Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na kaliskie anegdoty i historie patrzy z przymrużeniem oka

Mirosława Zybura
Grała tu gościnnie, teraz na dłuższy czas trafiła do Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Z aktorką Nataszą Aleksandrowitch rozmawiamy o graniu, muzyce i literaturze dla dziewcząt

Co podkusiło Cię, by zostać aktorką? Wiem, że studiowałaś także filozofię.
- To prawda. Filozofia przeplatała się z aktorstwem. Najpierw ukończyłam rok filozofii, potem była szkoła aktorska. Rok po dyplomie wróciłam na uniwersytet. Nie będę chyba oryginalna mówiąc, że w każdym, kto chce grać jest taka potrzeba, by w końcu spróbować. I ja też byłam ciekawa, czy dostanę się do szkoły aktorskiej…

I udało się, a za Tobą już siedem lat pracy zawodowej. Dużo to czy mało?
- Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że dużo.

Ponadto spektakle, w których grałaś, te autorstwa Agnieszki Jakimiak i Weroniki Szczawińskiej, odbiły się dość szerokim echem.
- Faktycznie, nie były one może grane zbyt często, ale za to sporo jeździliśmy z nimi po festiwalach, zbierały dobre recenzje.

Widziałam cię w „Klęskach w dziejach miasta” i w „Terenie badań: Literatura dziewczęca z poznańskich Jeżyc”. Czytałaś książki Małgorzaty Musierowicz?
- Tak, do któregoś tomu, dopóki z tego nie wyrosłam.

I jak później grało Ci się w spektaklu, który krytycznie odnosi się do tego świata?
- Super! Podczas pracy nad spektaklem wróciłam do tych książek i moje zdanie na ich temat zmieniło się o 180 stopni. Zdałam sobie sprawę, że to nie jest niewinna literatura, którą miałam w pamięci, i że jest tam sporo rzeczy, które budzą grozę. Niewątpliwie wzbogacające doświadczenie.

Zdarzyło Ci się grać taką rolę, która głębiej zapadła w twojej pamięci? Może pojawiła się taka postać, która coś zmieniła w twoim postrzeganiu siebie - także jako aktorki?
- Myślę, że Pani Fatalna w „Jak być kochaną” Agnieszki Jakimiak. To była moja pierwsza rola u Weroniki Szczawińskiej, z którą wspaniale się pracuje. Zanim poznałam Weronikę, miałam poczucie, że żaden język teatralny nie jest do końca mój. Dopiero oglądając jej spektakle poczułam, że to jest teatr, w którym chciałabym brać udział. Temat naszego spektaklu był dosyć pojemny, dotyczył m.in. pamięci i nie-pamięci, zarówno jednostkowej, jak i zbiorowej, zawłaszczania historii przez grupy, naród, czy pojedynczego człowieka.

W Kaliszu Weronika Szczawińska wystawiła „Klęski w dziejach miasta”, które osadzone są trochę w historii najstarszego miasta w Polsce. Za miesiąc czeka nas kolejna premiera z Twoim udziałem i znowu odwołująca się do kaliskich kontekstów. Jak ty patrzysz na Kalisz? Czy to dla ciebie taki „Kaliszmar” jak z „Klęsk...”?
- Na razie czuję się tutaj nowa. Dopiero poznaję Kalisz, nie wiem, czym on dla mnie będzie. Patrzę z przymrużeniem oka na pewne kaliskie historie, anegdoty. Zawodowo to też dla mnie nowa sytuacja. Teatr Bogusławskiego to pierwsze miejsce, gdzie pracuję na etacie, wcześniej grałam wyłącznie gościnnie. Bardzo się cieszę, że tutaj trafiłam. Zespół aktorski jest otwarty, to przyjazna i zgrana grupa. Myślę, że nowa energia w zespole zawsze jest czymś fajnym, nawet jeśli trochę czasu zabiera wzajemne poznanie się.

Czym dla Ciebie jest muzyka? W „Terenie badań”, czy w „Klęskach w dziejach miasta” grasz na instrumentach. Myślisz, że w teatrze dźwięki mają jakieś szczególne znaczenie? Wydaje się, że twórcy przywiązują do muzyki coraz większą wagę. Kolejny spektakl w Kaliszu także będzie muzyczny.
- Tak, coraz częściej też w spektaklach tworzy się muzykę na żywo. Po raz pierwszy stricte muzycznie nad spektaklem pracowałam przy „Terenie badań...”. Dla nas wszystkich był to skok na głęboką wodę z racji tego, że jedynym profesjonalnym muzykiem był w naszej ekipie Krzysiek Kaliski. Pozostała trójka miała większe lub mniejsze przygotowanie muzyczne. Z kolei w „Klęskach…” gram na instrumencie przypominającym harfę, co też było nowym zadaniem i fantastycznym doświadczeniem Myślę, że im więcej muzyki w teatrze, tym lepiej. I cieszę się, że my aktorzy możemy uczestniczyć w jej tworzeniu.

A gdyby twój Marco Polo z „Klęsk...” miał opowiedzieć kaliszanom o swojej rodzinnej Ostródzie, od czego by zaczął?
- (długa cisza) Od tego, że Ostróda zmienia się, idzie w dobrym kierunku. Jest miastem z dużą ilością jezior i zieleni. Kiedy Marco Polo tam wraca, jest coraz bardziej zdumiony i coraz szczęśliwszy.

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski