Po trupach do celu - niemal dosłownie potraktowali to komuniści odbierając w 1962 roku ponad 22 hektary ziemi nad Jeziorem Powidzkim. Jego prawowitego właściciela, Stanisława Konarskiego, wywłaszczyli bez odszkodowania, wpisując w decyzji, że nie żyje, spadkobiercy są nieznani, a ziemia od 1947 roku leży odłogiem.
Że było na odwrót - Konarski żył, a ziemia była uprawiana, musiało potwierdzić to dopiero zakończone właśnie postępowanie u wojewody. O hektary należące teraz do Nadleśnictwa Gniezno, a kiedyś do jej ojca, upomniała się poznanianka Magdalena Konarska-Mizgalska, a jedynym sposobem, by je odzyskać, był wniosek o unieważnienie tamtej decyzji z 1962 roku. I wojewoda to zrobił. Powód: została wydana z rażącym naruszeniem prawa.
Czytaj też: Uśmiercili go, by zabrać mu ziemię nad Jeziorem Powidzkim
- Postępowanie w sprawie przejęcia tej nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa przeprowadzono w sposób nierzetelny i niestaranny - nie ma wątpliwości Dorota Stawicka, dyrektor wydziału Skarbu Państwa i nieruchomości w urzędzie wojewódzkim.
Urzędnikom z ówczesnej Powiatowej Rady Narodowej w Gnieźnie nie chciało się nawet zajrzeć do księgi wieczystej, ani odszukać wniosku Stanisława Konarskiego z 1958 roku o odpis z tej księgi, bo na tym wniosku mogliby znaleźć jego adres i odkryć, że żyje i ma potencjalnych spadkobierców - dzieci.
Nie chciało im się również sprawdzić rejestrów podatkowych, bo wtedy musieliby odkryć, że ziemia jest wydzierżawiona, a równie żywi co Konarski dzierżawcy płacą za nią podatki.
- Nieruchomość została niesłusznie uznana za opuszczoną - potwierdza dyrektor Dorota Stawicka.
W trakcie postępowania potwierdziły to nie tylko dwie zachowane umowy dzierżawy, ale także świadkowie: wnuk jednego i syn drugiego dzierżawcy. Ten drugi złożył nawet w tej sprawie oświadczenie u notariusza. Skąd ta ostrożność?
- Nadleśnictwo zarzuciło nam, że to nie są naoczni świadkowie, tylko "ze słyszenia", a z samych umów nie wynika jeszcze, że grunty nie leżały odłogiem - tłumaczy Henryk Mizgalski, który wspiera żonę w urzędniczej batalii o ziemię.
Decyzja wojewody na biurko Artura Gilla, pełnomocnika nadleśnictwa, trafiła dopiero w piątek.
- Wątpliwości budzi zastosowanie trybu stwierdzenia nieważności - mówi radca prawny Artur Gill. - Naszym zdaniem nie doszło do rażącego naruszenia prawa, choć sama decyzja nie jest pozbawiona wad.
A skoro tak, to nadleśnictwo będzie zaskarżać decyzję wojewody do ministra rolnictwa. Kiedy sprawa hektarów nad Jeziorem Powidzkim znajdzie wreszcie swój finał? Postępowanie u ministra trwa średnio 2,5 roku, a jego decyzję można jeszcze zaskarżyć do sądu. Pełnomocnik spadkobierczyni jest jednak spokojny o finał.
- Tamta decyzja to przykład wyjątkowego rażącego niedbalstwa organu - mówi adwokat Maciej Obrębski. - Nawet w tamtym systemie prawnym nie miałaby racji bytu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?