Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niedoszły ambasador w Afryce Filip S. zadłużył „afrykańskie” stowarzyszenie Pro Africa, którym kierował? Został pozwany do sądu o zapłatę

Łukasz Cieśla
Łukasz Cieśla
Filip S. próbuje na drodze sądowej uchylić się od zobowiązań, które wziął na siebie przy podpisywaniu niektórych aktów notarialnych. Argumentuje, że różnymi groźbami był zmuszany przez swoich wierzycieli do podpisania niekorzystnych dla siebie umów.
Filip S. próbuje na drodze sądowej uchylić się od zobowiązań, które wziął na siebie przy podpisywaniu niektórych aktów notarialnych. Argumentuje, że różnymi groźbami był zmuszany przez swoich wierzycieli do podpisania niekorzystnych dla siebie umów. zdjęcie ilustracyjne/archiwum
Poznaniak Filip S., który miał się przedstawiać jako rzekomo nominowany na ambasadora RP w Afryce, ma kolejne kłopoty. Po tym, jak prokuratura wszczęła śledztwo ws. oszustw, które zarzucają mu jego wierzyciele, innym wątkiem jego działalności zajął się sąd. Filip S. został pozwany o spłatę długów, które pozostały po pewnym „afrykańskim” stowarzyszeniu. - Filip S. zostawił po sobie długi w stowarzyszeniu Pro Africa, którym kierował od 2014 roku. Pozwaliśmy go jako stowarzyszenie o zapłatę zobowiązań wobec ZUS i Urzędu Skarbowego. Wielokrotnie mnie zwodził i okłamywał w kontekście rozliczeń finansowych – mówi była poznańska radna Magdalena Pauszek, która w przeszłości współpracowała z Filipem S.

Kilka miesięcy temu opisaliśmy kulisy działalności poznaniaka Filipa S., który miał się przedstawiać jako nominowany na ambasadora Polski w Afryce. W internecie publikował zdjęcia ze znanymi politykami: byłym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim czy obecnym ministrem Jackiem Czaputowiczem. Miał także zdjęcia ze znanymi osobistościami Kościoła, nawet z samym papieżem Franciszkiem.

Fotografował się z osobami z różnych opcji politycznych. Uwiarygodnił się także przebiegiem swojego ślubu, na którym pojawili się m.in. arcybiskup Mieczysław Mokrzycki czy polityk Ryszard Kalisz. Jeszcze w zeszłym roku rąk odbierał zaszczytny tytuł w poznańskiej katedrze z rąk Mariana Króla, z którym wspólnie działał w Towarzystwie im. Hipolita Cegielskiego.

Czytaj też Afera mieszkaniowa w Poznaniu: surowe wyroki więzienia dla doradcy finansowego i pani notariusz. W tle pożyczki pod zastaw

Zgłosili się do nas jego wierzyciele, którzy opowiedzieli, że dali się nabrać „ambasadorowi Filipowi S.”. Pożyczyli mu pieniądze, ale ich nie odzyskali. Jedni pożyczali, bo go znali i szanowali. Inni przyznają, że liczyli również na zyski z inwestycji w Afryce, np. ze sprowadzania pomarańczy i wyciskania soku na stacjach Lotos. Wszyscy byli pod wrażeniem jego domniemanych kontaktów i pozycji. Tłumaczyli, że roztaczał wokół siebie aurę osoby o szerokich znajomościach, która za chwilę obejmie placówkę dyplomatyczną w jednym z afrykańskich krajów.

– Trochę mi wstyd. Jedni dają się nabrać „na wnuczka”, my zostaliśmy wkręceni „na ambasadora”. Nie sądziłam, że jako dorosła osoba tak dam się podejść

– opowiadała nam jedna z jego wierzycielek.

Po zawiadomieniu grupy wierzycieli, działalność Filipa S. zaczęła badać poznańska prokuratura. Wierzyciele zarzucają mu oszustwo. Wyliczyli, że ma długi wynoszące co najmniej 2,5 mln zł. Śledztwo przedłużono do sierpnia, nikomu nie postawiono zarzutów.

Sprawdź też:

Magdalena Pauszek: zawsze się zastanawiałam, skąd Filip ma pieniądze na swoje wystawne życie

Osoby znające Filipa S. powiedziały nam, że sporą wiedzę o innych wątkach jego działalności ma Magdalena Pauszek. To była poznańska radna lewicy. Jest radcą prawnym. Kilka lat temu zaczęła współpracować z Filipem S. w Polsko-Afrykańskiej Izbie Handlowej „Pro Africa”. Zgodziła się na rozmowę z nami.

- Filip S. kierował Pro Africą w latach 2014-2017 roku. Choć stowarzyszenie miało zarabiać na załatwianiu różnych kontraktów w Afryce, była to bardziej działalność społeczna i edukacyjna. Po czasie zrozumiałam, że stowarzyszenie służy Filipowi do promowania siebie i nawiązywania kontaktów w polityce i biznesie, w poznańskich firmach, jak np. HCP, Ursus w Warszawie i za granicą. W samym stowarzyszeniu doprowadził do przerostu zatrudnienia, dając pracę na przykład siostrze swojej narzeczonej. A jeśli pojawiała się jakaś szansa na kontrakt przez stowarzyszenie, Filip tak działał, że kontakty z partnerami się nagle urywały, a możliwe kontrakty przepadały

– opowiada Magdalena Pauszek. - Zawsze mnie zastanawiało, skąd ma pieniądze na swoje wystawne życie. Bo jeśli miał spotkanie w Warszawie, chciał tam lecieć samolotem, pociąg był zbyt skromnym środkiem transportu. Stać go było na rzeczy, na które ja sobie nie mogłam pozwolić, choć mam dobre dochody. Dopiero z waszych artykułów dowiedziałam się, że pożyczał od różnych ludzi. Ode mnie też pożyczył pieniądze w 2016 roku. Wskazywał, że ma trudną sytuację rodzinną. Oddał dopiero, gdy skierowałam sprawę do sądu. Sądziłam, że to był tylko incydent z niespłaconą pożyczką - dodaje.

Filip S. został odwołany z funkcji prezesa Pro Africa w 2017 roku. Na stanowisku zastąpiła go wówczas Magdalena Pauszek. Ale nie na długo, bo jak mówi, została wybrana na prezesa tylko po to, by wygasić działalność stowarzyszenia. W 2018 roku stowarzyszenie zostało postawiono w stan likwidacji. Na likwidatora został wybrany Filip S., bo jak wskazuje Magdalena Pauszek uznano, że to on musi zamknąć to, co kiedyś otworzył.

- Oprócz tego w 2017 roku Filip zobowiązał się notarialnie do uregulowania długów "Pro Africa" wobec ZUS i skarbówki. Ta kwota wynosi ok. 130 tys. zł i odsetki rosną, bo on tego nie reguluje. Dlatego kilka miesięcy temu został pozwany do sądu przez stowarzyszenie o zapłatę tych pieniędzy. Jako likwidator nie kiwnął palcem, by uregulować sprawy stowarzyszenia – mówi Magdalena Pauszek.

Czytaj też Pożyczał pieniądze w poznańskich kasynach. Został zamordowany we własnym domu w Suchym Lesie

Niedoszły ambasador w Afryce Filip S. czuje się ofiarą hejtu. Zabrania podawania swoich danych i wizerunku

Co na to Filip S.? Chcieliśmy się z nim spotkać w związku z kolejnymi informacjami na jego temat. Najpierw przekładał termin spotkania, wskazując na różne sprawy osobiste. Potem zmienił stanowisko: odmówił spotkania do momentu zakończenia wszystkich trwających postępowań. Tłumaczył to kwestiami zdrowotnymi, trwającym śledztwem prokuratury, w którym nie został jeszcze przesłuchany oraz działaniem jego wierzycieli. Podkreślał, że wierzyciele instrumentalnie wykorzystują media, nakręcając hejt wokół niego, a „niesłusznie oskarżenia” wobec niego godzą w jego dobra i jego rodziny.

W związku z tym wysłaliśmy mu pytania mailem. Filip S. zmienił wówczas ton. W odpowiedzi na maila wprost zarzucił nam brak rzetelności, branie udziału „w mowie nienawiści” i nagonce na niego. Sugerował, że autor artykułu czerpie korzyści majątkowe ze strony jego wierzycieli lub ich otoczenia. Kategorycznie zażądał niepodawania w artykule jego nazwiska i wizerunku.

Odniósł się jednak do pytań dotyczących m. in. stowarzyszenia "Pro Africa". Potwierdził, że jeszcze nie spłacił zobowiązań stowarzyszenia, ale również Magdalena Pauszek nie spłaciła swojej części. Wskazał, że działając w "Pro Africa", nie miał zakazu konkurencji, mógł więc podejmować inne zadania i podobnie czyniła m. in. Magdalena Pauszek.

Stwierdził też, że Magdalena Pauszek w marcu tego roku groziła mu, że dla „dzikiej satysfakcji i ratowania siebie nagada na niego dziennikarzowi", a już latem ubiegłego roku chciała od niego za to 20 tys. zł. To twierdzenie Filipa S. jest o tyle zaskakujące, że latem ubiegłego roku w ogóle nie zajmowaliśmy się jego działalnością. Poza tym kontakt z Magdaleną Pauszek nawiązaliśmy dopiero w marcu tego roku.

- To kolejne kłamstwa i manipulacje Filipa S. Nigdy go nie straszyłam mediami i nie chciałam za to żadnych pieniędzy. W marcu powiedziałam mu, że zgłosił się do mnie „Głos Wielkopolski” i w rozmowie z dziennikarzem nie będę kłamać, dowodem naszych rozmów są maile. Nie będę także kłamać, jeśli wezwie mnie prokuratura na przesłuchanie. Powiedziałam mu też, żeby wziął się w garść i zaczął spłacać swoje długi. Przyznaję, że i ja muszę spłacić zobowiązania Pro Africa za rok, kiedy byłam prezesem. To kwota około 30 tys. zł. Dziś chcę powiedzieć tyle: przeklinam dzień, w którym go poznałam. Gdyby bajka o Pinokio była prawdziwa, miałby nos jak z Poznania do Moskwy. Jest człowiekiem niewiarygodnym, mitomanem, który przez ostatnie lata łapał ludzi na swoją miłą powierzchowność, maniery i wrażenie, że zna ludzi z pierwszych stron gazet. Ten czar prysł

– podkreśla Magdalena Pauszek.

Sprawdź też:

Filip S. pisze do sądu: zainwestowałem w giełdę w Afryce. Rewolucja w Sudanie pozbawiła mnie 1,3 mln dolarów, potem zwodziłem wierzycieli

W ostatnich miesiącach dotarliśmy też do innych osób, które miały kontakt biznesowy z Filipem S. Również one potwierdzają, że powoływał się na szerokie kontakty.

- Kilka lat temu szukał osób chętnych na pozyskiwanie grantów z jakiegoś ministerstwa lub z UE. Twierdził, że ma kolegę, który napisze wniosek i ten projekt dzięki jego kontaktom raczej na pewno zyska dofinansowanie. Trzeba było tylko wpłacić jakieś 15-20 tys. zł za napisanie wniosku. Wiem, że kilka osób skarżyło się potem, że wpłaciły na napisanie wniosku, a dotacji oczywiście nie przyznano – mówi jedno z naszych źródeł.

W relacjach naszych rozmówców pojawia się także historia o handlu lekami. Filip S. miał snuć plany o sprzedawaniu leków, które trafią na listę leków refundowanych. W rozwinięciu tego biznesu miałyby pomóc jego rzekome wejścia w Ministerstwie Zdrowia.

Filip S. temu zaprzecza. Wskazuje, że z planów handlu lekami szybko zrezygnował i na nikogo się nie powoływał. Zaprzecza też, by zajmował się grantami. Zaprzecza również, by komukolwiek mówił, że jest nominowany na ambasadora w Afryce. Jeśli o tym mówił, to o swoich marzeniach lub o sugestiach innych osób, że nadawałby się na ambasadora.

- Znowu kłamie, a dowodem na to jest zdarzenie z kancelarii notarialnej, gdy udzielałam mu pożyczki – opowiada pani architekt, która jest wśród jego wierzycieli. - U pani notariusz powiedział, że jest nominowany na ambasadora RP w jednym z afrykańskich krajów. Dlatego też pani notariusz, zgodnie z przepisami, zgłosiła jego pożyczkę do GIIF, czyli Generalnego Inspektora Informacji Finansowej. Chodziło o to, że kwotę powyżej 15 tys. euro pożycza osoba mająca pełnić funkcję publiczną. Powołamy panią notariusz na świadka. Jako funkcjonariusz publiczny wskaże, że Filip S. przedstawiał się jej jako ambasador w Egipcie - dodaje.

Czytaj też Szefowie polskiej straży pożarnej mają braki w wykształceniu? Nie chcą odpowiedzieć czy zaczęli studia na uczelni, której kanclerzem został były poseł PiS oskarżony o wyłudzenia

Śledztwo prokuratury zainicjowane zawiadomieniem jego wierzycieli trwa. Filip S. próbuje na drodze sądowej uchylić się od zobowiązań, które wziął na siebie przy podpisywaniu niektórych aktów notarialnych. Argumentuje, że różnymi groźbami był zmuszany przez swoich wierzycieli do podpisania niekorzystnych dla siebie umów. Skarży się również, że ktoś rozrzucił ulotki na jego osiedlu z jego wizerunkiem, w których nazwano go oszustem, a na ulotce odsyłano do naszych artykułów o nim.

- Mnie z kolei Filip S. zarzucał groźby, które miałem do niego kierować, gdy nie oddał mi pożyczki. Poszedł z tym najpierw na policję, która mi powiedziała na przesłuchaniu, że dobrze zna tego gagatka, że już innego wierzyciela próbował zastraszyć i kreował się na ofiarę gróźb. Policja sprawę umorzyła. Niedawno Filip znowu przedstawił się jako ofiara gróźb, tym razem w piśmie do sądu, gdzie próbuje uchylić się od zapłaty na moją rzecz. Przekonuje też sąd, że zajmował się dyplomacją, miał szerokie kontakty i możliwości zrobienia wspaniałych interesów w Afryce, ale w Sudanie w 2019 roku wybuchła rewolucja i nie może odzyskać „zainwestowanych” 1,3 miliona dolarów na tamtejszej giełdzie. Świadkiem tego ma być jakiś Sudańczyk. Domaga się też zwolnienia od kosztów, twierdząc, że obecnie jest w ciężkiej sytuacji majątkowej. Przyznaje jednak w piśmie do sądu, że nas zwodził i grał na zwłokę, bo liczył na poprawę sytuacji w Sudanie

- relacjonuje kolejny wierzyciel Filipa S., przedsiębiorca z Wielkopolski.

Jarosław Pucek twierdzi, że są ludzie, którzy „zarobili furę kasy”. Ale szczegółów nie chce podać

Nasze pierwsze artykuły o działalności Filipa S. ukazały się kilka miesięcy temu. Otrzymaliśmy wówczas różne nieoficjalne sygnały. Między innymi takie, że naruszyliśmy interesy różnych biznesmenów z Wielkopolski, którzy mieliby inwestować swoje pieniądze w „afrykańską” działalność Filipa S. i liczyć, a może i czerpać wielkie zyski z Afryki.

Z kolei nasze artykuły skrytykował Jarosław Pucek, niegdyś działacz PO, były kandydat na prezydenta Poznania, obecnie związany ze Zjednoczoną Prawicą (z jej listy bez powodzenia startował na senatora w ostatnich wyborach parlamentarnych). Jarosław Pucek to dobry znajomy Filipa S., czego zresztą nie ukrywa. Przez pewien czas Pucek zasiadał we władzach poznańskich zakładów HCP, w których wcześniej pojawiał się także Filip S. i miał pośredniczyć w kontraktach między HCP i Afryką.

Jarosław Pucek, po jednym z naszych tekstów, w internetowej dyskusji napisał, że zna sprawę od środka i wygląda ona zupełnie inaczej. Stwierdził też, że niech się zgłoszą ci, którzy „zarobili furę kasy”. Kiedy zapytaliśmy Jarosława Pucka, kto zarobił „furę kasy” na interesach z Filipem S., poznański polityk nie chciał podać nazwisk. Nie chciał też rozwijać swojej wypowiedzi, jakoby sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Wskazał, że Filip S. to jego dobry kolega i bez jego zgody i jego prawników nie będzie się na ten temat rozmawiał

.

Sprawdź też:

Niezadowolenie po naszych tekstach wyraził również adw. Mariusz Paplaczyk, który obok Filipa S. wszedł w „afrykańskie” przedsięwzięcia: do stowarzyszenia "Pro Africa" oraz do spółki Polish Egyptian Commerce Centre. Siedziba tej drugiej miała ten sam adres, co kancelaria pana mecenasa. Wiemy, że ich spółka miała szansę na zarobienie co najmniej 1,8 mln zł prowizji. Zajęła się bowiem pośrednictwem w sprzedaży do Afryki spółki „Międzychód Nowicka”. Transakcja jednak nie wypaliła.

Czytaj też Jarosław Pucek odchodzi z HCP. Ma zająć się rządowym programem Mieszkanie Plus

Po wcześniejszym artykule, z kancelarii adw. Paplaczyka trafiło pismo do naszej redakcji. To propozycja ugody, która ma być daleko idącym ustępstwem wobec „Głosu Wielkopolskiego”. Mariusz Paplaczyk domaga się m. in. przeprosin na pierwszej stronie gazety oraz usunięcia z internetu tych fragmentów artykułu, które łączą go z Filipem S. i zasiadaniem w tych samych spółkach. Chce również, byśmy usunęli prawdziwy fragment, że obaj objęli udziały w „afrykańskiej” spółce. Zarzuca nam nierzetelność i sensacyjny ton publikacji. Jeśli się zastosujemy do jego warunków, adw. Paplaczyk i jego spółka adwokacka zrzekną się dalszych roszczeń.

Dlaczego tak zareagował? Poznańscy prawnicy powiedzieli nam, że w środowisku adwokackim nie jest dobrze widziane, gdy adwokat wchodzi ze swoim klientem do spółek. Jedna z osób wskazała, że Filip S. od lat zna się prywatnie z Mariuszem Paplaczykiem i swoimi tekstami dotknęliśmy newralgicznej sfery, czyli wątku finansowego tej znajomości.

Zobacz też:

Oszuści i naciągacze poszukiwani przez policję z Wielkopolsk...

Sprawdź też:

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski