Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie mogę płakać z chorymi, oni na mnie liczą. Po prostu - Siepomaga

Norbert Kowalski
Monika Urban od trzech lat działa w Fundacji Siepomaga. I przyznaje, że momentami sama jest zaskoczona, że w tym czasie nie zwariowała
Monika Urban od trzech lat działa w Fundacji Siepomaga. I przyznaje, że momentami sama jest zaskoczona, że w tym czasie nie zwariowała Waldemar Wylegalski
W ciągu sześciu dni zebrali sześć milionów złotych dla chorego Kajtka. A przez lata pomogli już tysiącom osób. Na czele niewielkiego zespołu stoi Monika Urban, prezes Fundacji Siepomaga.

Najmilsze chwile to te, kiedy udaje się zebrać całą potrzebną kwotę. A poza tym sytuacje, w których widzę, że mój wysiłek miał sens. To, że warto było poświęcić wiele godzin jakiejś sprawie. To, że momentami prawie unosiłam się nad ziemią, zastanawiając się, jak poruszyć ludzi i zachęcić ich do działania - opowiada Monika Urban, prezes Fundacji Siepomaga, która w swojej historii pomogła już wielu osobom z całej Polski. I cały czas pracuje nad pomocą dla kolejnych.

Z Moniką Urban spotkaliśmy się w siedzibie fundacji przy ul. 27 Grudnia w Poznaniu. Wcześniej swoje biuro polityczne miał tam m.in. poznański poseł PiS Tadeusz Dziuba.

- Wyrzuciłam go stąd - śmieje się Monika Urban. Akurat jest w trakcie jednego z wielu spotkań, kiedy do niej przychodzimy. - Kolejka tu jak w NFZ - żartuje. Choć tak naprawdę wcale nie mija się zbyt wiele z prawdą. Ludzi, którzy zgłaszają się po pomoc do fundacji, są dziesiątki. A nad wszystkim czuwa zaledwie pięcioosobowy zespół.

Od strony internetowej po ogromną fundację

- Wszystko zaczęło się od serwisu Siepomaga.pl, który założył sześć lat temu mój mąż. Chciał zrobić coś, co spełni jego ambicję. Ukończył studia na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, więc zależało mu, by zajmować się czymś w tej dziedzinie. A przy okazji zawsze lubił pomagać. Planował stworzyć coś, co będzie służyło ludziom, a nie kolejną komercyjną stronę. W ten sposób powstała idea Siepomaga. Serwis powstał w oparciu o dotacje unijne i zakładał całkowicie bezpłatną pomoc drugiemu człowiekowi. To był pierwszy taki serwis w Polsce - wspomina Monika Urban.

Ona sama w tamtym okresie jeszcze nie angażowała się w działalność serwisu. W Siepomaga zaangażowała się trzy lata temu, na początku 2013 roku. To był też okres, kiedy oprócz strony internetowej powstała również Fundacja Siepomaga.

- Wszystko po to, żebyśmy mogli przyjmować własnych podopiecznych, a nie tylko obsługiwać inne organizacje pozarządowe. To wynikało też z tego, że chcieliśmy mieć kontrolę nad dużymi kwotami oraz być pewni ich wydatkowania - wyjaśnia Monika Urban, która przejęła opiekę nad fundacją i została jej prezesem.

Jej mąż postanowił oddać fundację w jej ręce, a sam zajął się innymi projektami.
Przez kolejne lata fundacja dynamicznie się rozwijała i stawała się coraz bardziej rozpoznawalna. Uzyskiwała również coraz większe zaufanie ze strony Polaków. Na koncie fundacji zaczęło pojawiać się coraz więcej darowizn, a Siepomaga zaczęło zapisywać się w naszej świadomości.

- Zapracowaliśmy na ten sukces ciężką pracą. Były takie momenty, kiedy wraz z Agnieszką (również członek zarządu fundacji - przyp. red.) kilkanaście godzin dziennie przeznaczałyśmy tylko dla Siepomaga. Jednak wytrwałyśmy, bo lubimy to robić - wspomina Monika Urban.

I dodaje: - W tamtym okresie miałam malutkie dziecko. I niejednokrotnie zabierałyśmy Jagodę do piaskownicy, gdzie ona tam się bawiła, a my stałyśmy nad nią z telefonami w rękach. Jedna z nas obsługiwała Facebooka, a druga w tym czasie sprawdzała np. pocztę. Poza tym co chwilę były jakieś telefony. W praktyce na zmianę zajmowałyśmy się moim dzieckiem. To było ogromne zaangażowanie z naszej strony. Jestem pełna podziwu, że nie zwariowałyśmy. Dochodziło nawet do sytuacji, że budziłyśmy się w nocy tylko po to, by spisać pomysł na jakąś akcję. Tak, by go później nie zapomnieć.

Trzeba się odciąć emocjonalnie od danej sprawy

- Człowiek bardzo długo uczy się, jak nabrać dystansu do tych wszystkich spraw. Jednak początki były dla mnie bardzo trudne. Przez pierwsze trzy miesiące prawie w ogóle nie sypiałam i trawiłam każdą ludzką historię. Popadałam w przepaść empatii. Wtedy była też mamą 9-miesięcznej dziewczynki, a większość spraw w fundacji dotyczy właśnie dzieci. Pojawił się lęk o moje dziecko - wspomina Monika Urban.

Trzy lata pracy w fundacji nauczyły ją jednak, że jeśli chce jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki, to musi podchodzić z dystansem do spraw, którymi się zajmuje. I nie może angażować się w nie emocjonalnie.

- Pamiętam, że gdy byłam w ciąży z pierwszym dzieckiem, to pisałam tekst o tym, że pewna mama dopiero urodziła dziecko z wadą serca, które może za chwilę umrzeć. To było bardzo obciążające i bardzo długo uczyłam się umiejętności rozdzielenia tych spraw. Do dzisiaj się jeszcze uczę, bo nie da się tego zrobić całkowicie. Mam już jednak przepracowaną formę - mówi Monika Urban. - Gdybym siedziała i opłakiwała los innych ludzi, to nie byłabym w stanie im pomóc. Moim zadaniem nie jest spalać się psychicznie, by czuć, że jestem empatyczna i daję z siebie wszystko, ale zrobić tak, by pomóc w uratowaniu życia czy zdrowia innych. Oni liczą, że skupię się na tym aspekcie, a nie na współczuciu. Staram się, by te oczekiwania spełnić. Nie mogę pomóc tym osobom, będąc dziesiątym człowiekiem, który płacze z nimi przez telefon i ich pociesza. Od tego mają rodzinę czy przyjaciół. Ja jestem od tego, by pomóc im zebrać pieniądze na leczenie.
Sześć milionów w sześć dni

- Kiedy zgłosiłam się do fundacji i portalu Siepomaga.pl, dawaliśmy sobie rok na zebranie całej kwoty. Jestem zdumiona, że tak szybko się udało. Słowo „dziękuję” to za mało - mówiła w lipcu zeszłego roku Beata Kwiatek, mama trzyletniego Kajtka, który urodził się z nieuleczalną chorobą skóry epidermolysis bullosa (EB), uwarunkowaną genetycznie.

Każdy, nawet najbardziej delikatny dotyk rodzi ból u chłopca. Jego skóra zaczyna pękać i powstają pęcherze. Rany trudno się goją.

Sześć milionów złotych - tyle trzeba było zebrać, by Kajtek mógł polecieć na leczenie do Minnesoty. Sześć dni - tylko tyle czasu potrzeba było, by zgromadzić wszystkie pieniądze. O sprawie Kajtka usłyszeli chyba wszyscy Polacy. I wielu z nich pomogło.

- To był szok. Nigdy nie zapomnę tej sprawy. Rozmawiałyśmy z mamą Kajtka, że robimy tę akcję na dłuższy czas, bo kwota jest bardzo duża. Myślałyśmy nawet, by w grudniu przeprowadzić jakąś akcję mikołajkową. Tymczasem w lipcu, w piątek pisałam apel o pomoc, a w sobotę wyjeżdżałam na wakacje, na które czekaliśmy z mężem bardzo długo. W praktyce siedziałam cały tydzień na wakacjach na telefonie, a kiedy wróciłam, to akcja się skończyła. Moje dzieci nie miały mamy na wakacjach - opowiada Monika Urban.

Poświęcenie się jednak opłaciło. Nie dość, że całą kwotę zebrano w tak krótkim czasie, to ostatecznie w ciągu 9 dni zgromadzono prawie osiem milionów złotych. We wrześniu zeszłego roku Kajtek wyleciał do Stanów Zjednoczonych. Protokół jego leczenia został już zatwierdzony. Nie jest on jednak pierwszym dzieckiem z taką chorobą, któremu pomogła Fundacja Siepomaga. Szlaki przetarła bowiem starsza od niego Zuzia.

- Akcja Zuzi była w kwietniu i maju zeszłego roku. W jej przypadku całą potrzebną kwotę, również sześć milionów złotych, zebraliśmy w 55 dni. I może to było impulsem dla mamy Kajtka, by zawalczyć - mówi Monika Urban.

Zbiórki dla Kajtka oraz Zuzi były największymi, jakie do tej pory przeprowadziła fundacja.
Spektakularnym sukcesem zakończyła się również zbiórka pieniędzy dla syna profesora Jacka Łuczaka, założyciela Hospicjum Palium, który w swoim życiu również pomógł wielu osobom. Tym razem to jego rodzina potrzebowała pomocy. U jego syna zdiagnozowano bowiem stwardnienie zanikowe boczne. Jedyną szansą na wyzdrowienie jest kosztowna operacja w Chinach. Na leczenie potrzebne jest blisko 120 tys. zł. Udało się je zebrać w ciągu jednego dnia.

- Obserwując działalność fundacji, nie przypuszczałbym, że moja rodzina znajdzie się w tak trudnej sytuacji, że będzie potrzebowała pomocy innych ludzi dobrego serca. Na szczęście tę pomoc otrzymaliśmy - mówi prof. Jacek Łuczak. - Osoba, która stoi na czele takiej fundacji, musi mieć charyzmę i dobrze przygotowany zespół. A ponadto być skromna, tak jak pani Monika. Takie osoby i fundacje są na wagę złota. Chciałbym pogratulować pani prezes, że ma tak świetnych pracowników, którzy wykonują gigantyczną pracę.

Wolontariusz to fajna osoba do pomocy w hospicjum

Działalność fundacji byłaby niemożliwa, gdyby nie wpłaty od darczyńców. Do tej pory ludzie dobrej woli przekazali fundacji ponad 63 mln zł. Tylko w zeszłym roku na konto Siepomaga wpłynęło około 35 mln złotych.

- Skoro w zeszłym roku uzbieraliśmy taką kwotę, to w tym roku chciałabym 70 mln zł. To jest mój cel. A za tym idzie większa liczba osób, którym można pomóc - opowiada Monika Urban.

I wyjaśnia, że fundacja z każdej darowizny na rzecz chorej osoby, pobiera sześć procent kwoty na cele statutowe organizacji. Te pieniądze przeznaczane są np. na ochronę serweru fundacji, zabezpieczenie baz danych, organizację pracy fundacji, akcje promocyjne, a w razie potrzeby także na pomoc potrzebującym.

Kwoty wpłacane przez darczyńców bardzo się różnią. Przeważnie sięgają one kilkudziesięciu złotych. Czasami zdarzają się jednak przypadki niewiarygodne.

- Najwyższa wpłata wynosiła około 300 tys. złotych - mówi Monika Urban.
Ponadto, dzięki temu, że Siepomaga ma status Organizacji Pożytku Publicznego, wszyscy chętni mogą co roku przekazać na jej konto 1 procent podatku. W zeszłym roku darczyńcy przekazali w ten sposób na konto fundacji milion złotych. Monika Urban nie ma wątpliwości, że te pieniądze bardzo pomogły w pracy Siepomaga. Pracy, której poświęca się kilka zatrudnionych tam osób. Prezes fundacji nie ukrywa bowiem, że w jej sztabie nie ma wolontariuszy, a osoby zaangażowane w pracę organizacji otrzymują wynagrodzenie.

- Mamy normalną pensję, ponieważ nie uznaję wolontariatu. Każdy z nas jest odpowiedzialny za to, co dzieje się w fundacji. A zwłaszcza zarząd fundacji, który odpowiada również majątkiem. Wolontariusz to jest fajna osoba, jeśli chodzi o pomoc w hospicjum, gdzie trzeba poprawić poduszkę, zrobić herbatę czy pójść gdzieś z puszką. Osoby, które proszą nas o pomoc, bardzo na nas liczą i nie mogę pozwolić sobie na to, że jednego dnia ktoś przyjdzie do pracy, a drugiego już nie, bo ma urodziny lub coś innego - wyjaśnia Monika Urban.

Nie ma również wątpliwości, że Polacy są chętni do wspierana innych.

- Ludzie chcą pomagać, tylko potrzebują odpowiedniej informacji. Przede wszystkim nie chcą czuć się wykorzystani - uważa Monika Urban.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nie mogę płakać z chorymi, oni na mnie liczą. Po prostu - Siepomaga - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski