Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Filip Springer: Proste odpowiedzi nie dają mi spokoju [ROZMOWA]

Kamil Babacz
Z Filipem Springerem, reporterem, autorem książek "Miedzianka. Historia znikania" oraz "Źle urodzone", laureatem Medalu Młodej Sztuki 2013, rozmawiamy o tym, kiedy u dziennikarza pojawia się chęć działania na własny rachunek. Pytamy także o stosunek do polskiej brzydoty, śmietnika, osiedli zamkniętych oraz o Hansenów - architektów, którym poświęcił swoją następną książkę.

Kiedy dziennikarz decyduje się zostać pisarzem i zaczyna chcieć tworzyć na własny rachunek?
Filip Springer:
Gdy ramy, które wiążą się z byciem dziennikarzem w gazecie, przestają wystarczać i czujesz, że zaczynasz się w nich nie mieścić. Ten moment nie przyszedł nagle. Na początku robiłem zdjęcia i poczułem, że same zdjęcia to za mało, więc zacząłem coś pisać, teksty robiły się coraz dłuższe. Wtedy przeniosłem się z "Głosu" do tygodników, które dały mi choćby możliwość działania na większym terenie - mogłem na przykład pojechać do Irlandii Północnej. A potem nadszedł czas by zrobić coś większego. Praca w prasie, także jako reporter-freelancer polega jednak na życiu od tematu do tematu. Dziennikarstwo w tym stylu powoduje, że człowiek staje się takim genialnym dyletantem - wszystkiego liznął, ale niczego dokładnie nie zgłębił, a i tak zaczyna mu się wydawać, że już wszystko wie.

Czytaj także:

Najlepsze budynki modernistyczne w Poznaniu według Filipa Springera [ZDJĘCIA]

Przygotowując swoje teksty wiele podróżujesz, szczególnie po Polsce. Co Cię w Polsce fascynuje?
Filip Springer
: Interesują mnie wszystkie rzeczy, które podczas mojej edukacji wkładano mi do głowy w formie skrótów myślowych. Np. modernizm powojenny - to zawsze było złe, czemu w Polsce jest brzydko - bo mieliśmy 50 lat szarego komunizmu. Te wszystkie proste odpowiedzi nie dają mi spokoju. Nie czuję powołania, żeby odkurzać o czymś pamięć - przede wszystkim chcę wytłumaczyć coś sobie.

Gdyby używać jakiejś reporterskiej metafory, to jeśli czegoś nie widać, a wiadomo, że tam jest, to po prostu chcę iść i to zobaczyć

Wyczytałem na Twoim blogu, że gdy ostatnio byłeś w Görlitz, bardzo szybko uciekłeś od zadbanych niemieckich budynków do śmierdzących moczem bloków w Zgorzelcu. Co Cię ciągnie w takie miejsca?
Filip Springer:
Nie wyglądało to tak, że chodziłem sobie po tym mieście i nagle powiedziałem: "Ale nuda, idę na polską stronę". Miałem akurat pięć godzin do spotkania autorskiego i tak mnie samego zaniosło. Nagle znalazłem się wśród bloków i pomyślałem, że tu jest masakra. Bardzo źle się czułem i szybko uciekłem z powrotem na niemiecką stronę. Te bloki, na które trafiłem, były za mgłą. Gdyby używać jakiejś reporterskiej metafory, to jeśli czegoś nie widać, a wiadomo, że tam jest, to po prostu chcę iść i zobaczyć.

Można jednak odnieść wrażenie, że fascynują Cię rzeczy odrzucone, pogardzane, ale jednak - jak mieszkanie w blokach - bliskie niemal każdemu.
Filip Springer:
Moi znajomi się ciągle śmieją, że jak coś brzydkiego widzą, to do mnie dzwonią i mówią, że muszę przyjechać i zrobić zdjęcia, bo na pewne bym się świetnie czuł w tym miejscu. Jednak nie jest tak do końca. Mnie fascynuje raczej intencja - gdy miało być ładnie, a efekt jest koszmarnie brzydki. Ostatnio rozmawiałem z człowiekiem, który robi przeobrzydliwe budynki w Polsce. Dzwonię do niego, bo chcę zrobić o nim reportaż, a on mówi: "Wie pan, ja to bym nie za bardzo chciał. Dziennikarze tu przyjeżdżają, są mili, a potem w gazecie wychodzę na bęcwała, wieśniaka, który miał chlewnie, a potem zaczął robić kiczowate budynki". Pomyślałem sobie, że ma rację. Według badań CBOS-u 82 procent Polaków uważa, że w Polsce jest ładnie. Ja jestem w tych 18 procentach, które uważa, ze w Polsce ładnie nie jest. Czemu jako mniejszość mam wytykać, które budynki są brzydkie? Coraz bardziej się pilnuję, żeby nie obrażać ludzi, którzy mają inny gust. Bardzo łatwo jest napisać reportaż, który jest prześmiewczy.
Przygotowujesz jednak książkę o śmietniku przestrzennym w Polsce. Czym jest śmietnik i co będzie w tej książce?
Filip Springer:
Piszę między innymi o tym, jak polska przestrzeń została sprzedana różnym ludziom, którzy o nią nie dbają, a chcą na niej zarobić. Ale śmietnikiem jest głównie zaniedbanie, czyli wszystko to, co nie wynika z gustu. Jak ktoś postawi w centrum miasta pawilon w kształcie pałacu weneckich Dożów, wtedy jest to kwestia gustu, nie zaniedbania. Mogę się oczywiście zżymać na tę osobę i na władzę, że pozwolili taki budynek postawić, skoro sztuka urbanistyczna mówi, że coś co nie nawiązuje do otoczenia jest błędem. Oceniam jednak to tylko sobie w głowie, nie publicznie.

Jesteś naprawdę w stanie się w takiej ocenie wstrzymać? Jak przyglądam się Zamkowi Przemysła, to ocena nasuwa mi się od razu…
Filip Springer:
Tobie tak, ale wydaje mi się, że zdecydowana większość Poznaniaków uważa, że zamek jest w porządku. W ogóle wydaje mi się, że polskie problemy przestrzenne to nadal nie jest temat ważny społecznie, który nie interesuje specjalnie polityków, bo nie da się na nim zbić kapitału. My żyjemy w pewnym bąblu, obracamy się w specyficznym towarzystwie. Mam mnóstwo znajomych wśród architektów, dziennikarzy i często mówimy sobie: "Jakie to wszystko jest brzydkie!". Okazuje się, że ludzie zupełnie inaczej myślą. Widać przecież, jaka architektura powstaje i podoba się, na przykład Stary Browar - co wcale nie znaczy, że Browar jest zły. Wolę jednak pewne opinie zostawić dla siebie, a jedynie prosić architektów, by objaśniali ludziom, co jest złego w budowaniu historycznego zamku w XXI wieku i też mogę to robić jako dziennikarz. Nie powiem jednak, że jest kiczowaty albo brzydki.

Skończyłeś właśnie pisać książkę o Zofii i Oskarze Hansen. W "Źle urodzonych" reportaż o nich zamykał książkę i można było poczuć, że to dopiero początek większego tematu, jakaś zapowiedź.
Filip Springer:
We wstępie mojej nowej książki piszę, że po napisaniu "Źle urodzonych" jedynymi bohaterami, o których chciałbym dowiedzieć się więcej byli Hansenowie. Oni byli formatu światowego. Szalenie interesowało mnie ich podejście do człowieka - modernistyczne, ale jednocześnie zupełnie antymodernistyczne.

Co masz na myśli?
Filip Springer:
Wierzyli, że za pomocą architektury będą zmieniać człowieka. To było bardzo modernistyczne. Antymodernistycznie zaprzeczali idei wielkiego bloku, terroru ogromnej ściany z oknami, która przytłacza człowieka, na rzecz kameralnej architektury wtopionej w teren, w której liczy się jednostka. Dla nich jednostka jest autonomiczna, mądra, życzliwa, troskliwa, choć okazało się, że to wszystko nieprawda.
Wydaje się jednak, że ich idee sprawdziły się tylko na niewielkich przestrzeniach. Forma otwarta w dużej przestrzeni społecznej kompromituje się zupełnie, wydaje się utopijna do bólu.
Filip Springer:
Idea Hansenów zakłada, że człowiek jest mądry, dobry, chce się rozwijać, uczyć, jest kreatywny. Cóż, rodzina Hansenów taka była, ale jak z takim założeniem wyjść na Przyczółek Grochowski, gdzie mieszka 8 tysięcy ludzi, to już jest trochę inaczej. Z jednej strony są tam przejawy społecznych działań, których nie ma na innych osiedlach, z drugiej wstawiane były kraty w poprzek korytarzy.

No właśnie - z jednej strony wielka społeczna przestrzeń, z drugiej szukanie intymności. Otworzenie się na wszystkich nieco chyba w tym przeszkadza.
Filip Springer:
To jest pytanie, czy ludzie chcą naprawdę przebywać ze sobą. Toczę często spory z moją przyjaciółką, bo jestem wielkim wrogiem osiedli zamkniętych. Dzisiaj wpadłem na pewną myśl. Byłem na obiedzie w "Tylko u nas" na Wrocławskiej. Tam jest pięć stolików, ciężko zawsze znaleźć miejsce. Ludzie są zmuszeni do tego, żeby siadać razem i są dla siebie bardzo mili, zaczynają rozmawiać, życzyć sobie smacznego. Pomyślałem sobie, że to tak jak z płotami - one uniemożliwiają powiedzenie sobie smacznego. Z drugiej strony ja najbardziej lubię stolik, przy którym jest tylko jedno krzesło, ale ja akurat jestem nieco dziwny. W przestrzeni, w której można usiąść i poczuć się dobrze, ludzie prędzej czy później nawiążą ze sobą kontakt.

W przestrzeni, w której można usiąść i poczuć się dobrze, ludzie prędzej czy później nawiążą ze sobą kontakt.

To dlaczego chcą się też grodzić?
Filip Springer:
Kraty sprzedaje się jako substytut bezpieczeństwa, elitarności, stylu życia. Ja jestem przeciwko tworzeniu wszelkich gett. Wierzę, że z faktu spotkania się biednego z bogatym wynika coś dobrego dla obu stron. Mieszkałem w Warszawie przez jakiś czas na osiedlu zamkniętym. Miałem akurat wtedy taki tryb, że tylko pisałem, chodziłem do biblioteki, która była po drugiej stronie ulicy i jeździłem do supermarketu po zakupy. Gdy skończyłem i wyszedłem na miasto, zobaczyłem bezdomnego na przystanku. Uświadomiłem sobie, że nie widziałem bezdomnego od kilku miesięcy. Jestem dorosłym facetem, który zobaczył kawałek świata, więc wiem, że są bezdomni. Wyobrażam sobie jednak, że dziecko, które urodziło się na takim osiedlu i jest wszędzie wożone samochodem, może nawet nie wiedzieć, że istnieją ludzie pozbawieni miejsca do życia. I to już jest niebezpieczne.

Rozmawiał Kamil Babacz

Filip Springer - laureat Medali Młodej Sztuki 2013:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski