Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa ekologiczna: Nabrali wody w usta w sprawie Warty

Marta Danielewicz
Wędkarze na własny koszt, z własnej woli i inicjatywy wyławiają śnięte ryby i przekazują je do spalarni
Wędkarze na własny koszt, z własnej woli i inicjatywy wyławiają śnięte ryby i przekazują je do spalarni Piotr Jasiczek
Policjanci, urzędnicy, inspektorzy - wszyscy mówią o zatruciu rzeki. Każda ze służb ma swoją wersję tego, co się stało a... sprawcy wciąż nie ma.

Minęły dwa tygodnie od katastrofy w Warcie. Służby i urzędnicy apelują o cierpliwość i spokój, natomiast wędkarze i mieszkańcy nie chcą, by sprawa została zamieciona pod dywan. Wciąż nie wiadomo, jaka substancja zatruła rzekę, ani kto to zrobił. Postanowiliśmy przeanalizować krok po kroku działanie służb. Okazuje się, że każda ma swoją wersję tego, co stało się w rzece.

W piątek, 23 października, o godz. 22.10 straż pożarna dostaje pierwszy sygnał od wędkarzy o zatruciu rzeki Warty, na wysokości mostu Lecha. Na miejscu znajduje się kilka śniętych ryb. Jeszcze tego samego dnia o godz. 23 pobierane są przez strażaków próbki do zbadania. Nie znajdują oni w rzece żadnej substancji, która mogłaby wodę zatruć. Oficjalnie - śladów zatrucia nie ma.

Następnego dnia sytuacja diametralnie się zmienia. Polski Związek Wędkarski dostaje informacje od wędkarzy i mieszkańców Poznania oraz Obornik o tysiącach śniętych ryb, które płyną z nurtem rzeki. Po południu związek zawiadamia policję. Służby informują o sytuacji Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Próbki pobierane są pod wieczór. - PZW zbyt późno powiadomił WIOŚ - twierdzi Dariusz Dymek, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego UW. Pojawia się oficjalna informacja: ktoś zatruł rzekę.

Mijają kolejne dni. Urząd Wojewódzki ostrzega, by nie jeść śniętych ryb. Wędkarze znajdują ich coraz więcej. Alarmują, że toksyczna substancja przesunęła się z nurtem Warty aż do Międzychodu.

- Te ryby nie wyglądały, jakby zdechły kilka dni wcześniej. Nie było śladów rozkładu, gdy wyłowiliśmy je w okolicach Sierakowa - tłumaczy Sebastian Staśkiewicz z fundacji Ratuj Ryby. Wędkarze mówią, że tak dramatycznie nigdy jeszcze nie było. Wydział Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego bagatelizuje te głosy. - Nie wydaje nam się, by substancja zatruła też florę rzeki - mówi D. Dymek.

Ciągle nie ma informacji od WIOŚ, który prowadzi badania. Jak mówią inspektorzy, do przeanalizowania jest cała tablica Mendelejewa, a zdaniem Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego przebadano już ponad tysiąc substancji.

- Nie wiem skąd taka liczba. Oznaczyliśmy 30 różnych substancji od biogenów do metali ciężkich. Nie wiemy jednak, jaki związek mógł wdać się w reakcję z wodą - mówi Małgorzata Kozierska, inspektor WIOŚ.

W tym czasie wędkarze zwierają szeregi. Na własny koszt, z własnej woli i inicjatywy wyławiają śnięte ryby i przekazują je do spalarni. Do tej pory zutylizowali już ponad 3 tony ryb. Jak mówią, może to być maksymalnie 20 procent tego, co umarło w rzece. Pojawiają się też informacje o dzikach, czapli i kaczce, które znaleziono martwe przy rzece. Powiatowy lekarz weterynarii wyklucza wprawdzie, by miało to coś wspólnego ze śniętymi rybami, ale dodaje, że nie może wykluczyć, że zwierzęta miały styczność z wodą z Warty.

W piątek, 30 października wojewoda powołuje u siebie specjalną komisję. Wszystkie służby mają na bieżąco informować o postępach prac. WIOŚ zdradza, że ma trop, który może wskazać winnego. Powiatowy lekarz weterynarii wysyła próbki śniętych ryb do instytutu w Puławach. W mediach padają informację, że wciąż czekają na wynik tych analiz. Jak udało nam się dowiedzieć próbki trafiły do Puław. Ale dopiero w ostatnią środę. Czyli tydzień później, niż informowali o tym urzędnicy.

Także 30 października policja, pod nadzorem prokuratora i WIOŚ rozpoczyna działania śledcze. Wchodzą do kilku zakładów w pobliżu Warty i pobierają próbki do analiz. Tym tropem mają odkryć zarazem kto i czym zatruł rzekę. Mijają kolejne dni.

Pojawiają się informacje, że wśród czterech wytypowanych zakładów, jeden jest pod szczególną kontrolą. Prawdopodobnie to właśnie ten zakład, używający w swojej produkcji substancji chemicznych, zatruł rzekę. Jaka to firma? Urzędnicy zapewniają: "Wiem, ale... nie powiem". WIOŚ apeluje o cierpliwość, bo pewności nie ma, bo badania wciąż są prowadzone. Na antenie radia Merkury, komendant miejski policji, Roman Kuster zapowiada, że 20 listopada służby wskażą sprawcę. O tych deklaracjach nic nie wiadomo Hannie Kończal, z-cy WIOŚ: - Nie mamy w tej sprawie jeszcze niezbitych dowodów.

W tym czasie PZW zwraca się z prośbą do urzędu miasta o wsparcie finansowe, które ma pokryć koszty ponownego zarybienia rzeki. W piątek, 6 listopada, nurek pobiera z dna rzeki kolejne próbki do badań.

W efekcie po dwóch tygodniach wiadomo jedynie, że ktoś czymś zatruł rzekę, i że na pewno miało to miejsce przy kolektorze nieopodal mostu Lecha. Reszta? Jest milczeniem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski