Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal Heineken Open'er. Przeczytaj relację Jacka Sobczyńskiego

Jacek Sobczyński
Jacek Sobczyński
Nie będę chyba oryginalny, jeśli powiem, że podczas jedenastej edycji gdyńskiego Open'era najbardziej utkwiło mi w pamięci błoto.

"Zawrzyj esencję festiwalu, ale nie rozpisuj się jakoś przesadnie" - taką dyrektywę dostałem z naszej redakcji w niedzielny poranek. No to spróbujmy w kilku punktach streścić to, czym przez ostatnie dni żył gdyński Heineken Open'er, od lat najważniejszy festiwal muzyczny w kraju.

Gwiazdy w odwrocie
To nie przypadek, że koncerty wymienionych najtłustszą czcionką na plakacie gwiazd (Bjork, New Order, Franz Ferdinand) nie wzbudziły w tym roku aż tak żywego odzewu, co występy ich młodszych kolegów po fachu.

Weterani zagrali mniej (straszliwie fałszujący Bernard Sumner z New Order) lub bardziej poprawnie a na gdyńskim firmamencie ich miejsca zajęli francuscy bożkowie muzyki tanecznej z Justice oraz mistrzowie łączenia nastrojowych gitar z duszną, "miejską" elektroniką, brytyjski zespół The XX. Co prawda ich koncerty nie wzbudziły jednoznacznego zachwytu, ale to na nich wybrało się w tym roku najwięcej ludzi.

Emblematycznym obrazkiem pokoleniowej zmiany warty była także sytuacja z piątkowego wieczoru, kiedy to podczas występu Szwedów z The Cardigans (autorzy słynnego "Lovefool" z filmu "Romeo i Julia") na dużej scenie bez problemu można było dostać się pod barierki, natomiast ścisk na grającym w tym samym czasie w namiocie zespole M83 był tak olbrzymi, że samo wychodzenie spod sceny zajmowało około kwadransa.

Nowe trendy? Tylko elektronika!
SBTRKT, M83, Major Lazer, Jamie Woon - zapamiętajcie dobrze tych (jeszcze) młodych stażem wykonawców, bo to ich spośród mniej znanych artystów gdyńska publiczność przyjęła najlepiej. Całą czwórkę łączy interpretowanie muzyki elektronicznej na wiele gatunkowych sposobów - od soulu po retro-pop - oraz to, że jeszcze nie przekroczyli Rubikonu, dzielącego młodych i zdolnych od tych, którzy wypełniają stadiony. Jeszcze nie, ale poczekajcie tylko kilka lat.

Złośliwe figle pogody
Takich niespodzianek gdyńska aura nie robiła podczas żadnej z poprzednich edycji festiwalu. Po pierwsze: błoto - tony cuchnącej mazi, którą upaćkani byli absolutnie wszyscy. Po drugie: mgła, która spowiła festiwalowy teren w czwartek, nadając kilku koncertom (np. Krzysztof Penderecki i orkiestra AUKSO) nieziemskiego klimatu. I po trzecie: gwałtowne zmiany temperatury.

Trudno było nie mieć wrażenia zakrzywienia czasoprzestrzeni, gdy jeszcze w Sopocie aura była niemal tropikalna, tymczasem oddaloną o rzut beretem Gdynię momentami przeszywały północne, kilkunastostopniowe chłody.

Widz szuka sztuki
Oprócz muzyki ta edycja Open'era bardzo mocno ukłoniła się innym gałęziom sztuki. Pomysł, by otworzyć się na teatr, kino czy sztukę współczesną był ryzykowny, ale trafiony w dziesiątkę.

Podczas wszystkich czterech spektakli "Aniołów w Ameryce" Warlikowskiego teatralny namiot był pełen. Dużo ludzi odwiedziło także wystawę "Video Killed The Radio Star" i festiwalowe kino, gdzie prezentowano nowe filmy dokumentalne. Swoje zadanie spełniła także instalacja Maurycego Gomulickiego, przygotowana specjalnie na Open'era. Wielka, kolorowa i nieco falliczna wieża była przede wszystkim świetnym miejscem spotkań - było ją widać nawet z oddali, więc odnalezienie znajomych w 60-tysięcznym tłumie poprzez umówienie się z nimi pod nią było bardzo łatwe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski