Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bp Tadeusz Pieronek: Ogromny majątek Kościoła to mit

Redakcja
Biskup Tadeusz Pieronek
Biskup Tadeusz Pieronek Fot. Katarzyna Prokuska/ POLSKAPRESSE
- To są mity, ale o tyle uzasadnione, że w posiadaniu Kościoła znajdują się dobra kultury o wartości historycznej, ale i ogromnej materialnej. Myślę o starych kościołach i zabytkach sakralnych. Tyle że są one własnością społeczną, a nie hierarchów, jak w uproszczeniu myślą niektórzy - mówi o majątku polskiego Kościoła biskup Tadeusz Pieronek. Z duchownym rozmawia Małgorzata Iskra.

Czy opinie o tym, że polski Kościół dysponuje ogromnym majątkiem są prawdziwe?
To są mity, ale o tyle uzasadnione, że w posiadaniu Kościoła znajdują się dobra kultury o wartości historycznej, ale i ogromnej materialnej. Myślę o starych kościołach i zabytkach sakralnych. Tyle że są one własnością społeczną, a nie hierarchów, jak w uproszczeniu myślą niektórzy. Nie powinno się też majątku Kościoła szacować w hektarach i mówić: po co wam więcej?

A więc po co?
Kościół działa dla dobra człowieka: prowadzi szkoły, szpitale, ochronki. Dziś w mniejszym zakresie niż kiedyś, gdyż te obowiązki przejęło państwo. Ciągle jednak prowadzi szereg działań charytatywnych, które trzeba finansować. O domniemanym bogactwie Kościoła, przejawiającym się pokaźnymi kontami bankowymi, nawet nie ma co mówić. Kościół jest bogaty ofiarnością wiernych.

O bogactwie Kościoła ludzie wyrabiają sobie jednak zdanie obserwując luksusowe życie części duchowieństwa. Irytowały też zwolnienia podatkowe, na przykład dla księży sprowadzających auta z zagranicy.
Żadne środowisko nie jest wolne od takich ludzi. Jednak zwolnienia podatkowe dla księży to kolejny mit panujący w społeczeństwie. Księża żyją z ofiar. Nazywa się to jura stule, czyli prawo stuły, i od tych wpływów płacą zryczałtowany podatek uzależniony od ilości osób zamieszkujących parafię. Podatkiem nie są natomiast objęte datki na utrzymanie kościoła i remonty.

Ucząc w szkołach otrzymują wynagrodzenie z budżetu państwa.
Chętnie się jednak zapomina, że księża katecheci dopiero po kilku latach nauki religii w szkole zaczęli otrzymywać pensje. Państwo mówiło, że nie ma pieniędzy i duchowni rozumieli tę sytuację, choć Kodeks Pracy gwarantował im uposażenia i wygraliby każdy proces w tej sprawie. To ustępstwo było również o tyle zrozumiałe, że ksiądz w swej pracy powinien kierować się powołaniem.

Jeśli sytuacja jest tak klarowna, to dlaczego Kościół nie zdecydował się na pełną jawność finansów? Ksiądz biskup był pierwszym hierarchą, który to proponował jeszcze na początku lat 90.
I pewnie z taką samą atmosferą braku aprobaty spotkałbym się i dziś. Gdy zgłaszałem postulat transparentności finansów Kościoła byłem przekonany - i jestem zresztą nadal - że to mogłoby tylko Kościołowi pomóc. Na pewno takie działania uspokoiłyby podejrzliwych, wzbudziły zaufanie do Kościoła - zwłaszcza, że ujawniane sumy byłyby niskie.

Same korzyści. Dlaczego więc nie znalazł ksiądz sprzymierzeńców?
Duchowni nie podzielali moich przekonań, mówiąc, że przecież ich dochody zna fiskus. Myślę, że to jakaś zaszłość, rodzaj blokady mentalnej. Nigdy bowiem nie usłyszałem sprzeciwu wprost. Mówili, że może warto rzecz przemyśleć. Odbyła się nawet konferencja na ten temat, ale jakoś nic z niej nie wynikło dla jawności finansów polskiego Kościoła. Natomiast niektórzy przekonani do moich racji duchowni zastosowali przejrzystość finansową w swoich parafiach, a abp Józef Życiński w archidiecezji lubelskiej.

Czy jawność kościelnych finansów jest praktykowana w świecie?
Goszcząc w polskich parafiach Wielkiej Brytanii spotkałem się z praktyką, że ksiądz nawet nie dotyka datków. Co tydzień liczy je, a później rozlicza się z ich wydatkowania wspólnota parafialna. Można by przecież tak samo postępować u nas.

Są inne sposoby niż datki na tacę, by wspomagać Kościół?
Nie podoba mi się stosowany w Niemczech podatek kościelny. Droga polska jest lepsza: daje ten, kto chce i może. Jeszcze lepszy wydaje mi się pomysł dobrowolnego odpisu podatkowego, który we Włoszech świetnie zdaje egzamin, a jest również stosowany w Hiszpanii i na Węgrzech.
Tylko czy Polacy będą chcieli dokonywać takich odpisów? Od kilku lat działaniom Komisji Majątkowej, powołanej dwie dekady temu dla oddania Kościołowi bezprawnie zagrabionego w PRL majątku, towarzyszy posmak skandalu, a to budzi brak zaufania.
W pierwszych latach działania tej komisji byłem w jej prace zaangażowany jako przewodniczący ze strony kościelnej. I wtedy nie było poważnych kłopotów związanych z odzyskiwaniem majątku. Zawieranych było dużo ugód. Niestety, trudniejsze sprawy zostały odłożone na lata, a w ostatnim czasie przy ich rozwiązywaniu instytucje kościelne skorzystały z "pomocy" także osób nieuczciwych. Ten finał działalności Komisji Majątkowej budzi mój niesmak. Uważam, że winni, bez względu na to skąd się wywodzą, powinni zostać ukarani. Jestem zdania, że Kościół fundując sobie taką komisję, przysporzył sobie kłopotów.

Może więc Kościół powinien był zrezygnować z odzyskiwania utraconego w latach 50. majątku? Przynajmniej nie byłby postrzegany, jako zachłanny.
Mało kto pamięta, choć o tym wielokrotnie mówiłem, że nim Komisja Majątkowa powstała ówczesny nuncjusz apostolski Józef Kowalczyk deklarował, że Kościół jest gotów wycofać pretensje finansowe. Wtedy minister sprawiedliwości Krzysztof Skubiszewski jednoznacznie odrzucił tę ofertę, tłumacząc, że państwo musi być praworządne.

No ale później był bój o każdy utracony hektar…
Wbrew sugestiom, padającym zwłaszcza ze strony ludzi lewicy, że Kościół odzyskał więcej niż stracił, nie uważam, by tak się stało. Przede wszystkim nigdy nie zostało obliczone, ile stracił w latach 50., choć biskupi dostali takie zadanie do wykonania. Myślę, że choć Komisja Majątkowa przestała formalnie istnieć, stanie się ona tematem dyżurnym podczas tegorocznych wyborów, nagłaśnianym przez SLD.

Czy dziś, w warunkach gospodarki rynkowej, polski Kościół potrzebuje menedżerów?
Owszem i dlatego kardynał Stanisław Dziwisz starał się o otwarcie na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II studiów biznesowych, ale Watykan nie wyraził na to zgody. A ponieważ działania w zakresie ekonomii wymagają fachowości, Kościół angażuje do nich specjalistów z zewnątrz, co z uwagi na honoraria nie jest już takie korzystne.

A czy są wśród polskiego duchowieństwa samorodne talenty biznesowe na miarę benedyktyna ojca Anselma Grüna, który dba o rozwój gospodarczy i finanse swojego zakonu, o czym można przeczytać w niedawno wydanej przez oficynę Archidiecezji Krakowskiej książce "Bóg, pieniądze i sumienie… "?
Z pewnością, choć przestrzegałbym duchownych przed oddaniem się tym materialnym sprawom bez reszty. Wprawdzie na Zachodzie istnieje wielowiekowa tradycja, że zakony kontemplacyjne coś produkują, by mnisi znajdowali zajęcie, ale działanie wyłącznie na rzecz rozwoju potęgi finansowej zakonu wydaje się nie przystawać do idei powołania zakonnego. Mnożenie inicjatyw, otwieranie nowych sklepów. Nie przesadzałbym w tym. Nie to decyduje o wielkości Kościoła.

Rozmawiała Małgorzata Iskra

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski