Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak muzułmanin został prawosławnym duchownym

Rozmawia: Andrzej Zdanowicz
- Gdy występowałem w teatrze, zawsze udawałem, że publiczności nie ma i jedynie grałem swoją rolę - mów ks. Rustam Belov. - Batiuszką jestem naprawdę i to, co mówię jest prawdziwe, więc zawsze patrzę wiernym w oczy.
- Gdy występowałem w teatrze, zawsze udawałem, że publiczności nie ma i jedynie grałem swoją rolę - mów ks. Rustam Belov. - Batiuszką jestem naprawdę i to, co mówię jest prawdziwe, więc zawsze patrzę wiernym w oczy. A. Zdanowicz
Był tancerzem baletowym. Wychował się w Rosji, w muzułmańskiej rodzinie. Dziś Rustam Belov jest batiuszką w Bielsku Podlaskim.

- Batiuszka wychował się w muzułmańskiej rodzinie, w Rosji...

- Urodziłem się w Moskwie. Moja mama pochodziła z tatarskiej rodziny i była muzułmanką. Ojciec pochodził z rosyjskiego rodu szlacheckiego i ochrzczony był w cerkwi. Przeszedł jednak na islam, gdy żenił się z moją mamą. Ale, aby dokładniej to wszystko zrozumieć, należy cofnąć się o jedno pokolenie, do dzieciństwa ojca. W latach 30., gdy tato miał 7 lat, jego ojca, a mego dziadka, rozstrzelano jako wroga rewolucji. Jego mama, a moja babcia, trafiła do gułagu. Mój ojciec jako małe dziecko miał zaś trafić do specjalnego domu dziecka dla wrogów narodu. Ale przyjaciele rodziny ukryli go i jako mały chłopiec wychowywał się w lasach. Zajmowała się nim jego babcia. Jak wspominał, poznał tam mnóstwo ochrzczonych Tatarów. W wieku kilkunastu lat mój ojciec brał udział w wojnie, jako sanitariusz. Opowiadał mi kiedyś, jak płynął statkiem przewożącym rannych i jednostka ta została ostrzelana przez niemieckie samoloty. Na własne oczy widział, jak pociski rozrywają ciała rannych oraz jego kolegów z pokładu... Ojciec bardzo dużo przeżył. Byłem w niego wpatrzony, jak w obrazek. Miał ogromną wiedzę, potrafił dobrze przemawiać, był też złotą rączką. Umiał zrobić wszystko - właściwie nic nie kupowaliśmy, bo on sam robił nam płaszcze i buty. Doświadczenia życiowe spowodowały, że mój ojciec nienawidził władzy socjalistycznej i hołubił wszystko, co było jej przeciwne. Mam wrażenie, że to rzutowało też na jego stosunek do religii. Była ona dla niego ważna o tyle, o ile była w opozycji do władzy państwowej. Pewnie dlatego tak łatwo - przed ślubem z moją mamą - przyjął islam. Jak mi później opowiadał, podobały mu się myśli Mahometa, więc nie widział w tym nic złego. Podkreślał też, że był przekonany, iż nie wyrzeka się Chrystusa. Zresztą o prawosławiu, jako wierze i jej założeniach, niewiele wiedział, bo i nikt mu tej wiedzy przekazał.

- Jak wyglądało dzieciństwo batiuszki?

- Rodzice byli artystami i po wojnie pracowali w cyrku objazdowym. Zresztą, tam też się poznali. Często wyjeżdżali na różne tournee po Rosji i za granicę. Mieszkałem więc z babcią, wujkami, ciociami i ich dziećmi. Bardzo miło to wspominam. W naszej rodzinie każde dziecko traktowane było jak własne. Babcia i wujostwo dbali o mnie, jak o syna. Moja rodzina nie była fanatycznie religijna, ale - zgodnie ze zwyczajem muzułmańskim - chodziłem do meczetu i uczestniczyłem w codziennych modlitwach.

- Rodzice chcieli, aby ich syn również robił karierę artysty i wysłali batiuszkę do szkoły baletowej.

- Najpierw, gdy miałem 8 lat, rodzice posłali mnie do jednej z najbardziej znanych wojskowych szkół sportowych, a dwa lata później - do szkoły baletowej. Zrobili to z dwóch powodów. Po pierwsze, rzeczywiście marzyli, bym został tancerzem. Drugi powód był bardziej prozaiczny. Uczniowie tej szkoły nie musieli odbywać służby wojskowej. Później przepisy się zmieniły i i tak poszedłem do wojska, ale to już mniej istotne... W szkole uczyliśmy się różnych tańców. Na egzaminie końcowym musiałem wykonać kilkanaście tańców narodowych.

- Jako absolwent renomowanej rosyjskiej szkoły tańca miał batiuszka otwarte drzwi do artystycznej kariery... Dlaczego zdecydowaliście się zostać duchownym?

- Moje nawrócenie duchowe zaczęło się jeszcze w szkole. Mieściła się ona poza Moskwą, więc musiałem zamieszkać na stancji. Rodzice mieszkali ze mną na zmianę. Gdy miałem 14 lat, ojciec zaczął ze mną rozmawiać o Bogu. Początkowo reagowałem na to z ironią, bo nigdy wcześniej takich rozmów nie prowadziliśmy. Wiedziałem, że Bóg istnieje i to mi wystarczało. Nie interesowałem się, czy jest to Allah, czy Bóg chrześcijański. Ale ojciec ze mną siadał i porównywaliśmy Koran i Biblię. Jak już wspominałem, byłem w niego wpatrzony jak w obrazek, więc bardzo łatwo przyjmowałem to, co mówił o religii, tym bardziej, że miał on dar słowa i poczucie humoru. Właściwie nie wiem, co ojciec chciał osiągnąć tymi rozmowami. Czy chodziło mu o nawrócenie mnie na prawosławie, czy po prostu w ten sposób sprzeciwiał się komunizmowi. Było to na początku lat 80. ubiegłego wieku, kiedy w ZSRR panowało całkowite zdziczenie religijne. Oficjalnie obowiązywała wolność wyznania, ale władza promowała ateizm. Za swe przekonania religijne można było stracić pracę lub trafić do więzienia. Biblii nie można było nigdzie kupić ani skserować. Za jej posiadanie mogłem zostać wyrzucony ze szkoły. Ojciec fragmenty ewangelii czytał mi z biblii w języku niemieckim, bo tylko taką miał, i na bieżąco tłumaczył mi to na rosyjski. Haczyk, który tymi rozmowami zarzucił, chwycił chyba nawet bardziej, niż sam się spodziewał. Zacząłem interesować się chrześcijaństwem. Wiedzę czerpałem z książek historycznych, w których Jezus i jego nauczanie opisywane były jako fragment dziejów. Ojciec, widząc to moje rosnące zainteresowanie religią, w pewnym momencie zaprzestał rozmów o wierze. Być może nie spodziewał się, że wywołają one aż taki skutek... A ja coraz głębiej rozważałem: kim jestem, w co wierzyć i jaka religia zapewni mi zbawienie...

- Nastąpiło cudowne nawrócenie?

- Nie był to jakiś gwałtowny przełom. Od 15. roku życia zacząłem regularnie odmawiać modlitwy, oczywiście muzułmańskie. Dopiero później zacząłem uczyć się modlitw prawosławnych. W tym samym czasie zostałem tancerzem, robiłem karierę, występowałem w kraju i zagranicą. Jak każdy młody człowiek, przeżywałem też pierwsze miłości. Jednak zawsze gdzieś w głębi serca nosiłem tę wątpliwość związaną z religią. Coraz silniej zastanawiałem się, kim chcę być. Ojciec reagował na to zachowawczo. Ale Chrystus jakoś mnie przyciągał. Robił to łagodnie, jakby na mnie czekał. Cerkwi wówczas nie znałem, byłem w niej może raz. Mimo to zdecydowałem, że chcę zostać prawosławnym. Zależało mi, by przyjąć chrzest jeszcze przed pójściem do wojska. Sprzyjała temu sytuacja polityczna, bo fakt ochrzczenia nie był już wpisywany do paszportu. Z punktu widzenia przyszłej kariery, było to ważne, bo nie musiałem obawiać się problemów z wyjazdem za granicę. Sam sakrament odbył się niejako potajemnie. Moja mama o niczym nie wiedziała. Wszystko załatwił znajomy ojca, który był psalmistą w cerkwi. Pamiętam, gdy wprowadzono mnie za ołtarz, poczułem wyjątkowe uczucie błogości... Zapach kadzidła i widok ołtarza wywołały we mnie poczucie spokoju i radości. Po raz pierwszy uczyniłem na sobie znak krzyża. Pięć dni później poszedłem do wojska. Gorliwie modliłem się codziennie. Pomimo różnych sytuacji, z którymi tam się spotykałem, zawsze czułem, że Bóg czuwa nade mną.

- A kiedy matka batiuszki odkryła, że jej syn zmienił wiarę i w tajemnicy przed nią się ochrzcił, jak to zniosła?

- Nie mówiłem jej o tym. Pójście do wojska sprzyjało utrzymaniu tajemnicy. Ale kiedyś, gdy na przepustce nocowałem w domu, mama rano weszła do mego pokoju i zauważyła na mojej szyi krzyżyk. Do dziś mam przed oczami jej zaskoczoną twarz. Spytała mnie wówczas: „co to jest?”. A ja odpowiedziałem: „symbol naszego zbawienia”. Słowa te zaskoczyły mnie samego. Nie znałem wówczas nauczania Cerkwi, nigdy ich wcześniej nie słyszałem, ani o nich nie czytałem. Ale sam Jezus mówił swym uczniom, by, gdy będą stawali przed sądami, nie martwili się o to, co powiedzieć, bo Duch Święty będzie przemawiał przez nich. Po tym zdarzeniu zaczęły się problemy między moimi rodzicami. Pewnego dnia mama zauważyła, że się modlę po chrześcijańsku i... dostała zawału. Mimo wszystko chciałem gorliwie się modlić i jawnie wyznawać wiarę. Zamiar ten zmieniłem dopiero po rozmowie ze swym ojcem duchowym, którym został znajomy ojca. Gdy był on jeszcze osobą świecką, rodzina go opuściła, bo zdecydował się przyjąć chrzest i służyć Cerkwi. Powiedział mi, bym nie ukrywał swej wiary, gdy ktoś wprost o nią spyta, ale zbytnio się z nią nie obnosił. Zgodnie z jego radą w domu więc już nie nosiłem krzyżyka i modliłem się tak, by nikt nie widział. A gdy rozmowa z mamą schodziła na temat religii, żegnałem się w duchu i zawsze coś odrywało nas od tematu.

- Była okazja, by o tym w końcu otwarcie porozmawiać?

- Rzeczywiście, w końcu doszło do takiej rozmowy. Ale wtedy już mieszkałem w Polsce, gdzie robiłem taneczną karierę. Planowałem zresztą ślub i byłem zdecydowany zostać batiuszką. Gdy mama mnie otwarcie spytała, kim jestem, po raz pierwszy nie przeżegnałem się w myślach, bo uznałem, że już czas na tę rozmowę. Wyjaśniłem jej, że jestem chrześcijaninem i wezmę ślub w cerkwi. O tym, że jestem batiuszką do dziś jej nie mówiłem...

- Dlaczego batiuszka zdecydował się zamienić sceniczną karierę na sutannę?

- Myśl o tym, by zostać księdzem pojawiła się u mnie zaraz po chrzcie. Droga ku temu nie była prosta. Jeszcze za czasów wojska Bóg trzymał mnie jakby pod czapką, ale później wystawił moją wiarę na próbę. Były to ostatnie lata przed upadkiem Związku Radzieckiego. Cały kraj otworzył się na zachód. Pojawiły się też liczne pokusy... Nieprzyzwoite filmy, powszechne rozpasanie... Jednak wychowanie, jakie otrzymałem w domu rodzinnym, uczyniło mnie na to odpornym. Oczywiście, przyznaję, że marzyłem o sławie i karierze tancerza. Pragnęli jej też moi rodzice. Wstąpienie do seminarium, by ją przekreśliło. Odłożyłem więc te plany i na jakiś czas pochłonęło mnie życie świeckie. Do cerkwi prawie nie chodziłem, ale modliłem się codziennie. Rodzice, pomimo, że zaczęli się ze sobą kłócić i ostatecznie się rozstali, wspierali mnie w robieniu kariery. Marzyłem o tanecznej karierze w USA, ale ojciec poradził mi, bym wyjechał do Polski. Tu pomogła mi siostra, córka ojca z poprzedniego małżeństwa. To ona poradziła mi, bym spróbował swoich sił w musicalu „Metro”. Umówiłem się na próbę, spodobałem się i zostałem przyjęty. Ale występowanie w musicalu było poniżej moich ambicji. W Rosji przywykłem do dłuższych i bardziej wyczerpujących występów. Tu czułem, że tracę formę i szansę na karierę. Pocieszenia zacząłem szukać w... cerkwi. Miałem dużo czasu, więc chodziłem do niej niemal codziennie. Znalazłem też swych opiekunów duchowych, którzy zachęcili mnie do śpiewania w chórze. Gdy zbliżyłem się do Cerkwi, moja kariera zaczęła się rozwijać. Znalazłem teatr swego życia - w Poznaniu. Przyjęto mnie tam jako zwykłego tancerza, ale z czasem zostałem głównym solistą. A to jest marzenie każdego tancerza!

Ale już wtedy marzyłem o duchowieństwie. I któregoś dnia wyznałem ks. Warsonofiuszowi Doroszkiewiczowi, prorektorowi seminarium, że chciałbym zostać duchownym, ale nie mam czasu na studia dzienne. On mnie uświadomił, że mogę studiować zaocznie. To była śmieszna sytuacja, miałem kilka minut, bo śpieszyłem się na pociąg do Moskwy, a on powiedział, abym napisał podanie o przyjęcie do seminarium. Podpisałem pustą kartkę, a on dopisał resztę. I tak zostałem przyjęty.

- I jak batiuszka łączył karierę na scenie i naukę w seminarium?

- Jakoś to wychodziło. Część wykładowców godziła się, bym nie chodził na wszystkie zajęcia lub spotykał się z nimi indywidualnie. W teatrze też miałem miłą atmosferę. Pani dyrektor wiedziała, że jestem w seminarium, więc też szła na liczne ustępstwa.

- W końcu jednak trzeba było powiedzieć stop i porzucić scenę.

- To i tak było nieuniknione. Miałem już trzydzieści parę lat, więc moja kariera miała się ku końcowi. Z czasem zacząłem się też wypalać. Wciąż lubiłem występować na scenie, ale nie wiązało się to już z takimi emocjami jak kiedyś. Tuż przed moim odejściem z teatru miałem swój największy występ, za który otrzymałem wielkie owacje. Osiągnąłem to, czego pragnąłem, Bóg pozwolił mi spełnić swe marzenia. Najpierw to o karierze, później - o zostaniu batiuszką. Dwa lata po skończeniu akademii teologicznej otrzymałem święcenia.

- I trafił batiuszka do niewielkiej parafii w Bielsku Podlaskim...

- I bardzo się z tego cieszę! Lubię być blisko wiernych. Niezmierną radość sprawia mi wspólna modlitwa. Podoba mi się również to, że podczas kazań patrzę wiernym w oczy. Gdy występowałem w teatrze, zawsze udawałem, że publiczności nie ma i jedynie grałem swoją rolę. Batiuszką jestem naprawdę i to, co mówię jest prawdziwe, więc mówię to patrząc wiernym w oczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jak muzułmanin został prawosławnym duchownym - Gazeta Współczesna

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski