Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie lękajcie się oprawców, nawet tych w koloratkach

Łukasz Cieśla
„Spotlight” jest oparty na faktach - w 2002 r. dziennik „Boston Globe” zdemaskował pedofilię księży i tuszowanie sprawy przez Kościół
„Spotlight” jest oparty na faktach - w 2002 r. dziennik „Boston Globe” zdemaskował pedofilię księży i tuszowanie sprawy przez Kościół kadr z filmu
W nagrodzonym Oscarem filmie „Spotlight”, o skandalu pedofilskim w Kościele w USA i dziennikarskim śledztwie, wymieniono Poznań. W mało zaszczytnym kontekście molestowania seksualnego. I nic w tym dziwnego, bo Poznań stał się znany z kilku skandali obyczajowych.

"Spotlight”, nagrodzony właśnie Oscarem za najlepszy film 2015 roku, opowiada o śledztwie dziennika „Boston Globe”. Jego dziennikarze ponad dekadę temu ze szczegółami opisywali olbrzymi skandal pedofilski w tamtejszym Kościele katolickim.

W napisach końcowych filmu opublikowano listę kilkudziesięciu miast całego świata, gdzie również doszło do molestowania seksualnego. Jedynym polskim miastem w tym „zaszczytnym” zestawieniu jest Poznań. O jaki konkretnie poznański skandal chodziło twórcom „Spotlight”? Tego nie wskazują. Można jednak sądzić, że mieli na myśli aferę arcybiskupa Juliusza Paetza oraz skandal pedofilski z dyrygentem Wojciechem Kroloppem w roli głównej. Przypomnijmy te skandale, by pokazać, jak wyglądały rodzime śledztwa dziennikarskie w tych właśnie sprawach.

Skandal związany z poznańskim abpem Juliuszem Paetzem ujrzał światło dzienne 23 lutego 2002 roku. Wtedy to ogólnopolski dziennik „Rzeczpospolita”, w tekście „Grzech w pałacu arcybiskupim”, opisał zarzuty wobec poznańskiego hierarchy. Miał molestować księży i kleryków, wykorzystywać swoją zwierzchnią pozycję. Podobno dawał w prezencie slipy z napisem „Roma”, pytając kleryków, czy potrafią przeczytać to słowo od tyłu. Dlaczego tego skandalu nie ujawniły poznańskie media, które, co nie jest wielką tajemnicą, znacznie wcześniej wiedziały o sprawie?

Mówi poznański dziennikarz zajmujący się sprawą metropolity: - Dwie poznańskie redakcje miały wcześniej przygotowane materiały o homoseksualnych skłonnościach Juliusza Paetza i molestowaniu kleryków. W moim materiale wypowiadały się osoby pod nazwiskiem oraz anonimowi klerycy i księża, czyli jego ofiary. Jednak moi przełożeni stwierdzili, że dowody są za słabe. Moim zdaniem powód odmowy był zupełnie inny. Abp Paetz należał do poznańskiego establishmentu, był szanowany, miał bardzo silną pozycję i zwyciężył strach przed nim, nie chciano też zadzierać z Kościołem. Również druga redakcja z Poznania, która także miała właściwie gotowy materiał, nie opublikowała go. Z tego, co wiem, jej kierownictwo bało się zarzutów o antyklerykalizm i nie chciało być pierwszą redakcją, która wytoczy tak poważne oskarżenia.

Ostatecznie, po publikacji „Rzeczpospolitej”, w sprawie abpa Juliusza Paetza nawet nie wszczęto śledztwa. W tej historii, w przeciwieństwie do skandalu w Bostonie, nie chodziło o pedofilię, a molestowania dorosłych mężczyzn. I skoro żaden z kleryków nie złożył doniesienia do prokuratury, poznańscy śledczy uznali, że nie mają podstaw do wszczęcia postępowania.

Ciekawa była postawa tzw. poznańskich elit. Ludzie nauki, kultury, biznesu, rektorzy poznańskich uczelni podpisali list w obronie abpa Paetza. Wskazywali, że jego wina nie została w żaden sposób udowodniona, przywoływali też jego zasługi dla Poznania. Ale nie wszyscy wierzyli w niewinność Juliusza Paetza. Byli i tacy, którzy sprzeciwiali się dalszemu piastowaniu funkcji przez hierarchę. Wiadomo też, że do kościelnej „góry”, jeszcze przed ujawnieniem skandalu, docierali politycy (np. Maciej Giertych), niektórzy dziennikarze (np. nieżyjąca dziennikarka „Gazety Poznańskiej” Roma Brzezińska) czy księża (np. ks. Tomasz Węcławski, obecnie Tomasz Polak).

A jak wyglądała postawa polskich hierarchów i samego zainteresowanego? Sprowadzała się do milczenia albo zaprzeczania.

Marek Jędraszewski, ówczesny biskup poznański, a obecnie metropolita łódzki, po tekście „Rzeczpospolitej” nie pojawił się na cotygodniowych wykładach dla studentów UAM. W mediach opisywano go jako jedną z tych osób, które wiedziały o zachowaniach Paetza i niewiele z tym zrobiły. Studenci uczęszczający na wykłady bpa Jędraszewskiego, kilka dni po tekście, otrzymali informacje, że hierarcha się rozchorował. Potem wrócił do zajęć i dalej wykładał „Filozofię chrześcijaństwa”. Słowem nie odniósł się jednak do zarzutów zawartych w tekście „Rzeczpospolitej”.

Sprawę skomentował sam zainteresowany. Juliusz Paetz zaprzeczył zarzutom o molestowanie. Stwierdził, że doszło do nadinterpretacji jego zachowań.

Niebawem stracił stanowisko. Decyzją Watykanu został odsunięty od obowiązków. Pomóc miała w tym zwłaszcza interwencja Wandy Półtawskiej, krakowskiej przyjaciółki Jana Pawła II. Osobiście przekazała mu skargi na zachowania metropolity poznańskiego. Sama Półtawska skromnie później opowiadała w „Tygodniku Powszechnym”, że pełniła jedynie funkcję listonosza.

Kolejny skandal wstrząsnął Poznaniem w roku 2003. Chodziło o pedofilię Wojciecha Kroloppa i seksualne wykorzystywanie chórzystów z „Polskich Słowników”. Tym razem poznańskie media stanęły na wysokości zadania. Nie czekały, aż sprawę ujawnią dziennikarze z innego miasta. Aferę opisała ze szczegółami „Gazeta Poznańska” i jej ówczesny dziennikarz Marcin Kącki. Swoje śledztwo prowadziła także prokuratura, która przyznała, że wspomniane publikacje prasowe zrobiły wiele dobrego dla tego postępowania.

Ostatecznie Wojciech Krolopp, mimo zaprzeczania zarzutom, został skazany na kilkuletnie więzienie. W jego domu znaleziono materiały pornograficzne, nagie zdjęcia z jednym z chórzystów, a w komputerze intymne zapiski na temat śpiewających w jego zespole chłopców. Dyrygenta pogrążyły także zeznania młodych śpiewaków. Dwóch byłych chórzystów zostało zresztą skazanych, bo także ich przyłapano na pedofilii. Gdy wpadli, opowiedzieli, że wcześniej przeszli przez „ręce” Kroloppa.

Właściwie to dzięki ich wyjaśnieniom śledczy mieli pierwszy mocny dowód na winę powszechnie szanowanego dyrygenta. Na tyle szanowanego, że mimo jednoznacznych materiałów na jego winę, Krolopp, podobnie jak Paetz, także początkowo miał wielu obrońców. Odbyła się nawet pikieta przed aresztem śledczym przy ul. Młyńskiej, do którego trafił „Maestro”. Rodzice niektórych chórzystów zanieśli mu jego ulubione kwiaty.

Wojciech Krolopp zmarł w październiku 2013 roku. Spoczął na cmentarzu na poznańskim Górczynie. Kilka miesięcy przed śmiercią udzielił wywiadu „Głosowi Wielkopolskiemu”. Po raz kolejny zaprzeczał, by był pedofilem. Przedstawiał dokument jednego ze specjalistów, który określił go jako efebofila, czyli człowieka mającego preferencje seksualne nakierowane na osoby powyżej 15. roku życia.

Sprawa abpa Juliusza Paetza była pewną cezurą, jeśli chodzi o sposób pisania o skandalach seksualnych i obyczajowych w Poznaniu. O ile w przypadku arcybiskupa szefowie poznańskich mediów byli nadzwyczaj ostrożni i mówiąc wprost, strachliwi, później było już inaczej. Nie tylko ws. Kroloppa.

- Najlepszym dowodem na to, jak wiele się zmieniło po sprawie Paetza, był również tekst o księdzu Mariuszu G. i porodzie na poznańskiej plebanii - mówi ten sam poznański dziennikarz, który przed laty chciał ujawnić zarzuty wobec arcybiskupa, ale nie dostał zielonego światła od swoich ówczesnych szefów.

Historia księdza Mariusza G. nie dotyczyła molestowania, ale podobnie jak inne skandale obyczajowe, wskazywała na tuszowanie wybryków księży przez ich kościelnych przełożonych. Przypomnijmy, w lipcu 2012 roku ujawniliśmy w „Głosie Wielkopolskim”, że na plebanii na poznańskim Junikowie młoda kobieta urodziła martwe dziecko. Ojcem był tamtejszy wikary, który początkowo wypierał się nawet znajomości z matką dziecka. Twierdził, że nie wie, kto jest ojcem.

Później wyszło na jaw, że w czasie porodu poszedł do pokoju obok, nałożył słuchawki, by posłuchać muzyki. Karetkę wezwał dopiero wtedy, gdy tuż po porodzie wraz z kochanką stwierdzili, że dziecko jest martwe.

Ksiądz Mariusz G. przed policją przyznał się do ojcostwa. Poznańska prokuratura umorzyła jednak jego sprawę stwierdzając, że zachował się niedojrzale, ale nie popełnił przestępstwa polegającego na nieudzieleniu pomocy. O skandalu było cicho przez kilka miesięcy. I tak pewnie byłoby nadal, gdyby nie publikacja w „Głosie Wielkopolskim” o kulisach sprawy i umorzonym śledztwie.

Ujawniliśmy, że Mariusz G., po porodzie na plebanii, za karę został wysłany przez poznańską kurię do klasztoru. Potem został skierowany na misję na Ukrainę, do Pnikutu niedaleko polskiej granicy. Został stamtąd odwołany dopiero po późniejszym materiale w TVP. Telewizyjny reportaż pokazał, że młody ksiądz czuje się bezkarny. Dopiero wtedy doszło do stanowczej reakcji poznańskich hierarchów. Ogłosili, że wystąpią do Watykanu o jego usunięcie ze stanu kapłańskiego. Czy Mariusz G. przestał być księdzem? Poznańska kuria na to pytanie nie odpowiada i odsyła do Watykanu.

Choć przez ostatnie lata wiele mówi się publicznie o seksualnych nadużyciach, temat wciąż powraca. Sprawcami są nie tylko księża, ale także przedstawiciele wielu innych grup zawodowych. Jednak to doniesienia o osobach duchownych, które powinni cieszyć się autorytetem i zaufaniem, wzbudzają szczególne zainteresowanie i wywołują oburzenie. Kościół często uważa, że dochodzi do bezpodstawnego ataku. Opinia publiczna jest z kolei zbulwersowana sposobem „załatwiania” skandali pedofilskich przez hierarchów.

Kilka lat temu w Poznaniu zarejestrowano fundację „Nie lękajcie się”. Powstała na fali zainteresowania głośną książką Ekke Overbeeka o pedofilii wśród polskich księży. Fundacja ma na celu pomoc prawną i psychologiczną dla ofiar przestępstw seksualnych. Ofiary pedofilii, zarówno w filmie „Spotlight”, jak i w fundacji „Nie lękajcie się”, określa się jako „ocalonych”. Ocalonych, bo przeżyli. Druga strona medalu jest taka, że wielu „ocalonych” nie najlepiej radzi sobie w życiu. Do fundacji do tej pory trafiło ponad 100 zgłoszeń o różnych przypadkach nadużyć seksualnych.

W jej zarządzie działa m.in. Marek Lisiński, który, jak mówi, w latach 80. padł ofiarą księdza z diecezji płockiej.

- Byłem ministrantem, nocowałem u księdza. Krótko po tamtych zdarzeniach mówiłem o molestowaniu mojej mamie i dziadkom. Nie uwierzyli mi. Był stan wojenny, interesowały ich wtedy inne sprawy - opowiada Marek Lisiński.

Już jako dorosły człowiek ponownie opowiedział o swojej historii. Kilka lat temu sprawa trafiła do watykańskiej Kongregacji Nauki i Wiary. Ta uznała księdza za winnego. Skazano go m.in. na trzyletni zakaz posługi kapłańskiej, dożywotni zakaz pracy z dziećmi, miał także odbyć miesięczne rekolekcje w klasztorze.

- Trzy lata zakazu pracy jako ksiądz? Cóż to za kara wobec życia, które mi zmarnował - pyta Marek Lisiński, dziś 48-latek. Jak tłumaczy, trauma z dzieciństwa spowodowała, że uciekł w alkoholizm. Przestał pić 12 lat temu.

Dziś stara się o zadośćuczynienie i przeprosiny od swojego oprawcy oraz diecezji płockiej.

- Wcześniejsze rozmowy z diecezją płocką i biskupem Piotrem Liberą przebiegały bez problemów. Ale tylko do momentu, aż wystąpiłem z roszczeniem finansowym. Kwota jest niewielka, ale diecezja stanęła na stanowisku, że powinienem zwrócić się do księdza, który mnie molestował. Z kolei ksiądz pozwał mnie do sądu o zniesławienie, po czym wycofał ten pozew - mówi Lisiński.

W zmaganiach z przeszłością wspiera go działający pro bono poznański adwokat Jarosław Głuchowski. Pomaga także innym osobom, które zgłoszą się do fundacji. - Obecnie kilka spraw jest w toku, a kilkanaście kolejnych w przygotowaniu. Chodzi zarówno o Wielkopolskę oraz inne regiony kraju. O szczegółach na razie nie mogę mówić - zaznacza Jarosław Głuchowski. - Wiele spraw jest przedawnionych pod względem karnym oraz w zakresie roszczeń cywilnych. Jedna, zdaniem sądu w Lublinie, się przedawniła. Czekamy na rozpoznanie apelacji od tej decyzji. Bo zdarza się, że sądy w innych polskich miastach uznają roszczenia, mimo ich przedawnienia. Przecież ofiary często po wielu latach mówią o swojej krzywdzie, a podstawową rolą sądu jest wymierzanie sprawiedliwości.

Prawnik dodaje, że rozmowy z Kościołem nie są łatwe. A częstą strategią władz kościelnych wobec sprawców jest ich przenoszenie do innych parafii albo urlopowanie. Niczym w Bostonie, co pokazano w filmie „Spotlight”.

- Jak wyglądają rozmowy z przedstawicielami polskiego Kościoła? Właściwie nie ma żadnych rozmów. Jedna z archidiecezji w ogóle nie odpowiedziała na mój wniosek o ugodę z jedną z ofiar. Kolejna zapewniała, że odniesie się do naszego pisma. Ale nie zrobiła tego od sierpnia 2014 roku - opowiada Jarosław Głuchowski. - Kościół tak działa nie dlatego, że hierarchowie to źli ludzie. Oni sądzą, że przenosząc sprawcę do innego miejsca, robią dobrze. Nie dostrzegają, że to zamiatanie sprawy pod dywan. To nie jest moje spostrzeżenie, lecz pewnego księdza, który tak właśnie wytłumaczył mi postawę polskich hierarchów - mówi adwokat.

Czy polscy pedofile w koloratkach zostaną surowo ukarani? Afera w Bostonie doprowadziła do wielu procesów wobec duchownych oraz wypłat odszkodowań dla ofiar, co zachwiało finansami Kościoła katolickiego w USA oraz zaufaniem do niego.

Z drugiej strony kardynał Bernard Law, który przez lata tuszował w Bostonie pedofilię swoich podwładnych, przenosząc ich do innych parafii, nie poniósł żadnej kary. Po pewnym czasie pod naciskiem mediów i opinii publicznej ustąpił ze stanowiska. Jednak potem, jeszcze za czasów pontyfikatu Jana Pawła II, został archiprezbiterem Bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie.
Finał był więc taki, że Law stracił zaufanie wiernych, ale nie swoich przełożonych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski