MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Michał Grzesiek: Mam licencję na Jamesa Bonda

Jacek Antczak
Michał Grzesiek, najlepszy polski "bondolog", ma 37 lat.
Michał Grzesiek, najlepszy polski "bondolog", ma 37 lat. Tomasz Borówka
Michał Grzesiek jest autorem książki "James Bond. Szpieg, którego kochamy". O Bondzie wie wszystko: jak śmigłowiec ze Świdnika chronił agenta 007 i kim był pierwszy Polak, który zagrał w filmie o słynnym szpiegu?

Czytaj także:
Poznań: James Bond zagra nad Maltą [FILM]

Jak się nazywa autor sześciusetstronicowej opowieści o kulisach najdłuższego serialu w dziejach kina?

Michał Grzesiek: - Grzesiek, Michał Grzesiek. Lat 37, mieszkaniec Katowic.

Płyty ze ścieżkami dźwiękowymi z wszystkich Bondów masz na półkach?

Michał Grzesiek: - Jak najbardziej, muzyka to nieodłączny element tych filmów i jedna z przyczyn światowego sukcesu serii. Grali do Bonda McCartney, Duran Duran, Shirley Bassey, ale w Polsce najbardziej znana jest piosenka Tiny Turner "GoldenEye". Może również dzięki temu, że w Bondzie nr 17 wystąpiła nasza rodaczka Izabela Scorupco. Była drugą osobą z Polski, która zagrała w Bondzie, 32 lata wcześniej w "Pozdrowieniach z Rosji" w rolę demonicznego szachisty Kronsteena wcielił się Władysław Sheybal, aktor, który w Polsce zagrał tylko raz, w "Kanale" Wajdy, a na emigracji zrobił wielką karierę na Zachodzie.

Ponoć autor powieści o Bondzie Ian Fleming, gdy w październiku 1962 roku poszedł na pierwszy film, machnął ręką, że to marny obraz.

Michał Grzesiek: - Rzeczywiście, po pokazach przedpremierowych "Doktora No" zaczął rozgłaszać, że film jest kiepski. Ale szybko zmienił zdanie. Być może po tym, gdy zobaczył wyniki finansowe. Budżet filmu wynosił milion dolarów, a zarobił 60 milionów, co 50 lat temu było olbrzymią kwotą. To było przyczyną, że filmy powstawały dalej. Bo w trakcie realizacji "Doktora No" nie było wcale pewne, czy powstanie następny odcinek. To dlatego w pierwszym filmie nie pojawia się słynny komunikat, że "James Bond powróci".

A tymczasem już w latach 60. stał się najsłynniejszym agentem świata. Minęło pół wieku i… nic się nie zmieniło.

Michał Grzesiek: - Lata 60. były rzeczywiście złotą epoką agenta 007. Był wtedy nie tylko najsłynniejszym szpiegiem, ale w ogóle najpopularniejszą postacią filmową na świecie, a Bondy najbardziej dochodowymi produkcjami. W pierwszej dwudziestce największych kasowych hitów lat 60. znalazło się sześć Bondów. Tyle, ile powstało. Bond po prostu trafił w swój czas. I ten czas trwa, zapotrzebowanie na filmy o agencie 007 nadal jest ogromne.
Świat ekscytuje się przed każdym filmem, kogo wybiorą na dziewczynę Bonda. Opisujesz kryteria doboru?

Michał Grzesiek: - To nie dobór, tylko szalone wyścigi o sławę i popularność. Ale istnieje też coś takiego, jak syndrom dziewczyny Bonda. Bo większość aktorek przepada później bez echa. Choć to też jest w pewnym stopniu zamierzone. W latach 60. dobór dziewczyn Bonda był prosty, producenci zakładali, że to nie muszą być wybitne aktorki, tylko dziewczyny, które przede wszystkim ładnie się prezentują. Często były to modelki czy misski z konkursów piękności. Z czasem te "elementy obsady" zaczęły się profesjonalizować. W końcu mieliśmy Sophie Marceau w "Świat to za mało"…

…i wychodzącą z morza Halle Berry w "Śmierć nadejdzie jutro".

Michał Grzesiek: - Ale Berry tylko powtórzyła to, co zrobiła Urszula Andress w "Doktorze No". O doborze dziewczyn Bonda oczywiście piszę, gdyż moja książka ma strukturę filmową. Każdy z 22 rozdziałów poświęcam jednemu filmowi. We wstępie są konteksty literackie i filmowe, piszę, co skłoniło scenarzystów, że podjęli daną tematykę, jacy byli kandydaci do ról. Później jest akcja właściwa, czyli krótkie streszczenie sceny i długie zakulisowe historie. Wszystko jest zgodne z chronologią akcji filmu. Każdy rozdział kończy opowieść o tym, jakie było przyjęcie filmu i wynik finansowy. Książka ma atrakcyjną strukturę dla ludzi, którzy Bondy znają, bo jeśli jakiś konkretny film czy scena ich interesuje, to od razu będą wiedzieli, gdzie tego szukać. Unikam jednak własnych ocen.

Czyli nie recenzujesz, tylko opowiadasz. O dziewczynach, samochodach, gadżetach?

Michał Grzesiek: - Tak, bo wiem, że jedni za najlepszego Bonda uważają Seana Connery'ego, inni Rogera Moore'a, są zwolennicy Brosnana, Craiga, Daltona i tak dalej...

Nie ma "i tak dalej", bo akurat Lazenby'ego nikt nie uważa za dobrego Bonda.

Michał Grzesiek: - Fakt, w tym bondolodzy akurat są zgodni. Choć znajdzie się pewnie ułamek procenta bondomaniaków, uważających że właśnie Australijczyk był najlepszym agentem 007.
Istnieje już gałąź nauki zwana bondologią. Najwybitniejszym jej przedstawicielem jest Umberto Eco.

Michał Grzesiek: - To, że zajął się tym jeden z najsłynniejszych intelektualistów na świecie, też przeczy tezie, że Bondy to bajeczki dla chłopców, którzy nie chcą dorosnąć. Skoro takie autorytety dogłębnie analizują fenomen Bonda, to nie mam się czego wstydzić. Warto spojrzeć na scenariusze filmów, które odnoszą się do największych problemów współczesnej im epoki. W "Pozdrowieniach z Rosji" mamy temat zimnej wojny, który przecież w latach 60. nurtował cały świat. W komediowej "Ośmiorniczce" mamy kłopoty z rozbrojeniem nuklearnym, co było mało zabawne. Bohaterem "Licencji na zabijanie" jest właściciel narkotykowego kartelu - też poważna sprawa. "Zabójczy widok" mówi o informatyzacji życia i dopingu w sporcie, na przykładzie demonicznego czarnego charakteru, który szprycuje konie, by wygrywały gonitwy. W "Casino Royale" jest mowa o atakach terrorystycznych, z odniesieniami do 11 września 2001.

To przejdźmy do mniej poważnych. Piszesz może o tym, jak kręcono sceny, w których Bond uwodzi kobiety?

Michał Grzesiek: - Często miały mało romantyczne zaplecze. W "Żyj i pozwól umrzeć" jest scena, gdzie Roger Moore kocha się z kapłanką Solitaire, którą gra młodziutka Jane Seymour. Na ekranie mamy namiętne uniesienia, a w rzeczywistości siedzieli w wyziębionym pokoju i mieli na nogach piłkarskie getry, by nie zamarznąć.

A Bondowie miewali na planie romanse pozabondowskie?

Michał Grzesiek: - Roger Moore nie miał, może dlatego, że jego partnerki były dużo młodsze. Podczas kręcenia "Zabójczego widoku" na plan przyszła matka dziewczyny Bonda, Tany Roberts. Moore na jej widok przeraził się, bo nawet mama dziewczyny Bonda była młodsza od Bonda. Natomiast Connery'emu zdarzały się takie przygody. Miał między innymi romans z aktorką dość obficie obdarowaną przez naturę, Plenty O'Toole, która grała w filmie "Diamenty są wieczne". Później ujawniła, że Sean nie należy do facetów, którzy zamykają za sobą drzwi, gdy idą pod prysznic.

Zdarzało się, że Bondowie osobiście uczestniczyli w swoich słynnych pościgach i scenach kaskaderskich?

Michał Grzesiek: - Największy udział w wyczynach Bonda miał Timothy Dalton. Nie życzył sobie dublerów w żadnej scenie, ale producenci mu to wyperswadowali, bo nie chcieli, by Bond został na planie inwalidą. Craig też brał udział w scenach kaskaderskich, oczywiście o mniejszym ryzyku - szczególnie lubił bójki. Natomiast udział Rogera Moore'a w scenach akcji był praktycznie żaden. Stwierdził nawet, że potrzebuje dublera do biegania, bo uważał, że gdy biegnie, wygląda niezgrabnie. Był zresztą najstarszym aktorem grającym Bonda. "Szpiega, który mnie kochał" otwiera "skok śmierci" na nartach w kilkusetmetrową przepaść. Gdyby skakał 50-letni wówczas Moore, byłaby to ostatnia scena w jego życiu.
To kto skoczył?

Michał Grzesiek: - Rick Sylvester, zawodowy narciarz, alpinista i kaskader. Dostał za ten skok 30 tysięcy dolarów. Było to obarczone ryzykiem, co widać na ekranie.

Bond w każdym filmie przemierza świat wzdłuż i wszerz. Gdzie go jeszcze nie było?

Michał Grzesiek: - W Polsce. Poza studiami filmowymi większość scen rzeczywiście kręci się tam, gdzie toczy się akcja, choć są odstępstwa. Na przykład w filmie "W obliczu śmierci" akcja toczy się w Bratysławie, a udaje ją Wiedeń. Były też przymiarki, by kilka scen w jednym z filmów nakręcić w Chinach, ale władze komunistyczne się nie zgodziły.

Ale w ZSRR kręcono.

Michał Grzesiek: - Dopiero po jego upadku. Część "GoldenEye" powstała w Sankt Petersburgu i w rosyjskich plenerach. Ale był już rok 1995. Dziś twórcy Bonda poszli w stronę egzotyki. Film "Quantum of Solace" powstawał w Panamie, kraju, który nie ma przemysłu filmowego. Filmowcy, ludzie bardzo bogaci, zetknęli się tam z powszechną biedą i włączyli się w ruch filantropijny: finansowali dzieciom podręczniki i odremontowali kamienice, w których film powstawał. Wiele scen powstawało blisko, na Słowacji i w Czechach, w malutkich miasteczkach. Sceny akcji z "Casino Royale" kręcono w praskim studiu Modrany i bibliotece klasztoru Strahov, a sceny na Madagaskarze na Bahamach. Bonda kręcono nawet w NRD.

W NRD?

Michał Grzesiek: - Część kadrów do filmu "Ośmiorniczka" kręcono w okolicach muru berlińskiego. Był rok 1982, w Polsce stan wojenny, a filmowcy byli pełni strachu, bo cały czas byli na muszce strażników, którzy przyglądali się im z odbezpieczoną bronią, gotowi do oddania prawdziwych strzałów. Dwa lata wcześniej w Bondzie zagrał helikopter z PZL Świdnik, którego pilotował inżynier Czesław Dyzma. Był lipiec 1980, w Polsce zaczęły się strajki, a na greckich Meteorach kręcono Bonda z helikopterem z komunistycznego kraju. Próbowałem w Świdniku dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie odpowiedzieli.

Może wypożyczyli, bo nie wiedzieli, o co chodzi, Bondy były w Polsce zakazane.

Michał Grzesiek: - Na początku lat 80., jakieś trzy lata po premierze, do naszych kin trafił "Moonraker" z 1979 roku, wtedy najbardziej dochodowy film na świecie. W Polsce też odniósł ogromny sukces, ale to Bond pastiszowy, bez akcentów politycznych. Pokazywany był też "Żyj i pozwól umrzeć". Tak naprawdę zrównaliśmy się ze światem dopiero w połowie lat 90.
A w 2012, równo 50 lat po premierze Bonda nr 1, zamierzasz zamówić martini, wstrząśnięte, niezmieszane, i posłuchać na żywo piosenki Adele na brytyjskiej premierze filmu "Skyfall".

Michał Grzesiek: - Będę czynił starania. Wraz z Przemkiem Bartnikiem, właścicielem polskiej strony jamesbond.com.pl, mamy plan, żeby udowodnić producentom, że postać Bonda świetnie promujemy, i razem wybrać się do Londynu. A jeśli chodzi o martini, to w kilku filmach Bond nie wypowiada tej kwestii, ba, Roger Moore nie zamówił tego drinka ani razu w siedmiu filmach. Podobnie jest z astonem martinem, który tak naprawdę jeździł tylko w kilku filmach.

To nie ma dekalogu, co w Bondzie musi się znaleźć?

Michał Grzesiek: - Jest, ale czasami, żeby zaskoczyć widza, te stałe elementy się nie pojawiają albo są obecne w inny sposób. Tak jak z ganbarellem, stałą sekwencją z charakterystyczną sylwetką w lufie pistoletu, która jest na okładce mojej książki. W "Casino Royale" sekwencja lufowa, od której zaczynały się wszystkie Bondy, jest wpleciona w akcję filmu, a w "Quantum of Solace" pojawia się dopiero na końcu.

A panna Moneypenny?

Michał Grzesiek: - Od jakiegoś czasu się nie pojawia i z tego, co wiem, w nowym Bondzie też jej nie będzie. Za to wróci postać Q - mistrza gadżetów, który pojawia się niemal w każdym filmie. Q nie było tylko w filmie "Żyj i pozwól umrzeć", choć wzmiankowano tam o nim.

Aktor, który grał Q, zmarł.

Michał Grzesiek: - Desmond Llewelyn zginął w wypadku samochodowym kilka tygodni po premierze "Świat to za mało", w wieku 85 lat. Llewelyn zagrał w 17 Bondach, bijąc rekord kinematografii światowej. Nikt przed nim, grając nie w serialu, tylko w fabułach, nie zagrał jednej postaci tyle razy. Wprawdzie w każdym filmie grał po kilka minut, jak wyliczono, w sumie Q był na ekranie niewiele ponad 40 minut. Ale jak powiedział Pierce Brosnan po jego śmierci: "Bondów mogło być wielu, ale Q tylko jeden". Raz Q zagrał John Cleese. Teraz wraca i ma go zagrać młody, 31-letni aktor, co jest ciekawe, bo Desmond Llewelyn pierwszy raz zagrał tę rolę w wieku lat 49, a ostatni raz, gdy miał 85. Jak widać, w Bondzie wszystko może się zdarzyć...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski