Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Juliusz Kubel i Stary Marych: Trzydzieści lat sumienia miasta

Kamilla Placko-Wozińska
Kamilla Placko-Wozińska
Mija 30 lat od pierwszych Blubrów Starego Marycha, gawęd Juliusza Kubla
Mija 30 lat od pierwszych Blubrów Starego Marycha, gawęd Juliusza Kubla Waldemar Wylegalski
Dziś mija dokładnie trzydzieści lat od nadania pierwszej audycji ,,Blubry Starego Marycha". Z Juliuszem Kublem z okazji jubileuszu Starego Marycha rozmawiamy o radiowych słuchowiskach, dramatach, poznańskiej gwarze i pracy radnego miejskiego

W środę minie 30 lat od pierwszych Blubrów Starego Marycha. Jak narodził się bohater Pańskich gawęd?
Juliusz Kubel: Stary Marych został poczęty przez przypadek. Matka do dziś jest nieznana. Poczęcie nastąpiło w aurze miłości. Bezsprzecznej i bezwarunkowej. Mojej do Poznania. Bowiem Stary Marych jest spisaną w języku gwarowym, w prawie ośmiuset odcinakach, projekcją moich myśli i ocen z pozycji poznańskiego ,,everymana". Także komentarzy. Do rzeczywistości. Trudnej, bo wciśniętej między 13 lutego 1983 r. a sylwestrem 1999 r. Teksty te doczekały się zaledwie jednej recenzji. Nieodżałowanej pamięci Zdzicho Beryt żartem nazwał mnie wtedy "sumieniem miasta". Bardzo mi to pochlebiało, choć czułem się raczej kimś, kto bawi swoim satyrycznym spojrzeniem na świat, na absurdy tamtych dni, na nasze poznańskie wady. Przy okazji też i ta nasza gwara przetrwała. Została nagrana, spisana, zarchiwizowana i doceniona. Dziś przede wszystkim to ma wartość.

Nie było Panu przykro, gdy w świadomości poznaniaków Starym Marychem bardziej stał się Marian Pogasz-aktor, niż Juliusz Kubel-autor. Pomnik ma twarz Pogasza…
Juliusz Kubel: Rola Mariana Pogasza jako aktora jest nie do przecenienia. Ja wyposażyłem Starego Marycha w myśli i słowa oraz pewien sposób widzenia świata, Marian dał mu swój głos i duszę. W swym radiowym i estradowym aktorstwie był tak wielki, że wielu ludzi sądziło, iż Stary Marych to prawdziwy poznaniak. Osobowość Mariana i fakt, że to on spotykał się z publicznością, sprawiła, że jako autor przez pewien czas żyłem w jego cieniu. Sprawiało mi to przykrość. Ale szybko sobie uświadomiłem, że taka jest dola autora i zająłem właściwe miejsce w szyku. Poza tym darzyliśmy się z Marianem Pogaszem wystarczająco mocną przyjaźnią, by nie rywalizować o względy publiczności.

Stary Marych został poczęty przez przypadek.

Wydaje mi się, że kilkunastoletnie obcowanie ze Starym Marychem zdeterminowało dorobek Was obydwu.
Juliusz Kubel: Za nasz siedemnastoletni serial zapłaciliśmy swoją cenę. I do Mariana, i do mnie przylgnęła postać Starego Marycha na zawsze. Marian zagrał wiele znaczących ról na wszystkich scenach poznańskich, ale gdy nas opuścił na zawsze, wspominano go przede wszystkim jako postać przeze mnie i przez niego stworzoną. Gdy idzie o mnie, to do dziś jestem rutynowo przedstawiany jako spec od gwary, co właściwie nie jest nieprawdą (Polska Akademia Nauk w 2008 r. nadała mi nawet tytuł "Honorowego Ambasadora Polszczyzny w kategorii język regionalny"), ale zawsze chciałoby się być zauważonym z powodu także innych dokonań, więc trochę żal.
Marian Pogasz do końca był Starym Marychem, ostatnie odcinki nagrywaliście u niego w szpitalu. Odeszli razem. Nie żal Panu? Może trzeba było tę rolę powierzyć innemu aktorowi?
Juliusz Kubel: Już po śmierci Mariana, podczas odsłonięcia pomnika Starego Marycha (21 marca 2001 r.) publicznie pożegnałem się z gwarą. Miałem jej dość. Poza tym Pogasza, jako odtwórcy roli Starego Marycha, nie miał kto zastąpić. Ale wielbiciele gwary na mnie natarli z żądaniem kontynuacji. Niech pan stworzy kobietę z żebra Mariana! No i tak powstała Helcia, którą przez kilkanaście lat grała w radiu Merkury świetna Daniela Popławska z Teatru Nowego. Gdy w ubiegłym roku zrezygnowała, poprosiłem o współpracę Iwonę Kotzur, którą poznałem w Teatrze Muzycznym. Wciela się ona obecnie w postać Boguchy. Od gwary już nie ucieknę.

W 2013 nie tylko Stary Marych ma swój jubileusz. Pan ma na karku czterdziestkę, czyli 40 lat twórczości. Co było przed Marychem?
Juliusz Kubel: Zacząłem 40 lat temu jako autor kabarecików reklamowych i tekstów piosenek. Próżno jednak szukać mojego nazwiska na płytach z tamtych lat. Były to czasy, gdy częścią rynku tekściarzy rządziła pewna elita, która trochę żyła z pracy autorów pomniejszych. Na końcu hierarchii stali tacy jak ja. Godziłem się na układ: za tekst kasa do ręki i żadnych praw autorskich. Niektóre piosenki potem stawały się przebojami i bolało, że ktoś inny spijał śmietankę. Może więc powinienem liczyć lata twórczości od pierwszej oficjalnej recenzji mojej pracy?

Był rok 1975, gdy napisałem scenariusz kabaretowy zatytułowany "Wpoznańmy się". Dziełko wystawiono w Zamku i wzięli w nim udział aktorzy poznańskich teatrów. Jednym z nich był grający tu do dziś Andrzej Lajborek. Recenzję z tej imprezy napisał Ryszard Danecki dla "Expressu Poznańskiego". Nazwał mnie wtedy "młodym entuzjastą teatru". Ale na artystę pasował mnie kilka lat wcześniej Staszek Mrowiński, jedna z najbarwniejszych postaci poznańskiej bohemy. W artystycznej knajpie środowiskowej BWA (tam gdzie teraz "Meskalina") - po zakrapianym wieczorze rzekł: "No, rozejrzyj się po tej wiarze na sali. Ilu tu jest artystów? Ty i ja. Nikt więcej!" Byłem wniebowzięty, bo Staszek to był ktoś!

Od gwary już nie ucieknę.

Kubel też stał się kimś - scenarzystą, autorem książek, dziennikarzem, a także dramaturgiem.
Juliusz Kubel: W latach siedemdziesiątych już pracowałem w poznańskim radiu. Ówczesny kierownik literacki miał fatalny zwyczaj przetrzymywania moich propozycji słuchowiskowych w szufladzie. Wolał nagrywać swoje teksty. Dlatego jako dramaturg zadebiutowałem dopiero w roku 1980. Dla Teatru Polskiego Radia w Warszawie. Słuchowiskiem "Rozkład", którego tekst ukazał się też w "Dialogu". Było to pierwsze stereofoniczne słuchowisko zrealizowane w Poznaniu, było też bardzo serio i kończyło się samobójstwem głównego bohatera, którego grał Wiesław Komasa. Żyje do dziś.

Potem byłem zapraszany do udziału w zamkniętych konkursach na słuchowiska jako autor już uznany. Podobało mi się to bardzo, bo "Warszawa" płaciła mi za wzięcie udziału bezzwrotne wadium, niezależnie od wyniku. Przed stanem wojennym napisałem kilka jeszcze słuchowisk. A w 1982 roku monodram "Infekcja", którym interesowało się wielu znakomitych aktorów i reżyserów. Ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Parę lat temu prawie dopięta była realizacja telewizyjna z udziałem Zbigniewa Zapasiewicza i w reżyserii Piotra Łazarkiewicza. Dziś obaj nie żyją. Jest za to znów pewna szansa wystawienia "Infekcji", tym razem w jednym z licznych teatrów w Nowym Jorku.
Najwięcej jednak zdziałał Pan na naszym, poznańskim podwórku. Był jeszcze serial radiowy ,,Nasza mała szarpanina".
Juliusz Kubel: W latach 1995 do 2003 wymyśliłem i napisałem połowę z jej 250 odcinków i prawie wszystkie wyreżyserowałem. Graliśmy to na żywo, robiąc próby tuż przed emisją. Fajna zabawa! No i przyjaźnie z wieloma aktorami Teatru Nowego, ale nie tylko.

Równolegle była gwara we wszelkich formach, piosenki, wiersze, niezliczone felietony prasowe, powieść w odcinkach, dziewięć publikacji książkowych (w tym także cykl egzystencjalnych "Rozmów przy świecy i ogarku" z ojcem jezuitą Wacławem Oszajcą), kasety, płyty, scenariusze i teksty do wielu happeningów (najgłośniejszy zgromadził na placu Wolności tysiące poznaniaków broniących Biblioteki Raczyńskich), także liczne benefisy i artystyczne wygłupy.

W 2003 r. parotysięczny chór zgromadzony na Starym Rynku odśpiewał zamówiony przez prezydenta na 750-lecie lokacji mój hymn: "Pieśń o Poznaniu" do muzyki Krzesimira Dębskiego. Gdybym dostał tantiemy liczone od wykonawcy, byłbym bogaty…
Dwa lata temu na zamówienie Teatru Muzycznego napisałem libretto i piosenki do komedii muzycznej "Wesele Figlary". To była dla mnie gratka, gdyż do tej pory nie zmierzyłem się z taką materią. Przedstawienie ciągle ma nadkomplety, a krytykują je zwłaszcza ci, którzy go nie widzieli. Bo nowy dyrektor przy mnie klaskał.

Sam się po latach dziwię, skąd u mnie taka pracowitość?

Pracuś z Pana…
Juliusz Kubel: Mam opinię luzaka. Takiego z ironicznym podejściem do siebie i świata. Sam się po latach dziwię, skąd u mnie taka pracowitość? Niby śmiech, ale prawda. Bo przecież równolegle do pracy twórczej byłem zatrudniany w licznych redakcjach, uczelniach, Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji itd. A do tego jeszcze społeczne działania w rozmaitych organizacjach. Na rzecz Poznania, rzecz jasna. W końcu nawet zostałem radnym Rady Miasta. Uff!

No właśnie, po co to Panu było? Po co ta polityka? Mogło być tak miło, wszyscy lubiliby Kubla…
Juliusz Kubel: Zawsze byłem społecznikiem. Twierdzę, że stał za mną program. Bo jest on zawarty w gawędach Starego Marycha. Ludzie myśleli: skoro Kubel ma poglądy swojego bohatera, to my go chcemy. W pierwszej kadencji co nieco osiągnąłem. Na drugą zdecydowałem się, bo… nie chciała mnie betonowa część PO. W końcu dali mi to ostatnie miejsce na liście, żebym przegrał. Wziąłem, bo chciałem pokazać, że jednak wygrana zależy ode mnie. Ludzie mnie poparli. A z PO wystąpiłem w imię zasad. Nie odpowiada mi atmosfera handlu politycznego, tych wszystkich gier, układania się, dyscypliny wbrew rozsądkowi - które we wszystkich partiach są podobno normą. Nie mogłem też być obojętny na zaszczucie i przehandlowanie Sławomira Hinca, a teraz ciężko mi się zgodzić z linczem dokonanym na dyrektor Wydziału Kultury Beacie Mitmańskiej, choć w tym przypadku PO chyba nie ponosi winy.
Atmosfera Panu nie odpowiada, ale w Radzie Miasta Pan pozostał.
Juliusz Kubel: Pozostanę radnym do końca kadencji. Głównie ze względu na niebezpieczne zmiany zachodzące w kulturze. Zwłaszcza teatry dramatyczne obniżają loty. Do sztuki dopchali się tu i ówdzie twórcy niedomyci intelektualnie. W imię jakiejś kuriozalnej mody i jakiejś podobno poprawności politycznej, wtargnęła na scenę miernota i chamstwo. Zamiast uczty dla ducha, w niektórych przedstawieniach widzowie otrzymują prowincjonalne badziewie, amatorszczyznę, jakieś obsceniczne "drapanie po suchej cipie" (to cytat z jednego z przedstawień). Wierzę, że bardziej wyrobiona publiczność przepędzi te rozmaite beztalencia. Jest mi smutno. Bo marnuje się kolejna część podatków, a reakcji mecenasa kultury, czyli zarządzających miastem, jak dotąd brak.

Do sztuki dopchali się tu i ówdzie twórcy niedomyci intelektualnie.

"Z uwagi na wiek" (jak mawiał pewien Genas) wiem, że każda moda w końcu przemija. W sztuce też. Gdyby w Poznaniu powstała scena działająca wbrew obowiązującym dziś trendom, z tradycyjnym rozumieniem misji teatru - na przedstawienia przyjeżdżałaby tu publiczność nawet z daleka.

Czego więc Panu jubileuszowo życzyć? Zmian?
Juliusz Kubel: Mam nadzieję doczekać jeszcze niejednej zmiany, bo żyć postanowiłem długo. Uważam siebie za artystę rzemieślnika. O wysokich kwalifikacjach i sporym dorobku. Mam plany twórcze na długie lata. Dałem Poznaniowi legendę Starego Marycha. Chcę dać więcej i pewnie to zrobię. Ciągle napędza mnie pytanie: "Czas robi swoje, tej a ty?"

Rozmawiała Kamilla Placko-Wozińska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski