Która z popowych wokalistek po jednej ze swoich piosenek wzięłaby do rąk saksofon i popłynęła w ciekawą improwizację w nieco afrobeatowym tle? To zresztą nie jedyna nietypowa rzecz, jaką zrobiła w środę na Placu Wolności Jessie Evans.
Jej muzyka początkowo brzmiała jak lekkie reggae, potem jak marszowo-etniczny pop i r&b w stylu Gwen Stefani i M.I.A., momentami jak jazz, a w końcu jak latynoski pop o punkowej przekorze.
Na dodatek wizerunek Evans jest niemal gotowym do sprzedaży produktem i na scenie, ubrana w pstrokaty "mundur", wygląda świetnie. Trochę kabaretu, trochę marszu z orkiestrą wymachiwania flagą. Za jej plecami brakuje jednak wielkiego zespołu, najlepiej kilku dęciaków - wtedy widowisko byłoby kompletne.
Niestety, mimo stylistycznego i estetycznego bogactwa, nie doczekałem się zapowiadanej "eksplozji muzycznej orgii", choć Jessie dwoiła się i troiła. Być może z powodu niezachęcającej pogody, ale bardziej prawdopodobne, że jej piosenkom brakuje jakiegoś bliżej nieokreślonego błysku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?