Nie wyszukiwać w Internecie, nie pytać rodziców, nie robić niczego, co tylko może zdradzić Wam zakończenie pasjonującego „Wyścigu” Rona Howarda, jednego z głównych kandydatów do przyszłorocznych Oscarów. Do kina należy iść wyposażonym jedynie w wiedzę podstawową – to film o rywalizacji dwóch słynnych kierowców rajdowych, Nikiego Laudy i Jamesa Hunta. Ach, no i przez cały czas pamiętać, że rozgrywające się na ekranie wydarzenia są prawdziwe, choć zapewniam, czasem trudno będzie w to uwierzyć.
Yin kontra Yang. Z jednej strony do bólu skrupulatny, rozbierający każdą sekundę swoich wyścigów na czynniki pierwsze Austriak, z drugiej odpalający papierosa od papierosa wyspiarski Piotruś Pan, który najlepsze wyniki osiągał wtedy, gdy niefrasobliwie rzucał się na torze w paszczę radosnego szaleństwa. Różniło ich absolutnie wszystko. Lauda był antypatycznym, zakochanym w sobie drabem z wybitnie radiową urodą. Hunt, postawne blond bóstwo o uśmiechu niczym z reklamy pasty do zębów kochał media i spotkania z kibicami. Dogryzali sobie bez przerwy, czy to zakulisowo, czy przed mikrofonami dziennikarzy. Ale w ich relacji nienawiść mieszała się z wzajemną fascynacją. Anglik czuł, że ma za rywala autentycznego geniusza, więc starał się znajdywać jego najczulsze punkty.
Niki Lauda pod pewnym względem zgadzał się z Huntem – sam siebie owszem, uznawał za boga toru wyścigowego, doceniał jednak wyraźną klasę przeciwnika. Obaj pełnię życia czuli tylko wtedy, gdy chwytali kierownicę w dłonie. Ledwie sześć tygodni po tragicznym wypadku na torze w niemieckim Nuerburgring Lauda z jeszcze niezdjętymi, opatrującymi jego okrutnie pokiereszowaną twarz bandażami wrócił na tor. I choć nie wygrał, to kilkadziesiąt tysięcy kibiców przybyło tam tylko dla niego. Jego wróg obserwował to szaleństwo schowany gdzieś w boksie dla zawodników. Obaj panowie czuli wtedy ostry ból. Lauda fizyczny, Hunt psychiczny.
To wszystko znajdziemy w „Wyścigu”, świetnie zrealizowanym hołdzie ku czci ducha sportowej rywalizacji. Jeśli chodzi o akcję, film Rona Howarda pruje przez dwie godziny niczym dobrze podrasowany bolid. Emocje udzielają się praktycznie do samego końca. A kiedy bohaterowie wychodzą z maszyn, zaczyna się drugi, nie mniej znakomity pojedynek aktorski. Dawno nic mnie tak nie zaskoczyło w kinie, jak rola znanego z „Thora” Chrisa Hemswortha – nie spodziewałem się, że ta żywa reklama siłowni naprawdę potrafi grać!
Po drugiej stronie wyborny w roli cedzącego przez krzywe zęby Laudy Daniela Bruehla („Edukatorzy”) i będę szczerze zaskoczony, jeśli Niemiec nie dostanie nominacji do Oscara za swoją kreację. Oczywiście, że „Wyścig” to także dwugodzinny seans emocjonalnych uproszczeń i reklamowych obrazków (można odnieść wrażenie, że wyścigom samochodowym towarzyszą albo hollywoodzkie słońce, albo ulewa niczym z siedmiu plag egipskich), ale, na Boga, to jest Hollywood, to są emocje, ryki silników, wiwaty. Seria „Szybcy i wściekli” pokazuje, że jakby co, zawsze można zrobić to gorzej.
Wyścig
USA, dramat, 2013
Reż. Ron Howard
Wyst. Daniel Bruehl, Chris Hemsworth
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?