Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci najbogatszych Polaków: Spadkobiercy wielkich fortun

Leszek Waligóra
Leszek Waligóra
Anna i Wojciech jr Kruk - rodzinny biznes budują od nowa
Anna i Wojciech jr Kruk - rodzinny biznes budują od nowa Fot. Monika lisiecka
Ich rodzice dorobili się fortun, ale to jeszcze nie znaczy, że dzieci będą miliarderami. Dzieci najbogatszych ludzi świata mogą dostać od rodziców ledwie "grosze". Inne z rodzicami się procesują. Dzieci najbogatszych Polaków są wprowadzane na fotele rodziców, albo... wszystko budują od początku. Tak, jak to się stało w Poznaniu.

Dzieci jednego z najbogatszych ludzi świata, Billa Gatesa, nie zobaczą prawie nic z wartej kilkadziesiąt miliardów dolarów fortuny. Rodzice powołali do życia fundację, która ma wydać większość pieniędzy założyciela Micro-softu. A dzieci? Dostaną tyle, żeby wystarczyło na godny start. W ślady Gatesów idzie już kilku amerykańskich miliarderów, których udało się namówić, aby swoje majątki przeznaczyli dla dobra wspólnego. Inaczej jest w rodzinie Ingvara Kamprada, założyciela koncernu Ikea. Ten przekazał władzę w firmie trzem synom, ale wkrótce dzieci rozpoczęły z nim prawną wojnę o majątek. Według nieoficjalnych informacji ostatecznie ojciec, jeszcze za życia, musiał fortuną podzielić się z synami...

Córka po mamie, syn po tacie

Z początkiem roku wielkie przejęcie władzy w firmie ogłosił najbogatszy Polak, Jan Kulczyk. 33-letni syn miliardera, Sebastian Kulczyk, do stanowiska prezesa przygotowywany był od kilku lat. Wcześniej w Poznaniu dziwiono się, że dziedzic gigantycznej fortuny rozwija własne firmy, a nie czerpie z rodzicielskiej kieszeni. Teraz to on zaczyna grać pierwsze skrzypce. Sebastian ma jeszcze siostrę Dominikę. Ona z kolei jest postrzegana jako następczyni „damy na Starym Browarze”, czyli Grażyny Kulczyk. Małżeństwo Kulczyków po rozwodzie podzieliło majątek, ale już wcześniej dzieci podążały drogami wyznaczonymi przez płeć: syn za ojcem, córka za matką.

Podobnie może wyglądać dziedziczenie władzy u następnego na liście najbogatszych: Zygmunta Solorza-Żaka. Również on już ogłosił, że władzę w jego Polkomtelu przejmuje najstarszy syn, Tobias Solorz. Nie spadł firmie z nieba, bo od lat był do tego przygotowywany: przez świetne wykształcenie i zasiadanie we władzach firmy.

Ale do jednego z ciekawszych przypadków sukcesji doszło w Poznaniu.


Dzieci dziedziczą po nowemu

„Zaczęło się w 1840 roku, kiedy nasz prapradziadek założył mały warsztat złotniczy... Nie, stop! To chyba nie ta bajka” – tak na jej stronie internetowej zaczyna się opowieść o najstarszej wśród najmłodszych firm jubilerskich w kraju: Ania Kruk.
–Piszemy nowy rozdział w tej samej książce – kontynuujemy tradycję rodzinnego biznesu, ale robimy to z właściwą młodemu pokoleniu świeżością i nową energią – podkreśla Anna Kruk, która dała imię nowej spółce. Szefuje jej Wojciech Kruk junior, a inwestorem i doradcą pozostaje Wojciech Kruk senior – człowiek stojący za tą starszą, sięgającą w tradycji roku 1840, firmą W. Kruk.
Kruk, w Poznaniu postać znana nie tylko z biznesu – przez trzy kadencje był senatorem – wprowadził przed laty swoją firmę na giełdę. I padł ofiarą wrogiego przejęcia, przeprowadzonego przez grupę Vistula. A raczej padłby – gdyby nie wykupienie przez zależne od niego firmy części akcji tejże… Vistuli. W ten sposób rodzinna firma Kruków nie należy już do rodziny, ale wciąż pozostaje w jej strefie wpływów. I najmłodsze pokolenie Kruków odziedziczy dochody, ale niekoniecznie władzę. Starsze przedsiębiorstwo to już element większej korporacji, nadal specjalizujące się w luksusowej biżuterii. Ania Kruk kojarzona jest zaś z tzw. biżuterią modową. Tu nie znajdziemy złota i brylantów, a projekty z materiałów niewykorzystywanych wcześniej w jubilerstwie, takich jak silikon, rzemień czy mosiądz.

Wydarzenia z przeszłości dużo zmieniły… – A raczej przyspieszyły – mówi młodszy z Wojciechów Kruków. – Od „zawsze” widziałem się w rodzinnej firmie, tam zdobywałem pierwsze zawodowe szlify. Ale pewnie zajęcie się tym biznesem w charakterze menedżera nastąpiłoby później – twierdzi.

W przypadku jego siostry było wręcz przeciwnie. – Nie byłam pewna, czy chcę być częścią rodzinnego biznesu. Wiedziałam, że chcę projektować, ale ciągnęło mnie też do literatury. Ostatecznie studiowałam projektowanie na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu i zagranicznych uczelniach – w Lyonie i Barcelonie. Dziś przekonuję się, że to, czego uczyliśmy się na studiach artystycznych: że najpierw jest problem, później analiza, a na końcu rozwiązanie – czyli projekt – znajduje też swoje odzwierciedlenie w biznesie. W pewnym momencie moje doświadczenia złożyły się w jedną całość. Kiedy pojawiły się kłopoty – pomyślałam, że jeśli nic nie zrobimy, to moje dzieci nie będą mogły nawet się buntować przeciwko rodzinnej tradycji. Bo jej nie będzie. W gruncie rzeczy tu chodziło o rodzinę – mówi Ania Kruk.

Czy w rodzinie, w której biznes jest już niemal 200-letnią tradycją, dzieci w ogóle mają szanse zająć się czymś innym? Przypadek Kruków pokazuje, że tak. – Nasz ojciec zawsze nam powtarzał, że możemy, ale nie musimy, pracować w rodzinnej firmie. Jednocześnie podkreślał, że samo nazwisko, bez ciągłego rozwoju i podwyższania swoich kwalifikacji, nie zagwarantuje nam możliwości zarządzania rodzinnym biznesem. Mieliśmy wybór, ale również świadomość, że tylko dzięki ciężkiej pracy możemy coś osiągnąć. W przypadku Kruków nie było i nadal nie ma mowy o drodze na skróty – podkreślają dzieci.

Nie chcą dziedziczyć władzy

– Dzieci w bogatych rodach przychodzą na świat już z nawigacją na całe życie. I tak 3-letni Staś już jest widziany w roli lekarza, prawnika – mówi Adrianna Lewandowska, szefowa Instytutu Biznesu Rodzinnego, który bada i wspiera rodzinne przedsiębiorstwa. Z obserwacji IBR wynika zaskakujący wniosek: potomkowie założycieli firm, spadkobiercy fortun, prawie wcale nie są zainteresowani przejmowaniem interesów rodziców. Zaledwie 6,3 procent studentów, potencjalnych sukcesorów rodzinnych interesów, chciało zarządzać rodzinnymi firmami.

– Rodzice widzą dzieci jako następców i one same początkowo żyją w takim przeświadczeniu. Ale kiedy wchodzą w okres samodecydowania – to się zmienia. Bardzo wielu moich studentów mówi: ja wcale nie chcę się zajmować tym, czym zajmują się rodzice, ale nie wiem, jak im to powiedzieć. Tymczasem rodzice, których często znam, żyją w przeświadczeniu, że dziecko bardzo chce przejąć rodzinny biznes – podkreśla Adrianna Lewandowska. – Ale nawet w przypadkach, gdy obie strony są przekonane – nie zawsze to się udaje. Tak było w przypadku firmy Mariott, gdzie potencjalnych następców było czterech. Jeden z nich zaszedł bardzo wysoko, ale senior rodu zauważył, że następca im wyżej zachodzi w hierarchii – tym bardziej… smutnieje. Okazało się, że nie odnajduje się w korporacji. Ostatecznie funkcję prezesa przejął niezwiązany z rodziną prawnik.

Ekspert podkreśla, że im jednak wcześniej rodzice zadbają o to, aby dzieci zainteresowały się rodzinnymi interesami i w nich, nawet w bardzo prostej formie, uczestniczyły – tym większa szansa, że te interesy rzeczywiście przejmą.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski