Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jonathan Vickery, specjalista od miejskich polityk kulturalnych ocenia Poznań

Marcin Kostaszuk
Marcin Kostaszuk
Jak widzi Poznań brytyjski specjalista od miejskich polityk kulturalnych? Co jest naszym atutem, a co słabą stroną? Jaka przyszłość czeka "second cities"? Dlaczego tak ważna jest dla miasta pamięć historyczna? Ile znaczy dla miasta koncert Radiohead, a ile mecz Lecha Poznań? O tych sprawach rozmawiamy z Jonathanem Vickery, profesorem Uniwersytetu Warwick.

Jak zdefiniowałby Pan pojęcie miejskiej polityki kulturalnej – przedmiotu swoich badań?

Jonathan Vickery
: Moja specjalizacja to kultura miejska i dialog z urbanistami i politykami, o tym jak rozwijać miasto. Kulturę rozumiem nie tylko jako sztukę, ale też inicjatywy, przemysł kreatywny, nowe prądy w nauce – słowem społeczne życie miasta. Staram się przekonać władze, że kultura to bardzo efektywna struktura, służąca myśleniu również o ekonomii. Wszystko się zmienia, także istota ekonomii, bo nie da się już załatwić rozwoju wybudowaniem kilku fabryk i dużych przedsiębiorstw. Musimy myśleć o rozwoju na wielu płaszczyznach.

Spędził Pan w Poznaniu trzy dni. Intensywnie?


Jonathan Vickery
:Tak. Non stop spacery, spotkania, wizyty - od 8 rano do północy. Do tego lektura dokumentów Wydziału Rozwoju Miasta w tym Strategii Miasta, ale też biur informacji turystycznej – by zobaczyć jak miasto samo się prezentuje przed gośćmi. Jest wiele rzeczy, które mnie zaskoczyły.

Pierwsze wrażenie?


Jonathan Vickery
:Na poznańskim lotnisku zastałem bardzo dobre stanowisko informacji turystycznej i osobę, która w przystępny i ciekawy sposób udzieliła wielu informacji o mieście. Zostałem wręcz zarzucony mapami i folderami o tym, jak miło spędzić czas. Podróżuję po całej Europie i tutaj dostałem więcej informacji o mieście niż gdziekolwiek indziej.

Nie zanudzili Pana taką ilością informacji?

Jonathan Vickery
: Cóż, faktycznie można zamienić się w chodzącą encyklopedię, ale jako naukowiec zajmujący się tematem miast, mogłem się tylko cieszyć, dowiadując się od razu tak wiele: co się dzieje, dokąd iść, co zobaczyć. Tym, co rzuca się w oczy od razu, jest system identyfikacji wizualnej – od logo miasta po broszury informacyjne czuć dbałość, by wszystko było bardzo czytelne. Uczę m.in. o designie, jestem więc wyczulony na dobre wzornictwo i sposób, w jakim miasto komunikuje się – poprzez design – z gośćmi z zewnątrz. Poznański styl jest przykładem inteligentnego designu, o jakim może pomarzyć wiele innych europejskich miast.
Pierwsze wrażenie było zatem bardzo dobre, łącznie z budynkiem lotniska, bardzo szybko obsługującego pasażerów. W Wielkiej Brytanii wyjście z portu lotniczego zajmuje zwykle ponad godzinę, w Poznaniu – dosłownie chwilę. Słowem, pierwsze wrażenie jest takie: „ktoś to wszystko nieźle wymyślił”.

Dojechał Pan do miasta – i co dalej?

Jonathan Vickery
Przede wszystkim oficjalne spotkania. Pierwszy przystanek to uniwersytet – byłem pod wrażeniem przyjaznej atmosfery. Moja wizyta została potraktowana jak okazja do dyskusji o rozwoju Poznania i Polski, ale w szerszej, międzynarodowej skali, bo miasta muszą dbać o swój rozwój na wielu poziomach: lokalnym, obywatelskim, europejskim, ale też o swoim miejscu w globalnej ekonomii. Oczywiście wszystkie są ze sobą coraz bardziej powiązane. Świetnie było spotkać i wymienić doświadczenia z ludźmi nauki, takimi jak dr Marcin Poprawski. W mojej pracy często spotykam aktywistów, których nie interesuje konkretna metropolia –przenoszą się z miasta do miasta, nie inwestując czegoś trwałego w żadne z nich. W Poznaniu jest sporo ludzi, którzy mają inną wizję kariery, nierozerwalnie związaną z miastem, w którym żyją.

Poznaniacy są ludźmi bardzo wymagającymi i krytycznymi – także wobec własnego otoczenia. Jak często dyskusje schodziły na tego typu problemy? Ostatnio dyskutujemy co zrobić z bezpieczeństwem na Starym Rynku, lub jakie pomniki nie oszpecą wizerunku śródmieścia…

Jonathan Vickery
: Pierwsze wrażenie to optymizm, wynikający z faktu powstania szeregu nowych obiektów. Takie też były rozmowy z przedstawicielami miasta – świetnie przygotowany plan rozwoju, uwzględniający różne uwarunkowania. Tyle, że potem trzeba wyjść na ulicę – i tu trafiłem na ten wielki plac budowy (przebudowa Kaponiery – przyp. autora) gdzie nie ma ani jednego znaku, wyjaśniającego co tu się dzieje, jak w czasie remontu przejść na drugą stronę ronda i dokąd prowadzą wyjścia. W moim kraju firmy budowlane dbają przy okazji o PR skierowany także do mieszkańców, pokazując na przykład plansze ze stanem docelowym i informując o terminie zakończenia robót. Tak aby człowiek nie miał wrażenia, że trafił w rejon klęski żywiołowej.
Tak wychodzi się na Święty Marcin. Podobno najbardziej znaną ulicę Poznania, dziś pełną banków i pozbawioną jakiegokolwiek „poznańskiego” charakteru. Sprawia ona przygnębiające wrażenie. Oczywiście są jakieś próby zmiany tego stanu - akurat trafiłem na sadzenie roślin i kwiatów wzdłuż torów tramwajowych, więc być może to kwestia pory roku.

Czy poza Kaponierą miał Pan jeszcze jakiś problem ze znalezieniem jakiegoś miejsca?


Jonathan Vickery
Owszem, z Cytadelą. Dla wielu osób z zagranicy to wyjątkowe miejsce: pomnik i cmentarz żołnierzy z wielu krajów. A jednak dotarcie tam okazało się trudne – nie ma jasnej trasy i połączeń komunikacyjnych, czy nawet znaków, które by to ułatwiły. Owszem, w Poznaniu jest wiele znaków, ale niestety głównie dla kierowców.

Jaki z tego wniosek?

Jonathan Vickery
:Poznań nazwałbym dziś miastem nieskomunikowanym (oryg. „disconnected city” – przyp. autora), które wygląda jak zbiór odrębnych obszarów. Oczywiście drogi są potrzebne, ale trzeba nimi umiejętnie zarządzać. Tymczasem ruch uliczny jest w Poznaniu bardzo agresywny, zwłaszcza tam, gdzie pewne rozwiązania są sztuczne, nienaturalne. W wielu miastach receptą na jego uspokojenie stało się ograniczanie prędkości samochodów, na przykład do 30 km/h, co sprawia, że w mieście jest i ciszej i spokojniej. Priorytetem staje się wygoda pieszych – oczywiście jezdnie dla aut nie mogą zniknąć, ale dzięki takim limitom mieszkańcy nie przechodzą przez miasto w strachu, że za chwilę zostaną rozjechani przez kierowców. W ciągu trzech dni w Poznaniu dwukrotnie widziałem, jak nieomal dochodziło do wypadków z udziałem samochodów.

Jakie są najważniejsze miejsca miast?

Jonathan Vickery
: Każde miasto powinno silnie eksponować swój historyczny charakter. To ważniejsze od ekonomii i zasiedlenia. Historia jest najważniejsza dla zrozumienia ludzkich dążeń, wartości i nadziei. W Poznaniu, gdziekolwiek bym nie poszedł, znajdowałem znaczący budynek, część architektury. W moim kraju wojna spustoszyła wiele takich obiektów, których nigdy nie odbudowano i uważam to za wielki błąd, którego ustrzegli się na przykład Niemcy, rekonstruujący ważne budowle na bazie oryginalnych planów. Pamięć jest niesłychanie istotna dla współczesnej tożsamości.

W Poznaniu na pierwszy rzut oka dbamy o tę pamięć?

Jonathan Vickery
Znam Poznań jedynie dzięki Marcinowi Poprawskiemu, i dzięki niemu widzę lepiej, jak wiele jest w Poznaniu ważnych historycznie przestrzeni. Za każdą z nich stoi jakaś historia, istotna z europejskiej perspektywy. Pytam więc: dlaczego w Europie nie wiemy nic o Poznaniu? Zanim spotkałem Marcina, nie wiedziałem nic o tym mieście. Może w centralnej Europie znajomość waszego miasta jest większa, ale w zachodniej części kontynentu, panuje kompletna niewiedza.

Nawet po Euro 2012? Czyżby nie był Pan kibicem?

Jonathan Vickery
: Rzeczywiście, nie jestem. Może fani piłki nożnej wiedzą więcej. Ale generalnie jest źle. Macie dobrze dopracowaną identyfikację wizualną, miasto potrafi przekazywać informację, wszystkie istotne dokumenty są tłumaczone na angielski… Nie macie natomiast silnie zdefiniowanego celu, dla którego należy tu przyjechać, pewnej wyrazistej marki, która wiele mówi o mieście na różnych poziomach.

Rozumiem, że nie jesteśmy dobrzy w opowiadaniu historii o sobie samych?


Jonathan Vickery
: Dokładnie. Marka to wizerunek, historia, wartości. Gdy pytam „o czym jest Poznań?”, słyszę o tradycji przemysłowej, akademickiej, kulturowej… To wszystko jest niespójne.

Z kogo brać przykład?


Jonathan Vickery
: O takich miastach jak Poznań mówi się: „second cities”, miasta średniej wielkości. Second cities stają się coraz ważniejsze, bo największe metropolie – takie jak Berlin, Rzym – mają olbrzymie problemy z dalszym rozwojem. Osiągnęły już masę krytyczną i mają setki problemów wynikających ze swojej wielkości. Do „drugich miast” natomiast zalicza się bardzo szybko rozwijające się Rotterdam, Birmingham, Valladolid, Genua… Bycie mniejszym oznacza szybszą reakcję na problemy, mniejszą biurokrację.
W przeciągu następnych 20 lat takie miasta zyskają na znaczeniu. Dzięki rozwojowi sieci transportowej bycie „prowincjonalnym” miastem przestaje być problemem, bo wszędzie można dotrzeć w kilka godzin na różne sposoby. Sam mógłbym tu pracować, przecież z Londynu lecę do Poznania raptem 3 godziny.

Co możemy poprawić?

Jonathan Vickery
: Najistotniejsza część miasta to budynki historyczne, opowiadające historię miasta. Po drugie: przestrzenie publiczne. W Wielkiej Brytanii nie mamy tradycji miejskich placów – oczywiście są parki ale nie ma miejsv, gdzie idziemy wszyscy razem, gdzie spotykamy się „na mieście”. Tutaj są dwa takie miejsca. Plac Wolności – byłem na nim w niedzielę i odbywało się wiele rzeczy. To miejsce pokazuje sens miasta, który nie tkwi jedynie w pracy, ale też w byciu razem, interakcji między ludźmi stąd i stamtąd, gośćmi takimi jak ja. Krzyżują się języki, poglądy, tu wzbogacamy nasze doświadczenia, tu następuje interakcja, która wzbogaca nasze doświadczenie i u ludzi z zewnątrz wywołuje myśl: „chciałbym tu wrócić”.

Czy podobną funkcję spełniają festiwale i inne znaczące wydarzenia kulturalne – jako pretekst, by zaprosić świat do Poznania i pobyć trochę razem? Pomyślałem o tym, gdy zobaczyłem w 2009 roku ludzi z kilku kontynentów na wielkim koncercie Radiohead na Cytadeli.

Jonathan Vickery
: Takie wydarzenia to część rozrywkowego wymiaru kultury, który jest po prostu formą konsumpcji. „Jadę gdzieś, bo chcę zobaczyć mój ulubiony zespół, ale potem, za kilka miesięcy Radiohead zagra w Rzymie czy Londynie, więc to będą cele moich kolejnych wypraw”. Jeśli doświadczenie ogranicza się do tego typu kulturalnej konsumpcji w ściśle określonych ramach, to równie ograniczony jest związek takiego wydarzenia z rozwojem miasta.

Fani przyjeżdżają nie do Poznania, ale do Radiohead?

Jonathan Vickery
: Dokładnie. Poznań zredukował się do miejsca, w którym następuje konsumpcja wydarzenia. Miasto może występować w dwóch rolach: miejsca, w którym ludzie komunikują się ze sobą i z kulturą, ale też jako platforma biznesu i wydarzeń. Z punktu widzenia wspomnianego koncertu Poznań był tylko platformą wydarzenia.

Jak to pojęcie rozumieć w kontekście polityki miasta?

Jonathan Vickery
:W skrócie: odrzucamy wszystko, co komplikuje relacje biznesowe lub konsumpcyjne. Ludzie mają łatwo dojechać, zobaczyć kapelę, zjeść, wypić i wrócić do domu. Nie powiem, że miasta nie mają z tego pewnych korzyści: na pewno jest nią poprawa wizerunku w mediach, na przykład poprzez pokazanie, że młodzi ludzie na przykład z Helsinek, przyjechali tu po raz pierwszy. Ale to nie jest prawdziwa inwestycja w kulturę, to tylko chwilowe wpisanie się w globalny rynek, w tym wypadku popkulturalny. Gdyby Poznań z dnia na dzień zniknął z mapy, fani Radiohead nie przejęliby się tym ani przez chwilę. Na tym przykładzie widać, jak ważne jest dla miasta określenie, w jaki sposób chce wpisać się w globalną ekonomię, jakie ma priorytety i czego powinno unikać.

Co jest stawką w tej grze z globalnym rynkiem?

Jonathan Vickery
: Przykłady mamy w Anglii. Brytyjskie miasta myślały, że inwestują w swoją przyszłość, pozwalając wkraczać z pozycji siły obcym korporacjom, na przykład zajmującym się wielkimi koncertami. Po wielu latach zrozumiały, że miasto nie rozwija się za sprawą pięknej, wielkiej estrady, na której występują sławny muzyki pop. To nie prowadzi do niczego, niczego też nie rozwija, bo pieniądze mieszkańców „wyjeżdżają” z miasta.

Wróćmy do Poznania. Czym Pana ujął?

Jonathan Vickery
: Zupełnie wyjątkowym miejscem jest park Cytadela. Pod wieloma względami: stare drzewa, wystawa sprzętu wojskowego z lat II wojny światowej z czołgami i samolotami bojowymi, wreszcie brytyjski cmentarz... Bardzo specjalne miejsce, i tym bardziej szkoda, że tak trudno do niego dotrzeć.

Po drugie, Centrum Kultury Zamek – niezwykłe centrum kulturalne. Macie szczęście, że udało się zachować ten budynek, rezydencję cesarską. Funkcja, jaką pełni teraz, jest bardzo ciekawa, ale ryzykowna, bo aktywność kulturalna jako motor napędowy tak rozległego miejsca, może zakończyć się jego bankructwem. Tym bardziej jednak jestem pełen podziwu. Po spędzeniu tu kilku godzin mogłem porównać Zamek do innych centrum kulturalnych w miastach europejskich i to porównanie wypada dla niego świetnie. Jest w nim wszystko, co powinno mieć centrum kulturalne tej rangi: program rezydencji artystycznych, oferta podtrzymująca aktywność zarówno dzieci, jak i seniorów, wreszcie zaangażowanie w procesy rozwiązywani problemów przestrzeni miejskiej. Takie cele stawiają sobie najlepsze centra w Europie, ale mało które z nich mają przy tym tak wspaniale zaprojektowane nowe przestrzenie.

Warta zauważenia jest też Concordia Design, od mieszczącej się na dole drukarni, aż po usytuowane na górze inkubatory aktywności, związanej z designem i przemysłem kreatywnym. Wielkie ambicje twórców tego miejsca są tym bardziej godne pochwały, że nie jest to projekt publiczny. Miejsce godne porównań z Londynem – aż dziw, że przy tak skromnych rozmiarach udało się stworzyć tu przestrzeń dla młodych firm z sektora kreatywnego.

O czym świadczy ich pojawienie się w Concordii?


Jonathan Vickery
: Wyraźnie widać, że Poznań jest w trakcie wielkiego skoku rozwojowego. Sztuka też w nim ma swoje miejsce, zwłaszcza w śródmieściu ma się poczucie wszechobecności muzeów. Przy okazji obserwuję jednak coś niepokojącego. W stosunku do liczby muzeów odczuwa się brak przeciwwagi - miejsc podkreślających kreatywność współczesnych poznaniaków. Być może ona istnieje, ale nie jest widoczna.

Concordia w czasach komunistycznych była główną poznańską drukarnią, dziś, jak sam Pan zauważył, jej przeznaczenie jest daleko szersze. Czy to sugestia przemyślenia i zmiany funkcji niektórych instytucji i obiektów, także tych o historycznym znaczeniu?

Jonathan Vickery
: Przykład Zamku Cesarskiego pokazuje, że ewolucja funkcji historycznego obiektu nie musi oznaczać konfliktu. Według mnie szukanie nowych przeznaczeń to jedyny sposób, by utrzymać historyczny budynek przy życiu. W przyszłość patrzymy wtedy z szerszej perspektywy dziejowej. W Wielkiej Brytanii obserwuję właśnie zmianę podejścia do takiego dziedzictwa. Przez dziedzictwo do niedawna rozumieliśmy wyłącznie stare rzeczy, które zostały zachowane do naszych czasów, od pamiątek do zamków.

Ta strategia się zmieniła – powiedzieliśmy „nie, uczyńmy z dziedzictwa część przemysłu kreatywnego”. Dla historycznych budynków oznacza to właśnie uczynienie z nich miejsc pobudzających wyobraźnię, inspirujących do rozwoju. Przypisano im więc niejako funkcję przedsiębiorstw, których kapitałem jest wartość historyczna. Być może to właśnie Poznań powinien przemyśleć – pobudzenie wzajemnych relacji między przemysłem kreatywnym, a tak liczną grupą instytucji, zajmujących się sztukami pięknymi. Powinno to być o tyle łatwiejsze, że te instytucje chcąc nie chcąc już stały się gałęzią tego przemysłu, jako obiekty chętnie odwiedzane przez turystów.

Odrębna kwestia to budynki poprzemysłowe, w większości puste i nie wypełniające już swej pierwotnej funkcji, jak Stara Gazownia. To dopiero olbrzym! Przy takich rozmiarach każda inwestycja w ten teren musi być równie olbrzymia.

Co można z nią zrobić, nie mając kilkudziesięciu milionów euro inwestycyjnych zaskórniaków?

Jonathan Vickery
: To nie tylko poznański problem. Miasta na razie uczą się, co robić z taką spuścizną, która nie ma już możliwości samoistnego rozwoju. W większości przypadków niestety stają się zastygłą, coraz bardziej ponurą częścią miejskiego krajobrazu. Ale są też przykłady innych działań. W Tokio, gdzie jak wiemy problemem miasta jest wszechobecny kurz i zanieczyszczenie, a także olbrzymie zagęszczenie ludności, tego typu konstrukcje zaczęto chronić poprzez umiejętne skomponowanie ich z… roślinnością. Zabezpieczenie techniczne poszło w parze z takim wykorzystaniem roślin, by dać miastu coś w rodzaju parku. Nie było to łatwe na terenie de facto zabudowanym, ale przyniosło niezły efekt.

Rewitalizację starych zabudowań poprzemysłowych ćwiczyliśmy w Poznaniu na innym przykładzie…


Jonathan Vickery
: Stary Browar? Muszę Panu powiedzieć jasno: nienawidzę galerii handlowych, one są katastrofą dla rozwoju, bo powstrzymują mieszkańców od lepszego poznawania własnego miasta. Tak ginie średni i mały biznes, często prowadzony od wielu lat, związany z lokalną specyfiką. Dlatego władze miast powinny tak uważać na galerie – ich kompleksowość, także ekonomiczna, oddziaływuje bardzo mocno na otoczenie. Ale… Stary Browar to przykład niesamowitej architektury. Na poziomie pomysłu, design, sposobu rekonstrukcji starych budynków… Jestem zatem przeciwnikiem galerii, ale nie tej - bo wnosi ona do miasta coś bardzo obywatelskiego do centrum, tworzy w nim malutkie metropolis, odzwierciedlające naturę miasta. Ten budynek sam w sobie staje się częścią opowieści o Poznaniu, na przykład o roli przemysłu piwnego w jego historycznym rozwoju. Mamy tu więc świetny przykład reinterpretacji historycznej przestrzeni.

To są moi faworyci: Zamek, Cytadela, Concordia i Stary Browar.

Kompleks Starego Rynku do nich nie należy – dlaczego?

Jonathan Vickery
: Jest otoczony przez nowoczesne, trochę dziwne budynki, o których myślisz: „Co one tu robią?”. Z architektonicznego punktu widzenia takie otoczenie Starego Rynku jest nietrafne, nie pasuje. No i bary go-go – nie rujnują one może wizerunku miasta, bo to jest coś więcej niż kwestia dwóch barów. Ale tu pojawiają się pytania – czy miasto ma wpływ na to, jak się rozwijać i jak inspirować tą wizją, co jest dla miasta najwartościowsze. Bo rozwój ekonomiczny miasta to nie tylko zarabianie pieniędzy i tworzenie miejsc pracy – to także decyzje, które zaważą na tym, w jakim stanie oddamy je kolejnym generacjom. To wymaga odpowiedzialności na przyszłość.

Agresywne reklamy szpecą miasto bardziej niż gdzie indziej?

Jonathan Vickery
: Faktycznie, Poznań nie jest wolny od problemu, który zaczynamy nazywać „wizualnym zanieczyszczeniem”. Nie chodzi tu tylko o wielkopowierzchniowe bilboardy, ale tez o oznaczenie nawet niewielkich sklepów, które starają się być w tym bałaganie widoczne i montują różne urządzenia przykuwające uwagę. Efekt jest taki, że nie dostrzegasz miasta, bo zamiast tego cały czas odbierasz wiadomości: od sklepu, banku, marki butów, hamburgerów itp. Władze miasta muszą nad tym odzyskać kontrolę nad przestrzenią miejską, zaśmieconą tysiącami znaków i wiadomości

Na koniec chcę zapytać o ludzi. Raper z Las Vegas, który mieszka w Poznaniu, powiedział mi: „spotkałem w Poznaniu zarówno najlepszych, jak i najgorszych ludzi w moim życiu”. Wiem, że po trzech dniach trudno o tak ekstremalne zdanie, ale może zauważył Pan coś ciekawego w naszym stosunku do miasta? Mieszkańcy innych części Polski mówią na przykład, ze jesteśmy najbardziej dumni ze swojego miasta.

Jonathan Vickery
: Dumni? Na pewno nie w takim znaczeniu, w jakim paryżanie są dumni z Paryża. Może w ciągu 10-15 lat, gdy Poznań nabierze docelowego kształtu, ludzie spojrzą w przeszłość i stwierdzą: "tak, zbudowaliśmy sobie piękne miasto". Na razie to plac budowy, trwa proces wielkiej zmiany, a i tak są miejsca, co do których nie ma pewności, jaką rolę mają pełnić, na przykład tereny wokół Warty, choć rzeka to bardzo istotną część miasta.

Ludzie, których spotkałem, łączy przekonanie: „Mamy przed sobą przyszłość, zmierzamy w jakimś kierunku, podobnie jak miasto, w którym żyjemy”. Pracują, z dużym optymizmem i wiarą w jasną przyszłość. W Zachodniej Europie tego optymizmu brakuje, coraz wyraźniejsze staje się widmo problemów ekonomicznych i długów, wynikających z malejącego PKB. Polacy nie poddają się takiemu myśleniu, nie odczuwają kryzysu, mają poczucie, że kraj się rozwija. Otwarci, przyjaźni, chętni do pomocy – od sprzątaczek w akademiku po profesorów i młodych naukowców. Oczywiście, widać obszary biedy, są miejsca w Poznaniu, gdzie ludzie, także młodzi, zatrzymali się, nie wiedzą, dokąd zmierzają i dlatego są skłonni oddać w wyborach głos na radykałów, którzy obiecają im „sprawiedliwy”: podział dóbr.

Według mnie jest w Poznaniu instytucja, dzięki której nawet takie osoby potrafią odnaleźć się w społeczeństwie. Świadczą o tym niemal zawsze pełne trybuny nowego stadionu na meczach lokalnej drużyny piłkarskiej. Kibice Lecha to bodaj największa społeczność w mieście.
Ludzie, którzy mają problem z odnalezieniem się w życiu, przenoszą swoje aspiracje na drużynę piłkarską, traktują kibicowanie jako lekarstwo na brak nadziei na własne, lepsze życie. Sport odgrywa wielką rolę pod względem ideologicznym.

Są tego dobre strony – wokół sportowych aspiracji tworzą się grupy przyjaciół, wspólnie grających w niezliczonych ligach i zespołach amatorskich.
Oczywiście, także doceniam rolę, jaką sport odgrywa dla zdrowia, konkurencji, osiągania celów. Same dobre rzeczy, także dla dzieci: tężyzna fizyczna, zdolności komunikacyjne, praca zespołowa w imię wspólnego celu. Wszystko OK, ale na poziomie narodowym, sport profesjonalny to najbardziej skorumpowana sfera życia, także w sensie ekonomicznym. Na poziomie lokalnym, amatorskim, sport jest dobrym sposobem budowania więzi społecznych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski