wciąż opierał się wszelkim stereotypom, zaskakiwał niekonwencjonalnymi zachowaniami, jak np. tym, gdy w ubraniu testował zjeżdżalnię na pływalni.
- Już po śmierci męża dotarłam do archiwalnego nagrania telewizyjnego - programu "Żony i mężowie" z 1996 r. Był wtedy radnym. W pamięci utkwiły mi ostatnie jego słowa z programu. Powiedział, że chciałby za kilkanaście, kilkadziesiąt lat obejrzeć się wstecz i powiedzieć sobie, że nie zmarnował tego czasu- mówi Joanna Frankiewicz.

Żył tak intensywnie, jakby się obawiał, że czegoś nie zdąży zrobić. Jeździł konno, pływał, nurkował, skakał ze spadochronu, biegał, uprawiał wspinaczkę górską.
- Uprawiając sport, odpoczywał - uważa pani Joanna. - Gdy biegał, miał czas na przemyślenie pewnych spraw, decyzji, zdystansowanie się do problemów. Sport był też sposobem na przełamywanie własnych słabości. Miał lęk wysokości, a zdecydował się na kurs spadochronowy. Zrobił też licencję pilota.

Jazda konna była pomysłem spędzania wolnego czasu całej rodziny. Ale Maciej potrzebował pewnej dawki adrenaliny.
- Kiedy nie wszedł na Aconcaguę, zszedł z obrzękiem płuc, dotarło do mnie, że to nie igraszki, że sport bywa niebezpieczny - mówi J. Frankiewicz. - Podobnie, gdy zaczął nurkować na głębokość 70-80 metrów. Ale Maciej wiecznie potrzebował nowych wyzwań. Pamiętam, jak wrócił z Aconcaguy. Stwierdził, że chyba da sobie spokój. A po trzech miesiącach powiedział "Asia, ta góra nie może mnie pokonać". Wyruszył na wyprawę i zdobył szczyt.

Maciej i Joanna poznali się w 1988 r. Trzy lata później wzięli ślub.
- To, co mnie uderzyło przy pierwszym spotkaniu, to jego dobre oczy i zniewalający uśmiech - wspomina pani Joanna. - Jakim był człowiekiem? Przede wszystkim dobrym. Dawał poczucie bezpieczeństwa mnie i córkom. Sprawił, że wyrosły na dzielne i odważne dziewczyny. Jestem osobą nieśmiałą, brakuje mi pewności siebie. Maciej zachęcał mnie, abym próbowała się przełamać.
Docenili to też inni. Kapituła Fundacji "Świat na Tak" uhonorowała go tytułem "Ambasadora Dobra". M. Frankiewicz nie mógł go odebrać. Przebywał w szpitalu po upadku z konia.

- Mówił, kończę 50 lat. Nie mam czasu. Chcę jeszcze wejść na Mount Everest. Nie zdążył - wspomina pani Joanna.
Ci, którzy go znali, wiedzą, że niejeden taki Mount Everest w swoim życiu zdobył.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski