Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Kaczmarek: Łatwiej jest wykluczyć zawodnika gości...

TS
Jerzy Kaczmarek nie bał się podejmować trudnych decyzji
Jerzy Kaczmarek nie bał się podejmować trudnych decyzji Tomasz Sikorski
Rozmowa z Jerzym Kaczmarkiem, byłym znakomitym i charyzmatycznym sędzią żużlowym o zmianach w regulaminie i o tym, którzy zawodnicy jeżdżą niebezpiecznie.

Kogo by Pan umieścił na szczycie swojego rankingu najbardziej niebezpiecznie jeżdżących żużlowców świata?
Trudno wskazać tego jednego. Z pewnością nie byłby to Nicki Pedersen, któremu często taką łatkę się przypina. Czerwona kartka, którą otrzymał w minionym sezonie w trakcie meczu w Toruniu, absolutnie mu się nie należała. Winny tego, co się stało na torze, był wówczas Jason Doyle. Dlaczego zatem wykluczono Duńczyka? Pewnie prowadzący tamto spotkanie Tomasz Proszowski był pod sporą presją. Poza tym zawsze dużo łatwiej jest wykluczyć zawodnika gości niż gospodarzy. Tamta decyzja to był jednak błąd. Każdy je jednak popełnia. Teraz tych pomyłek powinno być jednak znacznie mniej, ponieważ sędziowie każdą sytuację mogą przeanalizować na powtórkach telewizyjnych.

A wracając do pytania...
W sporo groźnych sytuacji na torze zamieszany jest wspomniany już przeze mnie Doyle. Kto jeszcze jeździ niebezpiecznie? Trudno tak od razu wymienić kilka nazwisk. Nieco zastrzeżeń miałem do postawy braci Pawlickich. Na początku ubiegłego sezonu nogami trochę wymachiwał też Bartosz Zmarzlik, ale szybko się opamiętał.

A co z tym Pedersenem?
Swego czasu na pewno jeździł bardzo ostro. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że jestem jedynym sędzią, który wykluczył Duńczyka do końca zawodów. Za to, że już po wyścigu uderzył w głowę Janusza Kołodzieja. Oczywiście miał o to do mnie ogromne pretensje, ale dwa tygodnie później, jak się spotkaliśmy na kolejnym meczu, to w luźnej rozmowie przyznał, że miałem wówczas rację. Teraz Pedersen już się trochę uspokoił. To pewnie kwestia wieku. Każdy z nas jak był młody, to robił różne, dziwne rzeczy. Przypomnę tylko, że Tomasz Gollob na początku swojej kariery także był uważany za zawodnika jeżdżącego niebezpiecznie.

W ostatnim czasie wypadków na torach jest jakby więcej. Dlaczego?
Karambole w żużlu były, są i będą. To specyfika tego sportu. Wielu z nich można jednak uniknąć. Czasami wynikają one z braku umiejętności, a czasami z brawury. A czy jest ich więcej? Być może wpływ na taką ocenę ma to, co się wydarzyło w Zielonej Górze, gdzie ciężkiej kontuzji doznał Darcy Ward.

Ostatnio sędziowie mogą karać zawodników żółtymi i czerwonymi kartkami. To dobry pomysł?
Dla mnie kompletnie niezrozumiały. Żużel to nie piłka nożna, skąd ten przepis przeniesiono. W naszej dyscyplinie sportu sprawa jest prosta. Jeśli zawodnik jeździ niebezpiecznie, to dostaje pierwsze ostrzeżenie, potem drugie i nie ma już prawa wyjechać na tor. Co do tego mają kartki? Czerwoną kartkę to mogą pokazać obywatele rządowi podczas demonstracji, tak jak to miało miejsce nie tak dawno na placu Wolności.

Rozumiem więc, że nie jest Pan zwolennikiem ciągłego majstrowania przy regulaminie żużlowym?
Oczywiście, że nie. Wszelkiego rodzaju nowinki i niby ulepszenia wprowadzają tylko niepotrzebny chaos. Uważam, że w żużlu im mniej zmian, tym lepiej. Za moich czasów regulamin miał 100 stron. Teraz jest ich 300.

I czasami sędziowie sami nie wiedzą, jaką decyzję mają podjąć...
Wiedzą, ale wykładnia i interpretacja przepisów jest coraz dziwniejsza. Pewnie dlatego, że seminaria sędziowskie prowadzą osoby, które nigdy nie były... sędziami. To tak jakby kowal uczył dentystę. Ja miałem to szczęście, że swoją przygodę z żużlem zaczynałem od zapychania motocykli, a potem przechodziłem przez kolejne szczeble wtajemniczenia. To była najlepsza szkoła, bo pozwalała poznać ten sport od podszewki i zdobyć niezbędne doświadczenie.

To doświadczenie wielokrotnie się Panu przydało. To przecież Pan przeprowadził najszybsze zawody żużlowe na świecie...
No tak, ustanowiłem swoisty rekord, którego chyba nikt nie pobije. To było podczas półfinału indywidualnych mistrzostw Polski w Tarnowie. Pamiętam, że pogoda była wtedy fatalna, a wolnych terminów na powtórne rozegranie zawodów nie było. Poza tym większość zawodników miała daleko do Tarnowa i wszystkim zależało, żeby turniej doszedł do skutku. Z Krakowa otrzymaliśmy prognozę sugerującą, że między godzinami 17 i 18 nie będzie padać. Organizatorzy przygotowali więc tor, a ja z zawodnikami ustaliłem, że jedziemy w ekspresowym tempie. Jak jedni zjeżdżali do parkingu po wyścigu, następni ruszali już pod taśmę startową. Na odprawie prosiłem też, aby żużlowcy zachowali zdrowy rozsądek podczas rywalizacji na torze. No i udało się. Zaczęliśmy zawody bez prezentacji, punktualnie o godz. 17, a już o godz. 18.03 zawodnicy wyjechali do biegu dodatkowego o ósme miejsce. Podczas ostatniego okrążenia tego wyścigu lunął potworny deszcz, który momentalnie zamieniał tor w bajoro. Zawodnicy zdążyli jednak dojechać do mety i turniej się odbył. Na całe szczęście, bo potem lało w Tarnowie przez dwa tygodnie.

Jaki jest zatem ten rekord?
21 wyścigów odjechaliśmy w 65 minut. Muszę przyznać, że to było czyste wariactwo. Nic by z tego jednak nie wyszło, gdyby nie moje wcześniejsze ustalenia z zawodnikami.

Ma Pan obecnie ulubionego arbitra żużlowego?
Trudno mi takiego wskazać. Niektórych cenię bardziej, innych mniej. Odnoszę jednak wrażenie, że teraz na wieżyczkach sędziowskich nieco brakuje indywidualności.

Rozmawiał Tomasz Sikorski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski