Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznań: Euro 2012 to doskonały interes dla wielu poznaniaków

Elżbieta Podolska
Fot. Paweł Miecznik
Chcemy kolejnego Euro, ale koniecznie z Irlandczykami - twierdzą poznańscy restauratorzy, hotelarze, a nawet taksówkarze. Okazało się, że przyjechali do nas prawdziwi kibice, którzy nie chcieli wywoływać burd, niszczyć i wdawać w bójki, lecz bawić się, kibicować i... wydawać pieniądze.

Według różnych źródeł kibice wydawali od 1000 do 1700 złotych dziennie. Przez 10 dni w Poznaniu było ich pełno. Jak podał Ryszard Grobelny, prezydent Poznania, przewinęło się 40 tysięcy Chorwatów, ok. 70 tysięcy Irlandczyków, ok. 15 tysięcy Włochów. Przyjeżdżali także Niemcy, Anglicy, Francuzi, ale było ich znacznie mniej. Gdyby to wszystko teraz pomnożyć, to wyszłyby astronomiczne sumy i doskonale, bo choć raz poznaniacy zarobili na imprezie organizowanej w ich mieście.

W ciągu tych kilku dni restauratorzy, hotelarze, właściciele sklepików spożywczych w centrum miasta zarobili dużo więcej niż w minionych latach. Nawet galerie handlowe nie mogą narzekać, bowiem wielu kibiców odwiedzało je w poszukiwaniu prezentów dla najbliższych.

Wbrew opiniom malkontentów, którzy jeszcze przed rozpoczęciem imprezy twierdzili, że nikt do nas nie przyjedzie, że kibicie są biedni i wydawać pieniędzy nie będą, Poznań na Euro zarobił, i to sporo. Zarówno jako miasto, które już teraz pokazywane jest w reklamach Renault w Irlandii i do którego, jak zapowiedzieli Irlandczycy, będą teraz wracać jako weekendowi turyści, jak i sami mieszkańcy Poznania.

Przyjezdni okazali się być nienasyceni, jeżeli chodzi o jedzenie i picie. W samej tylko strefie kibica, w której przewinęło się już ponad 440 tysięcy ludzi, goście wypili 156 tys. kubków piwa i zjedli ponad 18,9 tys. zapiekanek, kiełbas i pyr z gzikiem, czyli ponad 1000 porcji. Ich pragnienia nie powstrzymało nawet podniesienie cen piwa w ogródkach i restauracjach na Starym Rynku, gdzie już po trzech dniach zdrożało z 5,50 do 8 złotych. I tak były momenty, że zaczynało go brakować.

- Przygotowywaliśmy kilkaset śniadań dla Irlandczyków dziennie - opowiada Filip Jarzecki, właściciel Dublinera. - W poniedziałek było to 600-700 posiłków, na które zużyliśmy setki kilogramów boczku i kiełbasy.

Na początku kupowali po 15 kg kiełbasy i boczku, ale z dnia na dzień zapotrzebowanie okazywało się coraz większe, bowiem Irlandczycy kochają śniadania i jedzą je bardzo urozmaicone i obfite.

- Pracownicy się sprawdzili, a były to prawdziwie ekstremalne warunki - dodaje Filip Jarzecki. - Ale gdyby to dłużej potrwało, to chyba by ze zmęczenia zaczęli się zwalniać.

Polskie potrawy nie cieszyły się popularnością, chociaż próbowano je przemycać w zestawach dla kibiców, jak np. w Hotelu Rzymskim kaczkę z pyzami.

- W dni meczowe mieliśmy kibiców z Chorwacji i Irlandii - mówi Andrzej Tkacz, dyrektor Hotelu Rzymskiego. - Inni goście na czas Euro wycofali rezerwacje. Nie powiem, że było rewelacyjnie, bo kibice odstraszyli naszych stałych gości, do restauracji nie zaglądali także poznaniacy, nie mieliśmy w tym czasie żadnych uroczystości, ale nie było źle.

W restauracji na kibiców czekało specjalne menu do piwa, z którego bardzo chętnie korzystali. Przychodzili też do hotelu odwiedzić toaletę, bo blisko strefy.

- Polscy kibice powinni uczyć się od irlandzkich sposobu i kultury kibicowania - twierdzi dyrektor Tkacz. - Nasi uprawiali jedynie "braming", czyli wycieczka do sklepu z alkoholem i piwem w okolicach i picie w bramie. Dopiero potem szli do strefy kibica, żeby tam nie kupować drogiego i słabego piwa.

Goście przede wszystkim zajadali się potrawami z mięsem, a najlepiej, żeby to jeszcze był duży stek. Co ciekawe, restauratorzy szybko zareagowali i zwiększyli podawane porcje, żeby przypadkiem kibice nie wstawali głodni od stołu.
Gościom bardzo przypadła do gustu Gospoda pod Koziołkami na Starym Rynku, mimo że była to strefa dla kibiców, ale bez telewizora i transmisji meczów.

- To był wspaniały czas. Na początku wszyscy drżeliśmy ze strachu, co to będzie, ale okazało się, że niepotrzebnie. Wszystko było w porządku, policja pojawiała się i interweniowała, kiedy musiała. Praktycznie nie było problemów - mówi Andrzej Żołądkowski, właściciel Avanti i Gospody pod Koziołkami. - Zyskalibyśmy dużo więcej, gdyby nie siedem bardzo słabych pierwszych dni czerwca. Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas, bowiem na Starym Rynku co roku odbywa się Jarmark Świętojański i dzięki niemu też mamy mnóstwo klientów.

Andrzej Żołądkowski potwierdza opinie innych, że najlepszymi kibicami i klientami są Irlandczycy, bo są weseli, nawet po przegranym meczu, potrafią bawić się w pubie, ale też lubią dobrze zjeść.

- Nie pamiętam, żebyśmy w spaghetterii sprzedali kiedykolwiek takie ilości lasagne co podczas Euro - dodaje. - Dziewczyny w restauracji zdarzało się, że pracowały do godziny 3-4 nad ranem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski