Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Don Kichot chory na Polskę

Marcin Kostaszuk
Krzysztof "Grabaż" Grabowski
Krzysztof "Grabaż" Grabowski Sławomir Nakoneczny
Za co dziękują Polacy zmęczonemu, bezradnemu rockmanowi? Z Krzysztofem "Grabażem" Grabowskim rozmawia Marcin Kostaszuk

Po pięciu latach przerwy światło dzienne ujrzą dziś nowe piosenki twojego zespołu Strachy Na Lachy. Ale gdy ich posłuchałem, odniosłem wrażenie, że jesteś śmiertelnie zmęczony i żegnasz się ze światem. To tylko poetycka przenośnia, czy coś więcej?
Nie odpowiem ci teraz, bo tego nie wiem. Taka opcja też jest rozważana, choć sam w to mocno nie wierzę. Ale faktem jest, że często o tym myślę.

A ja myślę, zwłaszcza słuchając "Radia Dalmacja", ostatniego fragmentu płyty "Dodekafonia", że jesteś śmiertelnie chory i zaraz trzeba będzie to zagrać na Twoim pogrzebie.
Poszedłeś o parę kroków za daleko, ale faktem jest, że w tej końcówce jest jakaś naturalna erupcja tego tematu, gdy śpiewam, że "chce mi się spać". O ile do innych fragmentów podchodziłem po 20 razy, o tyle tutaj było jedno podejście, gdy skończyłem, nastała w studio wielka cisza. Był tam Maniek, nasz gitarzysta i multiinstrumetalista, który jest życiowym histerykiem. I on wybiegł ze studia i też się zaczął drzeć, że kupił instrumenty, a tu się trzeba zwijać.

Sam widzisz, że moja reakcja nie jest odosobniona. To może uspokój nas, że nie jesteś śmiertelnie chory?
Nie wiem. To nie jest takie proste. Możesz się badać, i okazuje się, że jakieś gówno w tobie tkwi i gdy ktoś je znajdzie, jest już za późno. Miałem przykład zza ściany - Piotrek Czajka, świetny wiolonczelista, poczuł się źle, trafił do szpitala i przez 2 miesiące lekarze próbowali się zorientować, co mu jest. W końcu znaleźli wielkiego raka, który oplatał serce i po kolejnych dwóch miesiącach byłem już na jego pogrzebie. Rozwaliło mnie to totalnie. Nie lubię śmierci, boję się jej i jest to jedyne zjawisko, wobec którego jestem bezradny.

Ale z tym zmęczeniem i bezsilnością chodziło też o coś innego. Gdy nagrywaliśmy płytę "Piła tango", w zespole panowała idylla, a nagrywanie było imprezą. A teraz była walka, tarcia, konflikty, pretensje, momenty bezradności. Może ta piosenka była efektem tego, że byłem tym wszystkim zmęczony.

Czym konkretnie?
Zacząłem pisać tę piosenkę gdzieś w roku 2000, w trakcie światowego kryzysu. Pracowałem w radiu i sytuacja ekonomiczna zmusiła kierownictwo do nerwowych ruchów - zaczęło się zwalnianie ludzi, kumpli z którymi pracowałem. Smutno mi się zrobiło i napisałem wers "Hej ty stary, wiem, że ty czujesz, inni też tak czują, ciągle mam świeże ślady na szyi po ukąszeniach żmii, ciągle szukam sensu w sensie i duszę się w tym kredensie". To jest generalnie piosenka do koleżki, który właśnie stracił pracę. Później bardzo długo nie znajdowałem klucza do tej piosenki, przede wszystkim refrenu. Słowa w końcu przyszły i dotyczyły właśnie gości z korporacji.

Ludzi, których nazwałeś "człowiekowrakami"?
W myśl zasady o murzynach, którzy zrobili swoje i każe im się wyjść.
Ty wyszedłeś z korporacji wcześniej i o własnych siłach, czego zapewne wielu ci zazdrości..
Miałem to szczęście, że udało mi się korporacji zagrać na nosie. Ale innym się nie udawało. Jak zwykle u mnie jest to melanż wielu wątków, przenikających się nawzajem. Tak bym to wytłumaczył - jako piosenkę o moim zmęczeniu, ale też zmęczeniu innych ludzi, bo pracują tam, gdzie pracują i są traktowani jak owi goście, którzy asystują przy egzekucjach. Bo czy nie do tego na przykład sprowadza się dziś praca w banku? Syndrom Józefa K. się pojawia dosyć mocno.

I to w bardzo rodzimym wydaniu. Obok śmierci, główny temat Twoich piosenek to polskość.
Po prostu Polska.

W strasznie czarnych barwach. A przecież przez ostatnie kilka lat Grabaż to człowiek sukcesu. W czasach popkulturalnego obciachu pokazałeś, że tworząc po swojemu, można coś osiągnąć, nie wykonałeś żadnego fałszywego ruchu artystycznego. Zostałeś doceniony i uszanowany za swój sposób bycia i tworzenia.
Może ci się tak tylko wydaje?

A dwie Złote Płyty - pierwsze w Twoim życiu? Krytycy mają swoich ulubieńców, ale publiczność ma portfele i nie jest skora wyciągać pieniądze bez potrzeby.
Lepiej, że przyszło to późno, niżby miało nie przyjść wcale... Każdy artysta ma w sobie jakieś pokłady próżności i to niejako rekompensuje mu trudy. Ale ja już wiem, że każdy sukces ujawnia drugą stronę medalu - pojawiają się osoby, które chcą cię zagryźć, ukrzyżować i unicestwić, a największą radość sprawia im, że mogą ci dokopać. Nie nauczyłem się jeszcze z tym żyć. Wcześniej byłem takim sobie panem Grabażem, który nie interesował zbyt wielu osób, miał małe, oddane grono wyznawców. A teraz? Powiedzmy, że stałem się tym kimś, o kim mówiłeś - i te negatywne zjawiska się uwidoczniły.

I to cię naprowadziło na ten temat Polski?
Coś zmieniło się w tym kraju podczas próby zmiany trzeciej w czwartą Rzeczpospolitą. Pojawili się ludzie, którzy postawili ten kraj na głowie. To był czas, który na dwa lata mnie sparaliżował twórczo, uczynił impotentem. Byłem miliony lat świetlnych od poezji, zupełnie bezradny, chociaż takie historie z dużą zawartością mięsa zawsze powodowały, że powstawały fajne rzeczy.
A ja byłem tym razem znokautowany. Największym szokiem było to, że ludzie nie zwracali uwagi na to, co się dzieje, anomalie traktowali jak rzecz oczywistą i naturalną. Nie byłem w stanie wydać z siebie nic poza mniej lub bardziej ohydnym bluzgiem.

I stąd piosenka "Żyję w kraju"? To też bluzg, który wielu ludzi trzyma w sobie.
Jako naród ulegamy czemuś, co ja bym nazwał degrengoladą. Odnoszę wrażenie, że stajemy się ludźmi z czasów PRL-u, bezwolnymi narzędziami w ręku tych, którzy starają się nami manipulować. Wychodzi im to całkiem nieźle.

Kogo masz na myśli? Polityków z abstrakcyjną wizją świata, a może korporacje rządzące naszymi pragnieniami?
Największym dramatem jest, że dotyczy to nas, jako zbiorowości. Na szczycie drabiny są pierwszoligowi politycy i prawodawcy, ale gdy schodzisz kolejne szczeble niżej, pojawiają się korporacje, urzędnicy i instytucje, które na każdym kroku cię olewają, mimo, że łożysz na nie swoje pieniądze. Mówię o sądach, o służbie zdrowia, o bankach, Polskich Kolejach Państwowych... Dzisiaj otwieram gazetę i czytam, ze ZAIKS przepierdolił 16 baniek, bo ulokował je w dolarach, które straciły na wartości. Nie mówię, że to było moje 16 milionów, ale część z tych pieniędzy również była moja.

A ja miałem w rękach darmową gazetę PKP Intercity i znalazłem w niej dużą zapowiedź płyty zespołu... Strachy Na Lachy.
No co ty... Znając tę instytucję, z którą walczę od pięciu lat o dotrzymywanie warunków umowy, to co mówisz to kuriozum. Niedotrzymywanie warunków umów, niesolidność, niesłowność stała się naszym narodowym sportem. A najgorsze, że każdy to milcząco akceptuje. Ja w pewnym momencie przestałem milcząco akceptować, i zaczęło mnie to tak cholernie uwierać, że napisałem piosenkę "Żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w chuja".

To chyba pierwszy przebój, którego nikt nie puścił w całości.
I moja wizja, na przekór wszystkim, którzy mieli dostęp do materiału z naszych prób. Każdy był zdania, że to "fajna piosenka, ale co z tego, skoro nie puści jej żadne radio". Ja mówiłem: "A dlaczego nie?". Rola pasa transmisyjnego mediów między twórcą, a odbiorcą jest coraz bardziej znikoma, ale jest MySpace i YouTube, które są jeszcze wolne i nieobjęte cenzurą. Więc zdecydowałem, że ta piosenka będzie żyła tylko bytem internetowym i postawiłem na swoim. A wtedy się okazało, że gra to pierwsza, druga trzecia stacja i chociaż oczywiście pewne rzeczy trzeba było wytłumić, radio zaczęło grać "Żyję w kraju" masowo. Ale dużo bardziej masowy był odbiór.

Poznałem dziesiątki historii, związanych z życiem tej piosenki w różnych częściach kraju i okazało się, że najprawdopodobniej trafiłem w dziesiątkę. Na koncerty zaczęło przychodzić o wiele więcej ludzi, przede wszystkim w naszym wieku, 30-, 40-latków. "Żyję w kraju" to był moment kiedy ruszali w pogo z ręką do góry i zaciśniętą pięścią. I grozili wyimaginowanemu chujowi.

Rozmawiałeś z nimi?
Ci ludzie mówili: - Panie Krzysztofie, pan powiedział głośno to, o czym ja się bałem pomyśleć. Na początku zdębiałem, ale po przemyśleniu stwierdziłem, że ten pan powiedział to, co ja też czułem wcześniej po każdym przebudzeniu.

Wszyscy dalej jednak muszą wstawać z łóżka i brnąć dalej do walki o swoje. Czy dlatego symbolem na okładce "Dodekafonii" uczyniłeś Don Kichota?
Wymyśliłem sobie, że ta postać najbardziej będzie pasowała do tej płyty. Na okładce chciałem mieć jeszcze jakiś symbol wizualizujący Polskę, ale Vahan Bego, który projektował wszystkie okładki naszych płyt, nie poczuł tej relacji, był bezradny. Trzeba było wrócić do jego dawnych prac i znaleźć jakiegoś starego Don Kichota. On miał okres, gdy malował taśmowo ten motyw, wręcz korespondowało to z jego sytuacją w Polsce - Ormianina, gościa bez prawa pobytu, funkcjonującego osiem lat na nielegalu. On sobie wymyślił Don Kichota, pod którym się ukrywał. W jednym z tych starych Don Kichotów zobaczyłem siebie.

Dlaczego Don Kichot?
Z jednej strony to połączenie tragedii z komedią. Symbol walki z rzeczami, których nie sposób pokonać. A dla mnie uosobienie stanu, który można nazwać bezradnością.

Mimo tej bezradności jeszcze ciągle walczy.
Z tej okładki widać, że długo to on już nie pojedzie... (śmiech)

O Twojej kolejne piosence - "Ostatni, nie widzisz stawki" - złośliwcy piszą w sieci, że to Manieczki.
Jednym z problemów naszego kraju jest marny poziom kultury naszych odbiorców. Jeżeli ktoś mnie pyta, dlaczego młode zespoły nie mogą zafunkcjonować, to odpowiadam prosto: bo nie ma zapotrzebowania, bo ludzie są niewyrobieni. Wystarczy im jeden Kazik, jeden Grabaż, jeden Waglewski, jedna Kayah i jedna Doda. Wszystko jedno, sztuk jeden. Nieumiejętność odczytania kodu kulturowego w tej piosence jest dla mnie druzgocąca, bo to nie jest zwykłe dicho. Natomiast faktem jest, że na całym świecie gra się teraz tanecznie.

Czy to dobrze, że rock zaczął tańczyć?
Oczywiście, że tak. Od tego się przecież zaczęło i jest to jakaś naturalna cecha muzyki rock'n'rollowej, że się przy niej tańczy. A ja nie ukrywam, że uwielbiam disco, pod warunkiem, że jest mądre. Polska publiczność zatrzymała się na etapie kopalnego punk-rocka i nie jest w stanie sobie przyswoić, że takie rytmy dziś funkcjonują. A żeby było jeszcze weselej - o paradoksie - to przypomnę, że subkultury punk i disco spały w tym samym pokoju, bo mają te same korzenie i wychodziły z podziemia w podobnym czasie.

W "Chorym na wszystko" śpiewasz: "masz mi za złe, że nie mieszkam już w Punk Rock City".
Cechą obsranego punka w wydaniu polskim było pieprzenie systemu, a to możesz robić, pokazując środkowy palec, robiąc komuś na złość czy na przekór wszystkim. A dla mnie, Muńka i naszych rówieśników punk-rock był intelektualną przygodą. To, co nas pociągało, to fakt, że wszystko było dozwolone. A dziś wszystko to tkwi ubrane w jakiś za ciasny garnitur po tacie, który było o połowę mniejszy niż jego potomstwo.

Tytułowe słowo "dodekafonia" to termin wybitnie muzyczny. Co oznacza dla Ciebie?
Dla przeciętnego zjadacza dźwięków - a więc i dla mnie - kojarzy się z totalnym burdelem i bałaganem: grają wszystkie dźwięki i ludzkie ucho nie jest w stanie tego wszystkiego ogarnąć i wyodrębnić. I to jest odwzorowanie tego, co siedzi w mojej głowie. Ale jeśli przeczyta to muzykolog, to uzna mnie od razu za kompletnego ignoranta i będzie miał rację.

Krzysztof Gajda, autor znakomitej biografii Jacka Kaczmarskiego, pisze teraz książkę o tobie. Jak odebrałeś jego propozycję?
Tragedią było, że książka o Kaczmarskim powstała po jego śmierci - za życia - byłaby ciekawsza. Dla mnie to duża sprawa, opowiedziałem Krzysztofowi, co się dało, a on ma doświadczenie w ujarzmianiu ognia takich rozmów, ocierających się o demoniczny monolog. Zobaczymy, co z tego wyjdzie: na razie jest 1000 stron maszynopisu i wielka magma.

Rozmawiamy w Twoim domu, zza drzwi dobiega dźwięk gitary, niepodłączonej do wzmacniacza...
Bo nagrywamy wywiad. Zwykle jest podłączona.

Jak znosisz potomstwo katujące gitarę?
Staram się być mężnym wojem. Czasem nie wyrabiam, ale Jachu ma znacznie większy talent do gitary niż ja, już teraz, mając 16 lat, gra lepiej. Rzadko go chwalę, ale imponuje mi: szuka fajnych brzmień, jest osłuchany, tworzy w różnych stylach. Jak w jego wieku zaczynałem naukę od "Diany" Paula Anki. Ma więc lepsze papiery na instrumentalistę niż ja.

Zwykle w domach utytułowanych muzyków na honorowych miejscach wiszą złote płyty. U Ciebie ich nie widzę...
Są w Warszawie, u wydawcy. Zrobił tylko po jednej sztuce.

Na honorowym miejscu stoi komputer. Przed chwilą oglądałeś w internecie pyszne, słoneczne krajobrazy z Chorwacji, po czym przełączyłeś się na stronę Twojego zespołu. Szarą i przygnębiającą.
Kiedyś wyszedłem z doła, siedząc w internecie od 16 do 5-6 rano i poznając tamte strony. Też była zima i wyobraziłem sobie, że już tam jestem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski