Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Igrzyska przestały być wyjątkowe, tak samo jak lot samolotem... [KOMENTARZ]

Radosław Patroniak
Machina olimpijska wystartowała w Pjongczangu tak naprawdę w środę w nocy czasu polskiego. Pierwsi na taflę wyszli curlingowcy, a chwilę później na stoku pojawili się alpejczycy, by przeprowadzić oficjalny trening przed zjazdem. Kiedyś było to nie do pomyślenia, żeby przed zapalaniem znicza ktoś przystąpił do rywalizacji, ale czasy się zmieniają...

Mówił o tym w czwartkowej rozmowie na naszych łamach profesor Wojciech Lipoński, wybitny poznański specjalista od historii olimpizmu. Zgadzam się z nim, że igrzyska przestały być wyjątkowe, ale nie zgadzam się, że ich gigantomania to wyłącznie zasługa rozdzielenia letnich zmagań olimpijskich od zimowych (kiedyś odbywały się one w tym samym roku). Moim zdaniem to raczej efekt mnogości imprez i medialnych relacji. W przeszłości nie było Pucharów Świata, Pucharów Europy, Pucharów Kontynentalnych, a jak były to raz w miesiącu, a nie dwa razy w tygodniu. W dodatku każdy organizator głosi, że jego zawody są najlepsze, z największą pulą nagród i z najbardziej znanymi zawodnikami. Igrzyska muszą się czymś wyróżniać, więc dbają o lepszą oprawę, większy budżet i więcej gwiazd pozasportowych. Niestety z wyścigiem finansowym i sponsorskim nie radzą sobie kibice. Dla nich skoki w Willingen czy Zakopanem tak bardzo nie różnią się od tych na igrzyskach, bo skocznie są równie nowoczesne, obsada prawie taka sama, a sportowcy przemieszczają się z jednego miejsca świata w drugie samolotem w ciągu pół dnia, a nie jak to onegdaj bywało statkiem w ciągu miesiąca.

Dlatego też poza wybitnymi multimedalistami olimpijskimi typu biathlonista Ole Einar Bjoerndalen czy biegaczka Marit Bjoergen mistrzowie olimpijscy, a tym bardziej medaliści olimpijscy, nie są pamiętani po latach nawet przez wytrawnych kibiców. Z wyjątkiem oczywiście Polaków, bo oni zapracowali na status bohaterów narodowych i wciąż są nieliczni (złoto zdobyli tylko Wojciech Fortuna, Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch i Zbigniew Bródka).

Na wyjątkowość z mojej perspektywy bardziej zapracowali na igrzyskach bohaterowie i antybohaterowie niecodziennych wydarzeń, czyli terroryści palestyńscy i ich izraelscy zakładnicy podczas letnich igrzysk w 1972 r. (dramat tamtej sytuacji wspaniale oddaje film „Monachium”) czy koreański bokser Jung Il-byun, który, po niesłusznym jego zdaniem werdykcie, przez ponad godzinę na znak protestu nie opuszczał ringu w trakcie zawodów olimpijskich w Seulu w 1988 r.

Z igrzysk zimowych prawie każdy kojarzy z kolei lądującego za progiem brytyjskiego skoczka. Eddie „Orzeł” Edwards w Calgary w 1988 r. był w obu konkursach ostatni. Przyjechał do Kanady bez kasku (podarowali mu go Włosi) i ze starymi nartami (nowe dali mu Austriacy), a mimo to ten sympatyczny okularnik był bardziej rozchwytywany przez dziennikarzy niż srebrny medalista, Norweg Erik Johnsen. Tak samo zresztą było ze słynnymi bobsleistami z Jamajki, którzy też zrobili furorę w Calgary, choć przed igrzyskami ich promotor, George Fitch, grzmiał na zebraniu działaczy MKOl, że „nie możecie ich nie dopuścić do igrzysk, tylko dlatego, że uważa się ich za bandę klaunów”.

Może więc w Pjongczangu też doczekamy się wyjątkowych bohaterów na coraz mniej wyjątkowych igrzyskach. Przyjemnego oglądania...

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski