Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcy Biadaszek nie chcą sąsiada - mordercy

Marcin Wiśniewski
W domu Roberta B. odbyło się kilka wizji lokalnych. Ciała Oli nigdy jednak nie znaleziono
W domu Roberta B. odbyło się kilka wizji lokalnych. Ciała Oli nigdy jednak nie znaleziono fot. MARCIN WIŚNIEWSKI
Robert B., zabójca Oli Bielewskiej z Biadaszek pod Wieruszowem, za kilkanaście dni wyjdzie z więzienia. Zarówno mat-ka zamordowanej dziewczynki, jak i mieszkańcy wsi zastanawiają się, czy po odsiedzeniu 7-letniego wyroku mężczyzna odważy się wrócić do wsi. Wszyscy są przerażeni. Wielu mieszkańców - anonimowo  - przyznaje, że lepiej, by tego nie robił.

- Za zabicie dziecka powinien dostać karę dożywocia. Już teraz ludzie mówią, że jak wróci do wsi, będą pilnować swoich dzie-ci, żeby nic im się nie stało, a po zmroku sami będą się bać wychodzić z domu. Nie wiadomo przecież, co takiemu człowiekowi może strzelić do głowy. Na szczęście mieszkam 10 km od Biadaszek i nie chcę widzieć tego bandyty. Nigdy nie miał nawet odwagi powiedzieć, w jaki sposób tak naprawdę zabił moją kochaną córeczkę - mówi zalana łzami Dorota Bielewska.

Rok po zniknięciu Oli badanie poligraficzne wykazało, że w sprawę zamieszany jest sąsiad Robert B. Początkowo przyznał się do zabójstwa i podczas wizji lokalnej powiedział, że w stodole, gdzie pracował, zrzucił przypadkiem na Olę 50-kilogramowy worek ze śrutą, bo jej nie zauważył. Jak zeznał, przeraził się, gdy zobaczył zakrwawioną, leżącą na ziemi dziewczynkę. Włożył jej ciało do taczki, przykrył je sianem i wywiózł za stodołę.

Po kilku dniach od zaginięcia Oli do domu Roberta B., wprowadziła się niczego nieświadoma Dorota Bielewska, matka dziewczynki, która uważała go za przyjaciela. Uznała, że skoro Ola zaginęła w Biadaszkach, to właśnie tu będzie na nią czekać. Zwierzała się Robertowi ze wszystkich tropów i ustaleń policji, a on słuchając jej żalów, układał w myślach dalszy plan. Po sześciu dniach od zaginięcia Robert B., wystraszył się, że z powodu zbliżających się żniw, ktoś może odnaleźć ciało dziewczynki. Postanowił się go pozbyć. Rozkładające się zwłoki zapakował w worek, polał kwasem i bezskutecznie próbował podpalić. Następnego dnia na ciało położył gumę, by paląc się, zamaskowała zapach palonych kości. I rzeczywiście, wkrótce natrafiono na ciemnoblond włosy i jutowy worek, w który prawdopodobnie były owinięte zwłoki dziecka.

Jednak w trakcie procesu Robert B. nie chciał składać wyjaśnień, a treść zeznań za każdym razem była inna. Raz Ola miała zginąć w wyniku nieszczęśliwego wypadku w pracy w gospodarstwie. Innym razem oskarżony podawał, że dziewczynkę udusił. Potem twierdził, że wersja o duszeniu została wymuszona przez policjantów.

W 2004 r. Sąd Okręgowy w Sieradzu skazał go na 7 lat więzienia. Po apelacji obu stron wyrok uchylił łódzki Sąd Apelacyjny. W 2006 r. Robert B. został skazany na 25 lat więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci i celowe zbezczeszczenie zwłok. Obrona żądała uniewinnienia. Zdaniem adwokata, zebrany materiał to jedynie poszlaki, bo jedynym śladem po zaginionej Oli są włosy znalezione w miejscu, gdzie miało być zakopane ciało dziewczynki. Sprawa znów trafiła na wokandę. Sąd Apelacyjny w Łodzi podtrzymał 7-letni wyrok. Badania DNA potwierdziły, że kosmyki włosów, które znaleziono, należały do Oli.

Robert B. wyrok odsiaduje w sieradzkim Zakładzie Karnym. Wkrótce go opuści. Mieszkańcy Biadaszek już zastanawiają się, czy sprawca wróci do rodzinnej miejscowości.

- Lepiej, żeby tego nie robił - mówi zagadnięty przez nas mężczyzna. - Dla niego tutaj już chyba nie ma życia. Ludzie mu nie wybaczyli. Nienawidzą go. Ponoć bliscy namawiają go, by wyjechał za granicę do siostry. Inaczej we wsi może dojść do linczu.

Ola przepadła jak kamień w wodę

Ola zaginęła 14 czerwca 2002 r. Po powrocie ze szkoły w Biadaszkach po-szła do domu państwa B., gdzie zawsze zostawiała tornister i czekała na autobus do domu. Trzy miesiące wcześniej jej rodzice przeprowadzili się z Biadaszek do odległej o 10 km Osowej, więc dziewczynka musiała dojeżdżać. Miała wrócić do domu o godz. 15. Zaniepokojona matka czekała na nią na przystanku do godz. 19. Później wraz z mężem pojechali szukać dziecka do Biadaszek, ale ślad po niej zaginął. Po godz. 23 rodzice zawiadomili policję. Przez kilka następnych dni okolice, la-sy i stawy przeczesywali bliscy Oli, sąsiedzi, strażacy i policja. Zaangażowano olbrzymie siły liczące w szczytowym momencie około 500 osób. Sprawą zajmowało się biuro detektywistyczne Rutkowski i Czerwiński. Bez skutku. Nie pomogły też psy tropiące. Na początku śledztwa cień oskarżenia padł na ojca dziewczynki jeżdżącego tirami za granicę. Ta wersja szybko okazała się nieprawdziwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski