Ostatni kryzys przeżywaliśmy wiosną 2021 roku. Lech Poznań z drużyny, która zdobyła wicemistrzostwo Polski i wywalczyła sobie awans do fazy grupowej w Lidze Europy, stoczył się do roli ligowego przeciętniaka w siedem miesięcy. Teraz potrwało to znacznie krócej. Lecz geneza tego upadku jest dokładnie taka sama.
Latem 2020 roku też wydawało się, że Kolejorz finansowo wyraźnie góruje nad resztą klubów ekstraklasy. Za duże pieniądze sprzedał wychowanków, ma jakościowych obcokrajowców, potrafi grać atrakcyjną piłkę. Prezesi uwierzyli w swoją wielkość, wydawało im się, że potrafią zbudować kapitalną drużynę.
Czytaj też:
Kiedy jednak rywale rozpracowali ekipę Dariusza Żurawia, a liderom nieprzygotowanym na taką intensywność gier, zaczęło brakować sił, wszystko w klubie zaczęło sypać się jak domek z kart. Tomasz Rząsa zapewniał wtedy, że Lech ma kadrę zdolną do gry na trzech frontach, ale szybko okazało się, że król jest nagi. Spirala niemocy, braku pewności siebie i związany z tym brak wyników zaczęła się nakręcać. Żuraw miał naiwne recepty jak wyjść z kryzysu. Wydawało mu się, że jak wygra jeden mecz, zespół wróci na właściwe tory. Próbował rotować składem, ale zmiennicy nie mieli odpowiedniej jakości. Zabrakło bowiem wzmocnień, Rutkowski z Klimczakiem bali się ryzyka, by zainwestować w zespół. Zdecydowali się na tanie wypożyczenia, a dział skautingu jak zwykle zawalił sprawę, dobierając piłkarzy słabych lub beznadziejnych.
Czytaj też:
Rutkowski bił się potem w piersi. Po najgorszym od lat sezonie mówił, że jest wściekły i coś takiego nie ma prawa się wydarzyć.
- Jako właściciel klubu jestem bardzo rozczarowany i wkurzony tym, co się wydarzyło na moich oczach. Najbardziej irytuje mnie nie fakt przegranej, ale sposób, w jaki wiele razy ulegaliśmy. Trzeba nazwać rzeczy po imieniu, to było upokarzające, a porażki frajerskie. W takim klubie jak Lech Poznań coś takiego nie ma prawa się zdarzyć. OK, można przegrać, jeszcze niejeden mecz przegramy, ale nie w taki sposób!
- mówił w rozmowie dla portalu WP Sportowe Fakty.
Minęło półtora roku i sytuacja się powtarza. Znów zespół nie został doinwestowany, znów mamy do czynienia z transferowymi niewypałami. Piłkarze, na których wydano największe pieniądze, siedzą na ławie (Afonso Sousa), są kontuzjowani (Adriel Ba Loua) lub zawodzą na całej linii (z Krisoffera Velde, kpią nawet koledzy z drużyny). W Lechu niekompetencja jest przerażająca. Mówi się, że ma silne fundamenty finansowe, lecz ile one znaczą, gdy konstrukcja budowana na nich przez tych ludzi zaczyna się chwiać, pokazuje początek tego sezonu.
Lech znów obiecuje, że wyda najwięcej w Polsce, mami kibiców transferem Helika, ale ambitni Islandczycy pokazali, że to nie pieniądze odgrywają największą rolę w piłce, tylko sposób zarządzania drużyną.
Czytaj też:
Skorża pokazał władzom Lecha, jak to się robi, jego następca przypomina niestety Żurawia. Van den Brom też chce grać ofensywnie, ale jak rywal na to nie pozwoli, nie ma planu B. Jest chaos, brak pomysłu, niezrozumiałe decyzje i wystawianie się na śmieszność (jeden celny strzał w Reykjaviku).
Tym razem kryzys w Lechu przyszedł zanim ten sezon jeszcze na dobre się nie rozpoczął. Znów prezesi Lecha sami zapracowali sobie na fatalną ocenę ich działalności.
"Jak co roku wielkie plany, ale zawsze wpie...lamy" - śpiewali kibice po meczu ze Stjarnan w 2014 roku. Z małymi przerwami na dwie kadencje Macieja Skorży, od tego czasu, nic pod względem sportowym w Lechu się nie zmieniło.
Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?