Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Inżynierii genetycznej nie trzeba się bać

Karolina Koziolek
Grzegorz Skrzypczak
Grzegorz Skrzypczak Pawel F. Matysiak
Kim jest współczesny przyrodnik, absolwent Uniwersytetu Przyrodniczego i z czego najbardziej dumny jest rektor, opowiada profesor Grzegorz Skrzypczak, ustępujący rektor UP.

Jak pracuje współczesny przyrodnik? Kim jest absolwent Uniwersytetu Przyrodniczego? To rolnik z komputerem?
Zgadza się. Jest mu niezbędny, bo coraz częściej mówi się o precyzyjnym rolnictwie. Wskazuje ono, jak powinniśmy uprawiać gatunki roślin, by przynosiły największy plon. Bez szczegółowych analiz nie funkcjonuje już dzisiaj żadne gospodarstwo. Rolnik oblicza plon, jaki otrzyma z gleby. Wie, że plon 8 ton pszenicy wyciąga z gleby tyle i tyle azotu, fosforu, potasu i trzeba je uzupełnić, a najlepiej jeszcze to środowisko wzbogacić. Jednym słowem rolnik chce precyzyjnie nawozić, ponieważ każdy kilogram nawozu kosztuje. Dlatego gospodarz zadaje pytanie, ile dać fosforu czy siarki, aby było wystarczająco, ale nie za drogo. To ważne także dla nas, konsumentów, bo znajduje odzwierciedlenie w cenie produktu.

Jak to precyzyjne rolnictwo wygląda w praktyce?
Kto miał okazje widzieć pole w czasie żniw, widział ścieżki jezdne co 6, 12, 18 co 24, 32 m. Odległości są zależne od tego, jaki rolnik ma sprzęt rolny do wysiewu, ochrony roślin i nawożenia. Wykonuje wszystkie zabiegi, jadąc tym samym miejscem. Siewnik ma 4-metrowy, opryskiwacz 12-metrowy, rozrzutnik do nawozu 12- 18- lub 24-metrowy. Mówi sobie, „jak zasieję trzy siewniki, to będę miał powierzchnię idealną na szerokość opryskiwacza i na dwa pola nawożenia”. Wtedy jest pewien, że zrobi to dokładnie tylko w tych miejscach, gdzie jest to niezbędne. Do tego ma komputer, który mówi mu, z jaką prędkością ma jechać, z jakim wydatkiem cieczy. Proszę sobie wyobrazić, że rolnik ma zastosować 10 g środka ochrony roślin na ha w 200 l wodach. Ma opryskać 10 tys. mkw. dwoma łyżeczkami od herbaty. Dzięki technice robi wszystko bardzo precyzyjnie tylko w miejscach, gdzie jest to niezbędne.

To Pana działka. Zanim został Pan dziekanem, a później rektorem, badał Pan chwasty.
(śmiech). Tak, biologia i zwalczanie chwastów to moja domena, tzw. fitofar-macja. Obecnie odchodzi się od słowa „zwalczanie”, mówi się o regulacji zachwaszczenia, czyli doprowadzenia ich do takiego poziomu, by nie konkurowały z roślinami uprawnymi o wodę, światło i składniki pokarmowe. Nie ma potrzeby, by pozbywać się wszystkich chwastów, część z nich to rośliny dolnego piętra, które są niewielką konkurencją dla upraw.

To maki i chabry?
One akurat nie. Pole, które wygląda jak kwiatowa łąka, oznacza, że jest źle prowadzone. Te 50 czy nawet 100 roślin na metrze kwadratowym powodują olbrzymią konkurencję dla rośliny uprawnej. Miotła zbożowa jest tak agresywna, że przy 70 sztukach na metrze kwadratowym może zabrać 1 tonę plonu w perspektywie 1 ha. W skali kraju, gdzie zboża zbieramy z 8 mln ha, jest to strata na poziomie 4-5 mln ton rocznie, a jest to dokładnie tyle, ile potrzebujemy do wyżywienia kraju. Reszta z 25--27 mln ton zbóż, które rocznie zbieramy, przerabiamy na pasze. Mimo to część zbóż musimy importować. W Polsce nie mamy świetnych odmian zbóż, które pozwalają na produkcję wyrafinowanych makaronów, są ona w krajach południowych, dlatego włoskie makarony są tak dobre.

Coraz częściej mówi się, że ta precyzja w rolnictwie, o której Pan mówi, sprawia, że jemy owoce i warzywa pryskane, sztuczne, w skrócie niezdrowe.
Nie zgodzę się z tą tezą. Stosujemy tylko tyle środków z zewnątrz, ile jest konieczne. Powiem więcej, dzisiaj mapujemy pola. Techniki GPS pozwalają na precyzyjne określanie tego, co gdzie rośnie. Możemy stworzyć mapę, z której wynika, w której części pola rosną jakie chwasty. Na polach występują maki, chabry, rdesty, miotła zbożowa, ale okazuje się, że nierównomiernie. Pole fotografuje się z góry, GPS określa miejsca występowania określonych typów chwastów, jadąc po polu komputer w czasie rzeczywistym wydaje dyspozycje, jaka dawka środka ma być zastosowana, na którym metrze. Rolnik nawozi pole, ale za sto metrów określony chwast już nie występuje, opryskiwacz się wyłączy. Dążymy do precyzji w użyciu wszelkich środków, by koszty były jak najniższe. Chcemy mieć wysoki plon, dobrej jakości i relatywnie tani. Tak patrzy na to konsument.

Co konsument ma myśleć, kiedy dostaje idealne, identyczne jabłka, idealne papryki, widzi wszystko piękne i dorodne, odpowiada sobie sam: chemia.
To niesamowite, co hodowcy potrafią zrobić, mając do dyspozycji inżynierię genetyczną, biologię molekularną i biotechnologię. Tak wielki postęp wynika z prac genetyczno-hodowlanych. Nie powinniśmy się tego bać. Genetyka i hodowla mogą iść dwiema drogami: klasyczną, w oparciu o proste prawa Grzegorza Mendla, który pokazał, że krzyżując rośliny czy stosując dobór naturalny zwierząt, można uzyskać lepsze osobniki. Ale to wymaga czasu, co zwiększa koszty. W rolnictwie w naszym klimacie mamy jedno pokolenie na rok. Dziś nasza populacja stale rośnie. Potrzebujemy szybszych rozwiązań. Wykorzystujemy więc inne narzędzia inżynierii genetycznej, które pozwalają na szybszą pracę hodowców.

Do jakiego stopnia panujemy nad konsekwencjami inżynierii genetycznej?
To procesy stale badane. Wierzę w etyczne podejście inżynierów i hodowców. Oczywiście nikt z nas nie wie, co komuś kiedyś przyjdzie do głowy i co się dzieje w prywatnych laboratoriach. Jednak tam, gdzie badania prowadzone są za publiczne pieniądze, są one bardzo mocno kontrolowane. Jest prosta zasada łańcucha wartości dodanych w biotechnologii. To trzy składniki. Musimy umieć to zrobić, mieć fundusze i mieć przyzwolenie społeczne. Gdy któregoś z elementów łańcucha zabraknie, nici z badań.

Jednym słowem papryki z identycznymi ogonkami w jedną stronę nie przerażają Pana?
Nie, bo to normalny efekt pracy genetyków. Warzywa przy tak, a nie inaczej dobranych rodzicach mają takie, a nie inne cechy. Dzięki temu papryki są łatwiejsze do pakowania, łatwiejszy jest transport i lepiej wyglądają.

Inżynieria genetyczna nie ma dobrej prasy. Słyszymy o kurczakach na sterydach i obawiamy się, jaki będzie to miało na nas wpływ.
Jest druga strona medalu tej sprawy. Nastawiliśmy się na drób. Przy tak dużym zapotrzebowaniu musi przyspieszyć produkcja. Kiedy byłem na studiach, mówiło się, że produkcja brojlera trwa siedem tygodni, czyli 42 dni. Wtedy będzie miał 2 - 2,2 kg i zużyje 3 kg paszy na 1 kg przyrostu. Obecnie brojler tę samą wagę osiąga w 35 dni. O tydzień skróciliśmy chów. Osobniki mogą lepiej wykorzystać paszę, ponieważ jest idealnie zbilansowana. Dziś używa się tylko 1,8 kg paszy.

Sterydy?
Dlaczego zaraz mówić sterydy? A może dobrze zbilansowane aminokwasy, witaminy, białko, tłuszcz, węglowodany? Właśnie to. Przez wiele lat przebadano, ile dana grupa zwierząt czego potrzebuje. A co się stało z nami? Wiele pań chodzi do dietetyka, który powie, jak dobrze wyglądać i być zdrowym. Zwierzę nas o to nie spyta, doszliśmy do tego sami. Dzięki temu doszliśmy do wniosku, co jest potrzebne w każdym okresie tuczu: ile białka, węglowodanów, aminokwasów. Oczywiście tak, by osobnik zdążył zużyć je sam, a nie trafiało to do nas na stół. Zdarza się jednak, że tak się nie dzieje i wybuchają afery, ale to ułamek procentu w milionowej produkcji drobiu.

Skoro Pan tak broni inżynierii genetycznej, to co sądzi Pan o karierze ekożywności?
Jeśli jest konsument, który chce zjeść jabłko z robakiem, nie będę go zatrzymywać. Ale czy to jest zdrowsze? Trudno powiedzieć. Na pewno mniej przebadane. Weźmy jajka. Producent nie ma kontroli nad kurami, które grzebią w ziemi. Nie wiadomo, co tam znajdują. W hodowli klatkowej wszystko jest znormalizowane. Kury mają osobne pokoiki do znoszenia jajek, żeby mogły się wyciszyć, odpowiednią ilość miejsca. Przy dzisiejszej populacji na ziemi nie jest możliwe, żeby udało się wyżywić ludzi metodami tradycyjnymi. Chcemy mieć dużo, dobrze i tanio.

W codziennej konsumpcji nie zastanawiamy się nad tym, co jemy, nad tą bułką, jajecznicą. Cieszymy się, że w teczce mamy idealne czyste marchewki, banana. Ufamy, że ktoś robi to za nas, będzie kontrolował, jak co powstaje. Wrócę do pytania, jaki jest nasz student - jest kształcony na świadomego producenta żywności, do którego możemy mieć zaufanie.

Schodząc z urzędu rektorskiego, zajmie się Pan na nowo herbicydami i tematem produkcji żywności?
W administracji uczelni jestem 25 lat. Przez ten czas siłą rzeczy musiałem odejść od biurka profesorskiego i zająć się czym innym, ale wciąż mam kontakt z praktyką rolniczą. Sami w uczelni gospodarujemy na 15 tys. ha. Wrócę do mojej macierzystej katedry agronomii. Wracam do dobrego wydziału. W ostatnim rankingu perspektyw nasz Wydział Rolniczy uzyskał najlepszy wynik w kraju. Jak widać zostawiam uczelnię w dobrej kondycji.

Podczas Pana dwóch kadencji uczelnia sporo inwestowała. Powstało Biocentrum przy ul. Dojazd, Klinika Weterynaryjna, nowoczesna stołówka...
Wyremontowaliśmy Collegium Ciesz-kowskich, Inżynierię Rolniczą. Moi poprzednicy rozpoczęli modernizację, a my zakończyliśmy. Przejęliśmy technikum na Golęcinie. Rozpoczynamy remont tego obiektu, sporo już zrobiliśmy. Powstanie tam centrum energii odnawialnej. Mamy prawie 400 uczniów, prowadzimy internat. W przyszłości chcemy stworzyć ścieżkę edukacyjną łączącą Golęcin z Rusałką.

Z których inwestycji jest Pan najbardziej dumny?
Z budowy Biocentrum przy ul. Dojazd i Kliniki Weterynaryjnej na Kampusie Sołackim. Wielką satysfakcją byłoby dla mnie, gdyby udało się przy ul. Dojazd stworzyć Wielkopolskie Centrum Bezpieczeństwa Żywności. Wracając do początku rozmowy, powiem, że chciałbym, abyśmy mieli akredytowane centrum, które odpowiadałoby na te wszystkie pytania, o których wcześniej rozmawialiśmy. Centrum na całą Wielkopolskę, które badałoby produkcję rolną, ale też kontrolowało technologię żywności i przetwórstwo. Druga sprawa, która mi się marzy, to centrum kulturalno-dydaktyczne przy ul. Piątkowskiej po dawnej stołówce. Obok mamy akademiki, zresztą niebawem chcemy remontować te przy ul. Dożynkowej, tak by powstały domy studenckie o wysokim standardzie. W nowym centrum kulturalnym ulokowane zostałyby wszystkie zespoły artystyczne, koła naukowe, otoczenie życia akademickiego dla studentów i pracowników.

Jak zaawansowane są prace nad centrum?
Mamy już piękny projekt. Budynek stołówki ma bardzo dobrą konstrukcję, ale zły design. Chcemy go poprawić wizualnie. Uniwersytet powinien wziąć na siebie organizację życia kulturalno-społecznego swoich studentów. Życie kulturalne bardzo rozwinęło się na naszym uniwersytecie, mamy zespół Łany, chór akademicki Coro da Camera, zespół Venator, działa artystyczna scena Puls, jest zaczątek orkiestry kameralnej. Chcemy, by młodzież miała swoje miejsce do ćwiczeń, spotkań i pokazywania swoich osiągnięć. Do centrum zostałoby przeniesione z Collegium Rungego muzeum uniwersyteckie. W budynku zaprojektowana jest sala widowiskowa na 700 osób oraz sale do ćwiczeń. Inwestycja została oszacowana na 30 mln zł. W ostatnich dniach Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego poprosiło nas o dokumentację projektu. Liczymy, że decyzja o finansowaniu zapadnie do końca roku. Jak tylko dostaniemy promesę prefinansowania z ministerstwa, możemy rozpocząć inwestycję z miesiąca na miesiąc.

Grzegorz Skrzypczak

urodził się w Środzie Wielkopolskiej w 1951 r.. Jest z wykształcenia agronomem, jest profesorem nauk rolniczych. W latach 2008 -2016 był rektorem Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Kadencję rektorską kończy 31 sierpnia. Został odznaczony m.in. Srebrnym Krzyżem Zasługi (1995), Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2005) oraz wyróżniony m.in. Medalem Komisji Edukacji Narodowej (2001).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski