Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek Roku 2012: I ty możesz zostać bohaterem

Paulina Jęczmionka, Mateusz Pilarczyk
Strażacy, lekarze, ratownicy czy policjanci - to m.in. do tych zawodów, według corocznego badania Reader's Digest, mamy największe zaufanie. Bo to oni przez lata szkolą się, by ratować ludzkie życie. I niemal codziennie ryzykują własne. Ale w takiej sytuacji może znaleźć się każdy z nas. Znajomość podstaw pierwszej pomocy okazuje się wtedy niezbędna.

Nie trzeba być lekarzem, by ratować ludzkie życiePoczątek stycznia 2012 r. Dla Dariusza Wachowiaka, motorniczego poznańskiego MPK, to miał być zwykły dzień pracy. Prowadził właśnie jadący na Miłostowo tramwaj linii nr 6. Nagle jeden z pasażerów osunął się na podłogę. Był nieprzytomny. Motorniczy niemal natychmiast rozpoczął akcję reanimacyjną. Wspomogła go pasażerka będąca pielęgniarką. Gdy na miejsce dotarła karetka, reanimacja cały czas trwała. Masażu serca nie przerwano nawet wtedy, gdy tramwaj musiał zjechać z trasy. Reanimacja trwała 40 min. Mężczyznę uratowano.

Zobacz wszystkich kandydatów do tytułu Człowieka Roku 2012.
- Wśród Polaków, zwłaszcza młodych, rośnie świadomość i wiedza dotycząca pierwszej pomocy - mówi Justyna Kowalska-Zych z Grupy Pierwszej Pomocy Polskiego Czerwonego Krzyża w Poznaniu. - Obalamy mit, że niezawodowy ratownik może zrobić rannemu krzywdę. W przypadku zatrzymania pracy serca czy płuc, nic gorszego człowieka spotkać nie może. Bo jeśli nie rozpoczniemy resuscytacji w ciągu czterech minut, komórki mózgowe zaczną obumierać.

Dlatego, jeśli trafimy na poszkodowanego, nie ma nad czym się zastanawiać. Natychmiast należy wykonać podstawowe kroki: ocenić bezpieczeństwo miejsca wypadku, ocenić stan poszkodowanego, wezwać pomoc oraz - gdy osoba jest nieprzytomna - przystąpić do resuscytacji.

Kowalska-Zych przypomina, że udzielenie pomocy poszkodowanemu to obowiązek prawny.

Uratował kolegę, jego spod lodu wyciągnęły służby
Poczucie obowiązku miał emerytowany strażak, który w grudniu 2012 r. uratował na poznańskiej Rusałce mężczyznę. 60-letni wędkarz odszedł około pięćdziesięciu metrów od brzegu. Lód pękł i mężczyzna wpadł do przerębla. Brzegiem szedł jednak emerytowany strażak, który powiadomił służby i przytrzymał tonącego, by nie wpadł pod lód. Wędkarza wydobyli strażacy z dwóch poznańskich Jednostek Ratowniczo-Gaśniczych - numer 1 i 5.

- Lód może załamać się w każdym momencie. Wystarczy chwila, aby człowiek znalazł się w wodzie - mówi Michał Kucierski, rzecznik Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu. - Grube ubrania, przemoczone stają się jeszcze cięższe. W efekcie ofiara szybciej wpada pod wodę - dodaje.

O tym, że poza sztucznym lodowiskiem, nigdy nie możemy czuć się w pełni bezpieczni na lodzie, przekonują również policjanci z Komisariatu Wodnego. Choć tegoroczna zima na razie do srogich nie należy, to już kilka razy musieli ratować ludzi z pękającego lodu na jeziorach.

W ubiegłym roku takich przypadków było jeszcze więcej. W styczniu 2012 r. wspólnie ze strażakami czteroosobowa załoga policjantów uratowała 13-latka, pod którym zarwał się lód na stawie przy ul. Hezjoda. Trzej chłopcy weszli na lód o grubości jedynie trzech cm. Do wody wpadł jeden z nich, drugi rzucił się mu na pomoc. Uratował kolegę, ale sam znalazł się pod lodem. Przebywał pod nim ok. 20 minut. 40 minut trwała reanimacja. Chłopca udało się uratować. Z kolei w lutym inni policjanci - Marek Frąckowiak i Robert Ręgałek - udaremnili próbę samobójczą mężczyzny, który znajdował się na tafli Warty.

- Jeśli tylko to możliwe, ratujący nie powinien wchodzić na lód, ale podać z brzegu np. długą gałąź - tłumaczy Dariusz Białkowski, komendant Komisariatu Wodnego w Poznaniu. - Jeżeli musimy wejść na lód, to tylko w pozycji leżącej, czołgając się. I podstawowa zasada: nie podajemy ręki osobie w wodzie, bo już jej nie puści. Musimy jej pomóc np. mocną gałęzią, paskiem od spodni czy nawet sankami.

Małe skrzynki mogą uratować życieAED to Automatyczny Defibrylator Zewnętrzny. Brzmi groźnie i skomplikowanie, ale w rzeczywistości urządzenie jest banalne w obsłudze. Każdy kto oglądał "Ostry dyżur" czy inny serial z lekarzami w roli głównej widział defibrylator. To te dwa "żelazka", które przykłada się do piersi osoby, której serce stanęło. Impuls elektryczny ma przywrócić jego bicie. AED to uproszczona i mobilna wersja "żelazek".

Pojawiają się one coraz częściej w instytucjach publicznych, centrach handlowych czy większych firmach. Kosztują kilka tysięcy złotych i mogą uratować życie, szczególnie zawałowców. W Poznaniu są m.in. w Urzędzie Wojewódzkim i na lotnisku Ławica. Ich listę można sprawdzić na stronie www.ratujzsercem.pl.

Trzeba jednak pamiętać, że podstawą pierwszej pomocy są czynności jakie pokazujemy w infografice, czyli uciski mostka klatki piersiowej oraz wdmuchnięcie powietrza osobie nieprzytomnej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski