Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Liberalna opozycja w służbie Jarosława Kaczyńskiego

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Ryszard Petru i Grzegorz Schetyna
Ryszard Petru i Grzegorz Schetyna Adam Guz
Słabnąca, niechciana nawet przez własny elektorat, zepchnięta do klasowego getta byłych elit - takiej opozycji potrzebuje PiS. Platforma, Nowoczesna i ich medialne zaplecze ochoczo się na to godzą - i maszerują na pożarcie.

Parlamentarna opozycja nie potrafi wyjść z mimowolnego sojuszu z PiS. Na ochotnika zgłasza się do roli pożytecznych idiotów Jarosława Kaczyńskiego. Wciąż wierząc w politykę opartą na skrajnej polaryzacji postaw i emocji, nie pojmuje, że w tej grze będzie już tylko jeden wygrany - Prawo i Sprawiedliwość. I że w oparciu o chorobę dwubiegunową z ery PO-PiS-u nie da się już tworzyć i napędzać politycznego duopolu przynoszącego obu stronom korzyści. Zmieniając w 2014 roku dość zasadniczo swoją strategię polityczną Prawo i Sprawiedliwość zmieniło też te obowiązujące przez dekadę reguły. Partia Kaczyńskiego przestała grać w grę opartą na podziałach takich „centrum-prawica”, „konserwatyzm-modernizacja”, „mohery-lemingi”. Teraz gra opiera się przede wszystkim na skutecznie narzuconym przez PiS podziale: „my pracujemy dla szarego człowieka” versus „oni pracują dla elit”. A tymczasem „szarych ludzi” było, jest i będzie po prostu więcej.

Liberalna opozycja coraz gorzej więc wypada w sondażach, w tych ostatnich notowania PiS bywają więcej niż dwukrotnie wyższe niż wynik Platformy, Nowoczesna plasuje się zaś poniżej 10 proc. To nie koniec złych dla opozycji wieści - bo coraz mniej zadowolony jest z głównych partii opozycyjnych ich własny elektorat. Widać to nie tylko w mediach społecznościowych czy w publicystyce. Ciekawe, dość nietypowe badanie przeprowadziła właśnie sondażownia IBRiS na zlecenie „Rzeczpospolitej”. Zadano w nim pytanie o stopień identyfikacji wyborców z partiami, na które skłonni byliby głosować. I o ile z PiS utożsamia się ok. 80 proc. wyborców tego ugrupowania, o tyle w wypadku wyborców Platformy tych identyfikujących się z własną partią jest już tylko 59 proc. W wypadku Nowoczesnej zaś zaledwie 46 proc.

Mówi nam to bardzo wyraźnie, że mniej więcej połowa (prawie w wypadku PO, ponad w wypadku N) elektoratu opozycji opowiada się za daną partią najwyżej na pół gwizdka, wyłącznie z braku lepszej propozycji. Dodatkowym potwierdzeniem jest tu jeszcze jedno pytanie zadane przez IBRiS - otóż to właśnie wyborcy opozycji stanowią zdecydowaną większość wśród aż 51 proc. Polaków przekonanych, że na polskiej scenie brakuje wystarczającej oferty partii politycznych.

CZYTAJ TAKŻE: Michał Fedorowicz: Polityczny Twitter działa na mocnych sterydach

Stan rzeczy jest więc taki, że opozycja jest słaba, a jej elektorat coraz wyraźniej się zniechęca. Spokojnie można zaryzykować tezę, że tę słabo identyfikującą się z partiami opozycji połowę ich elektoratu trzyma przy Platformie i .N już tylko i wyłącznie sprzeciw i niechęć wobec polityki, języka i antyustrojowych działań PiS.

Taka sytuacja to wymarzony prezent dla Prawa i Sprawiedliwości. Oto powoli zaczyna się spełniać - irracjonalne jeszcze nawet w trakcie kampanii 2015 roku - marzenie PiS o powtórce scenariusza z Węgier, gdzie słaba, wciąż obciążona dziedzictwem własnych kompromitacji sprzed lat opozycja nie stanowi dziś praktycznie żadnego realnego zagrożenia dla rządzącego Fideszu Victora Orbana.

Polskie liberalne centrum zdaje się tego nie dostrzegać. Nadal nie podejmuje autorefleksji, nie bierze się za rachunek sumienia i za próby przedefiniowania swej tożsamości. Zamiast tego inercyjnie podąża dobrze znanymi koleinami, popełniając błąd za błędem, a każdą próbę krytyki uznając za świadomą lub nieświadomą grę na rzecz PiS.

Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość przeprowadza kolejne ruchy utwierdzające Polaków w przekonaniu, że jest partią ciężko pracującą dla „szarego człowieka”. Ruszają pilotaże Mieszkania Plus, a chętni walą drzwiami i oknami - co było całkowicie do przewidzenia - i to mimo wplecionych w ustawy uruchamiające program zapisów o eksmisji na bruk, o których zresztą nie przypomina nikt poza lewicą społeczną. Jednocześnie PiS jedną ręką wprowadza obskuranckie zapisy do szkolnych podstaw programowych, ale drugą szykuje w tych samych szkołach darmowe wizyty u dentysty i darmowe wersje obiadów. Rusza nawet dobrozmienna wersja „Orlików”. To wszystko będzie procentowało.

Ale opozycja woli nie przyjmować tego wiadomości. Woli tkwić na pozycjach, które zajęła jesienią 2015 roku. I umacniać się w postawach, które prowadzą donikąd. Oto mały katalog tych postaw.

Cel to odsunąć PiS od władzy!
Serio liberalno-centrowa opozycjo? Jesteście w polityce właśnie po to? Dokładnie w tym celu startowaliście do Sejmu w 1997 albo i w 2015 roku? Nie wydaje mi się - bo jakoś nie pamiętam, żeby były to momenty w których PiS był u władzy. Wydaje mi się za to, że w polityce jest się zwykle po to, żeby zdobyć władzę, stworzyć rząd i urządzać Polskę tak, jak się to uważa za słuszne. W 2015 roku właśnie tak pokonał Platformę PiS. Szedł do wyborów ze swą dość jasno wyłożoną opowieścią o „dobrej Zmianie”, z listą konkretnych obietnic, z elektryzującym tłumy hasłem o 500 złotych na każde (wtedy jeszcze) dziecko i z pomysłem na rząd, w którym Beata Szydło jest premierem a Jarosław Gowin ministrem obrony. I tak, to wszystko podziałało.
Dopóki PiS istniał głównie po to, by „odsunąć Platformę od władzy”, albo - jak sobie chcecie - dopaść i upokorzyć Tuska z Arabskim, dopóty poparcie dla partii Kaczyńskiego nie przekraczało magicznych 30 proc. A my wszyscy - w tym ja - pisaliśmy teksty o „syndromie oblężonej twierdzy” na przemian z „Kaczyński zwiera szeregi i konsoliduje partię” - bo mniej więcej tak wyglądała rzeczywistość. Teraz podobnie wygląda sytuacja liberalnej opozycji. W roli kustoszy pamięci o minionej chwale III RP i jej autostrad naprawdę nie zawędruje się daleko. A już na pewno nie „odsunie się PiS od władzy”. Żeby myśleć o wzięciu w Polsce władzy, należałoby mieć naprawdę znacznie bardziej rozbudowaną odpowiedź na pytania „po co?” oraz „dlaczego wy?”. Tylko w ten sposób można by myśleć o rozszerzaniu poparcia. Natomiast elektorat zdeterminowany tylko i wyłącznie do „odsunięcia PiS” będzie się stopniowo kurczył.

A może wam się w ogóle średnio chce?
Liberalno-centrowa opozycja nie tylko jednak nie potrafi podejmować bardziej konsekwentnych prób rozszerzenia poparcia, ale co chwila brutalnie zawodzi swój własny elektorat. Ostatnie takie rozczarowanie na większą skalę miało miejsce, kiedy Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar wygłaszał w niemal pustej sejmowej sali naprawdę mocne sprawozdanie z roku walki o przestrzeganie praw człowieka. Mówił o torturach na policyjnym komisariacie, mówił o zawłaszczaniu wymiaru sprawiedliwości i o różnego kalibru problemach zwykłych ludzi. Ale liberalno-centrowa opozycja nie zgotowała mu owacji na stojąco. Zamiast troski o prawa człowieka wybrała powrót na weekend do domu. A następnie nie oszczędziła swym wyborcom żenujących tłumaczeń, że cały ten blamaż to wynik perfidnej złośliwości marszałka Marka Kuchcińskiego, który wyznaczył termin wystąpienia RPO właśnie na Święty Piąteczek i to jeszcze po głosowaniach. Ale i wcześniej było mnóstwo podobnych rozczarowań. Na przykład wtedy, gdy liberalno-centrowa opozycja zaspała na protesty przeciw ustawom o sądach - i jej realny i potencjalny elektorat musiał wziąć sprawy w swoje ręce i samemu wymuszać na prezydencie weto. Albo wtedy, gdy europosłowie Platformy wstrzymali się od głosu podczas uchwalania rezolucji na rzecz równouprawnienia kobiet i mniejszości seksualnych. Za każdym razem, gdy zdumieni wyborcy opozycji przyglądają się temu, jak ich partie zawodzą, ich morale słabnie. I owszem, przez te prawie dwa lata zdążyło już mocno osłabnąć.

Bęben Kaczyńskiego.
Jest coś, co łączy całą polską scenę polityczną. Otóż regularnie i solidarnie staje się ona wielkim pudłem rezonansowym Jarosława Kaczyńskiego. Każdy kolejny komunikat prezesa PiS, w tym nawet każda najbardziej oczywista wrzutka, jest oczywiście nagłaśniany przez zgodne echo jego posłów, media publiczne, wiernych partii publicystów. Ale powtarza go, rozprowadza i rozpowszechnia drugie echo - oburzonych posłów opozycji, gniewnych komentatorów przypominających w nieskończoność o mrocznie nienawistnej naturze Kaczyńskiego, wreszcie antypisowskich internautów. W ten właśnie sposób każde słowo Jarosława Kaczyńskiego niesione jest bardzo daleko i zatacza szersze kręgi niż przy najlepszych chęciach mogliby sprawić Paweł Szefernaker z Jackiem Kurskim i Tomaszem Sakiewiczem do spółki. Najlepszy przykład? Każdego 10-ego, co miesiąc, już 89 razy. Czy przy okazji smoleńskich miesięcznic często dowiadujemy się czegoś nowego? Niezbyt, prawda? To dlaczego właśnie na tym, co dzieje się na Krakowskim Przedmieściu, koncentruje się każdego 10-ego przez cały dzień uwaga opozycji i sprzyjających jej mediów?

CZYTAJ TAKŻE: Michał Fedorowicz: Polityczny Twitter działa na mocnych sterydach

Jeśli PiS mówi „tak”, naprawdę nie zawsze trzeba automatycznie odpowiadać „nie”. Czasem można nie odpowiadać nic. A czasem zamiast mówić „nie”, należałoby zmienić temat - narzucić ten własny. Nie mówić o tym, co chce lub czego nie chce PiS, tylko o tym, czego samemu się chce.

Oczywiście opozycja nie może nie być reaktywna. Tak - jej rolą jest także stała, możliwie celna krytyka poczynań rządzącego obozu. Ale kiedy mamy do czynienia z samą tylko reaktywnością, z wiecznym odpowiadaniem na to, co mówi lub robi PiS, to w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo jałowa jest czysta negacja.

Pułapka Bardzo Wielkich Słów.
Demokracja, Zagrożenie Demokracji, Koniec Demokracji, Dyktatura, Autorytaryzm, Podłość, Plugastwo, Nienawiść, Moralność - mogę tak w nieskończoność. Dokładnie tak mogłaby wyglądać zaktualizowana wersja świetnego rysunku Marka Raczkowskiego, na którym polityk wypowiada analogiczny pustosłów (tylko w wersji patriotyczno-bogoojczynianej) do mikrofonu dziennikarki. Nie pamiętam już, ile razy od listopada 2015 roku szeroko rozumiane liberalne-centrum ogłaszało koniec demokracji. Gdyby choć połowa tych obwieszczeń miała pokrycie w rzeczywistości, Polska musiałaby być już od miesięcy krajem w pełni totalitarnym.
Miłość do Wielkich Słów stoi za to w zadziwiającej sprzeczności z całkowitą niezdolnością liberalno-centrowej opozycji do spożytkowania społecznej energii ujawniającej się w kolejnych falach protestów przeciw PiS. Energia z protestów w obronie Trybunału dawno spłonęła razem z wiarą w Mateusza Kijowskiego. Energia z Czarnego Protestu napędza tylko lewicę - liberalne centrum nie podjęło tu przyniesionej na srebrnej tacy rękawicy. Energia z marszów światła gaśnie wraz z autorytetem I prezes Sądu Najwyższego - nie została nawet wykorzystana do przedstawienia przez liberalne centrum własnych pomysłów na reformę wymiaru sprawiedliwości. Za to Wielkich Słów przy każdej z tych okazji wypowiedziano tysiące.

Czas więc w końcu uświadomić sobie, że za każdym razem gdy ostatecznie, nieodwołalnie i definitywnie upada w Polsce demokracja, gdzieś na świecie rodzi się kolejny tysiąc tych złośliwych i niewdzięcznych symetrystów.

Łapanie spadających noży.
Tak, socjologowie się nie mylą - rzeczywiście znaczna część Polaków odnajduje utracone poczucie dumy i podmiotowości zakładając koszulki z Wyklętymi albo tatuując sobie znak Polski Walczącej na łydce. Ale naprawdę nie oznacza to, że liberalne-centrum ma razem z prawicą przyjmować przez aklamację uchwałę afirmującą Brygadę Świętokrzyską NSZ. Idąc za drogowskazami prawicowej polityki historycznej liberalne centrum nie zyska kompletnie nic, może co najwyżej jeszcze bardziej rozmyć swoją własną tożsamość. Zwłaszcza Platforma, przez całe 8 lat rządów hołubiąca instytucje prawicowej polityki historycznej, powinna już coś niecoś z tego rozumieć.

Badacze opinii publicznej nie mylą się również w kwestii poziomu nastrojów antyimigranckich. Tylko, że wcale nie oznacza to, że odwołujące się dotąd do zupełnie innego zespołu wartości niż lęk przed obcymi liberalne centrum, ma się temu poddawać. Kiedy Grzegorz Schetyna będzie się w kwestii imigrantów plątać, że tak, ale, chociaż, jednak, Jarosław Kaczyński bez oporów przypomni o „roznoszeniu chorób”. A jeśli atmosfera będzie temu sprzyjać, o „wszach i tyfusie plamistym”. I to naprawdę Kaczyńskiego a nie Schetynę poniesie ten lodowaty wiatr.

CZYTAJ TAKŻE: Michał Fedorowicz: Polityczny Twitter działa na mocnych sterydach

Socjologowie mają nawet rację mówiąc, że program 500 Plus i inne ruchy socjalne partii rządzącej wprowadzają pewien dość oczywisty element merkantylny do procesu wyborczego. PiS niewątpliwie na tym skorzysta, i niewątpliwie część poparcia w ten sposób sobie „kupuje”. Ale nie zmienia to faktu, że 500 Plus to jest i będzie program PiS-u. Naprawdę nie trzeba podawać własnych recept na jego modyfikacje czy rozszerzanie jego zasięgu i opowiadać, że za rządów Platformy 500 Plus będzie bardziej sprawiedliwe i lepiej dystrybuowane. Nie, zamiast tego trzeba wymyślić coś własnego - i równie interesującego dla wyborców.

Na polskiej scenie jest nadal miejsce dla tylko jednego PiS-u. I naprawdę - nawet jeśli kiedyś pojawi się społeczne zapotrzebowanie na „nowy, lepszy PiS”, to założą go Gowin z Dudą i Wiplerem, a nie Schetyna z Petru. Nie jest waszą rolą - centrowo-liberalna opozycjo - bycie „lepszym PiS-em”, naprawdę nie tego oczekują od was wasi wyborcy.

Knajpa byłych zwycięzców.
PiS od początku starał się wtłoczyć liberalne centrum w precyzyjne ramy „odsuniętych od koryta komunistów i złodziei”. Dlaczego? Żeby umocnić swoje nowe reguły gry, żeby jeszcze skuteczniej dzielić według nowej osi „elity” vs „szary człowiek”, bo ten podział PiS-owi się zwyczajnie matematycznie i demograficznie opłaca. Stąd właśnie cała retoryka przeciwstawiająca „osiem ostatnich lat”, „Dobrej Zmianie”.

Ale dokładnie taką samą funkcję spełnia każda kolejna publiczna wypowiedź którejś lub któregoś z ultrademokratycznych celebrytów o „Hunach na plaży”. Każdy kolejny tekst o utraconym za sprawą pobudzonej pięćsetką biedoty raju autorstwa publicystów z gabinetu figur woskowych III RP. Każdy kolejny wywiad któregoś ze światłych profesorów socjologii mówiącego o „ośmielonym lumpiarstwie” itp.
W ten właśnie sposób do klasowego getta byłych elit, do tego otoczonego płotem apartamentowca w środku proletariackiej dzielnicy, wpycha opozycję jej własne zaplecze. Widocznie obecne 19+6 procent poparcia to nadal za dużo, najlepiej zawęzić je do tych kilku procent realnej polskiej klasy średniej.

CZYTAJ TAKŻE: Michał Fedorowicz: Polityczny Twitter działa na mocnych sterydach

Najzabawniejsze jest natomiast to, że robią to dokładnie ci sami mędrcy, którzy tak pięknie pomogli zasnąć Platformie i Bronisławowi Komorowskiemu w 2014 czy 2015 roku, nieustannie nucąc im kołysankę o wielkim sukcesie polskiej transformacji i o wielkiej radości Polaków z jej owoców.

****

Można oczywiście pójść w zaparte. Przyjąć postawę bezwarunkowego wsparcia, gromko pokrzykiwać „Precz z PiS” i dowodzić, że Schetyna ma charyzmę wręcz idealnie skrojoną na miarę polskich możliwości a Petru jest wielkim mówcą i erudytą . Ale taki wybór tylko z pozoru będzie twardą postawą. W gruncie rzeczy oznacza zgodę na bezsilne i bezwolne przyglądanie się stopniowej ewolucji polskiej rzeczywistości społecznej w kierunku orbanowskich Węgier.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Liberalna opozycja w służbie Jarosława Kaczyńskiego - Portal i.pl

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski