Twórca metody, Amerykanin Thomas Hilgers uważa, że jej skuteczność sięga 80 proc. Porządnych badań naukowych na ten temat nie ma, choć jego metoda jest równolatką in vitro i ma już 37 lat. Świat nauki nią się jednak nie zainteresował. Dlaczego?
Głównie dlatego, że nie pomoże ona sporej grupie osób, które starają się o dziecko, tam gdzie pomoże in vitro. Nie jest skuteczna u osób, które mają wady genetyczne, a ich organizmy nie wytwarzają komórek jajowych lub plemników. Sprawdza się u osób z tzw. niepłodnością idiopatyczną, czyli taką o niewykrytej przyczynie, gdzie konieczna jest długa i żmudna diagnostyka. Przy in vitro nie zawsze jest ona stosowana w tak szerokim zakresie, a naprotech-nolodzy z kolei stawiają sobie to za punkt honoru.
Naprotechnologia sama w sobie nie proponuje jednak nic, co dotychczas nie było znane. Tutaj jednak zostało ubrane w nową nazwę, w autorski sposób i usystematyzowane. Ale to żadna alternatywa dla in vitro - wszak obie procedury zawierają w sobie te same elementy.
Czy budżet państwa powinien dotować naprotechnologię? Nie. Z prostej przyczyny, nawet jeśli nie szkodzi, to jednak nie została dostatecznie przebadana, a jej osławiona skuteczność nie jest poparta wynikami szerokich badań naukowych. I dla równowagi dodam, że dotowanie in vitro z funduszy publicznych też nie jest dobrym pomysłem. Brak dziecka to nie choroba, której leczenie powinien wspierać rząd.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?