Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bogdan Szelągowicz - doktor od dziecięcych serc

Marta Żbikowska
Aniela Kałużna z synem Michałem operowanym w 1979 roku
Aniela Kałużna z synem Michałem operowanym w 1979 roku
O swojej pracy opowiada bez patosu, bez zbędnego zadęcia. Ratowanie życia dzieci to dla niego rutyna. Przez prawie 25 lat pracy w poznańskiej klinice przy Szpitalnej, doktor Bogdan Szelągowicz zoperował niemal 4 tysiące maleńkich serc, z czego 2364 w krążeniu pozaustrojowym.

- Każda operacja, którą wykonuje się po raz pierwszy, wydaje się być skomplikowana, ale potem już nie ma żadnych problemów - wspomina Bogdan Szelągowicz, pierwszy w Poznaniu kardiochirurg dziecięcy. - Co było najtrudniejsze w tych zabiegach? - zastanawia się doktor Szelągowicz. - Chyba te godziny pochylania się nad stołem operacyjnym. Najdłuższa moja operacja trwała 18 godzin. Przez to mam teraz poważne kłopoty z kręgosłupem.

Pierwszą operację na otwartym sercu w krążeniu pozaustrojowym doktor Szelągowicz wykonał 13 kwietnia 1973 roku.

- To pamiętna data, nie tylko dlatego, że był to piątek trzynastego - mówi Bogdan Szelągowicz. - Zanim bowiem mogliśmy zoperować ubytek międzyprzedsionkowy u czternastoletniej dziewczynki, musieliśmy pokonać wiele przeciwności losu.

Poznańską Akademię Medyczną Bogdan Szelagowicz ukończył w 1955 roku. Nie było wtedy takiej specjalizacji jak kardiochirurgia.

- W Stanach Zjednoczonych zaczęto wtedy przeprowadzać pierwsze operacje w krążeniu pozaustrojowym, ale u nas to ciągle była czarna magia, nie mieliśmy dostępu do amerykańskich odkryć naukowych - wspomina doktor Szelągowicz.

Na to, że Szelagowicz zapragnął naprawiać niedoskonałe serca wpłynęło wiele czynników i osób, które spotkał na swojej życiowej drodze. Pierwszym ważnym człowiekiem w karierze zawodowej był profesor Jan Witold Moll. Postać w polskiej kardiochirurgii wybitna. "Wysoki, szpakowaty, dystyngowany mężczyzna o pięknych dłoniach" - opisuje go Hanna Krall w reportażu "Zdążyć przed Panem Bogiem". To Jan Moll pierwszy w Polsce przeprowadził operację kardiochirurgiczną. Podjął również próbę wykonania przeszczepu serca, niestety, nieudaną. Szelągowicz spotkał profesora Molla w Szpitalu Miejskim im. Józefa Strusia w Poznaniu, kiedy podczas ostatnich dwóch lat studiów pracował na tamtejszym oddziale Chirurgii Torakalnej. Profesor Moll był tam ordynatorem.

Po skończeniu studiów Szelągowicz dostał nakaz pracy w Sanatorium Dziecięcym w Rabce. Na pół etatu pracował tam również na oddziale chirurgicznym szpitala miejskiego. Na początku lat 60. wyjechał do Anglii, gdzie rozpoczynano właśnie wdrażanie operacji na otwartym sercu. Z Anglii Szelągowicz wrócił do Rabki. W Poznaniu pojawił się 1964 roku. Na początku w Klinice Chirurgii Akademii Medycznej. Od 1965 roku przez kilka lat pracował w Szpitalu Miejskim im. J. Strusia, gdzie współpracował z profesorem Mollem, który przeniósł się już wtedy do Łodzi, ale dwa razy w miesiącu przywoził do Poznania swój oxygenator i wtedy można było wykonywać operacje na otwartym sercu.

W 1972 roku wybudowano w Poznaniu Instytut Pediatrii przy ulicy Szpitalnej. Powstała tu Klinika Chirurgii Dziecięcej kierowana przez profesora Mieczysława Wójtowicza. Doktor Bogdan Szelągowicz został tam szefem zespołu kardiochirurgicznego. Jego zadaniem było jak najszybsze rozpoczęcie operacji na otwartym sercu.

- Do pomocy dostałem dwóch asystentów tuż po studiach - wspomina Szelągowicz. - Żaden z nich nigdy nie widział operacji kardiochirurgicznej.

To nie kłopoty z personelem były wtedy największą bolączką doktora.

- Wykonywaliśmy wtedy pełen zakres operacji torakochirurgicznych i kardiochirurgicznych, ale tylko tych, które nie wymagały krążenia pozaustrojowego - tłumaczy Bogdan Szelągowicz. - Były to operacje przetrwałego przewodu tętniczego Botalla, operacje zwężenia cieśni aorty oraz zespolenia systemowo-płucne w wadach sinicznych, czyli operacje Blalocka, Potsa i Waterstona.

Szpital nie miał aparatury do operowania pacjentów w krążeniu pozaustrojowym. Prośby, pisma, wnioski słane do ministerstwa spotykały się z odmową.

- Aparatura dostępna była tylko za granicą i za dolary - wyjaśnia Szelagowicz. - W przeliczeniu na złotówki to były kolosalne pieniądze. Nikt nam nie chciał tego kupić.

Doktor Szelągowicz wziął więc kartkę, ołówek i sporządził szkice płucoserca.

- Kierowałem się tym, co udało mi się podpatrzeć za granicą i u profesora Molla. Nie miałem wtedy dostępu do fachowej literatury, czasopism naukowych, nie mówiąc o zagranicznych szkoleniach - przyznaje Szelągowicz.

O wykonanie płucoserca doktor poprosił ówczesnego dyrektora Fabryki Obrabiarek Specjalnych Ponar Wiepofama Konrada Sopę. Ten niezwykle życzliwie odniósł się do przedsięwzięcia. Powołał zespół inżynierów, których oddelegował do tego zadania.

Inżynier Leonard Szymański wykonał dokumentację techniczną na podstawie szkiców Bogdana Szelągowicza, a Andrzej Tronowski i Jarosław Gruszkiewicz podjęli się wykonania aparatu w swoich oddziałach zakładów Wiepofama.

- Któregoś dnia zostałem zawołany do dyrekcji i dostałem zadanie: zrobicie płucoserce - wspomina Jarosław Gruszkiewicz. - No to się trzeba było wziąć do roboty. Zorientowałem się, o co chodzi i pomyślałem, że takie serce to przecież tylko pompa, prosta sprawa.

Płucoserce powstawało po godzinach, w ramach czynu społecznego. - Myśmy się wtedy tym pasjonowali - mówi Gruszkiewicz.

- Inżynier Szymański ogarnął ten temat od strony technicznej, sporządził szkice, a my wykonywaliśmy detale.

Nie była to prosta i łatwa praca, ale jak wszystko w owych czasach - do załatwienia. Wszystkie części płucoserca wykonane być musiały ze stali kwasoodpornej. Zdobycie jej nie należało do łatwych zadań.

- Taka stal była wtedy tylko dla zbrojeniówki dostępna, ale ludzie byli też bardziej życzliwi - mówi Gruszkiewicz. - Jak mówiliśmy, co robimy i dla kogo, to chętnie pomagali. Wszystko udało nam się zdobyć. Jak chcieliśmy, żeby ktoś nam coś pospawał, to się szło, prosiło i tyle. Żadnych pozwoleń pisemnych, certyfikatów, zaświadczeń i nie wiadomo czego nikt nie wymagał.

Najwięcej wysiłku wymagało osiągnięcie idealnej gładzi poszczególnych elementów. Wszystkie szlifowane były ręcznie. Płucoserce składało się z około 300 części.

- Prawie dziewięć miesięcy tak pracowaliśmy - mówi Gruszkiewicz. - Aby zmotywować ludzi do pracy, zabierałem ich na oddział na Szpitalną. Pokazywałem chore dzieci czekające na operację. Widok tych chorych, sinych, przerażonych maluchów sprawiał, że wszyscy pracowali na najwyższych obrotach.

Doktor Szelągowicz cały czas zaangażowany był w prace nad płucosercem. Przychodził do Wiepofamy, sprawdzał, doradzał, dyskutował.

- Doktor ma pojęcie o mechanice - mówi Gruszkiewicz. - Można było z nim pogadać.

W marcu 1973 roku płucoserce było gotowe. Zostało przekazane Klinice Chirurgii Dziecięcej.

- Ile to mogło kosztować? - Gruszkiewicz nawet się nie zastanawia. - Nie mam pojęcia, ale kto wtedy liczył koszty?

Jeszcze trudniej policzyć jest zyski. Pierwszym było życie 14-latki operowanej 13 kwietnia 1973 roku. Potem kolejne dzieci i szczęście ich rodzin.

- Pamiętam, że pierwsza pacjentka operowana na naszym płucosercu pochodziła ze Śremu - wspomina doktor Szelągowicz. - Wiem, że po latach wyszła za mąż, urodziła dzieci. Do dzisiaj mam kontakt z niektórymi swoimi pacjentami. Dzwonią do mnie, przysyłają kartki z życzeniami.

- Ten pobyt w szpitalu, kiedy byłem operowany, pamiętam jak przez mgłę - przypomina sobie Michał Kałużny. - Miałem wtedy skończone cztery lata. Pamiętam, że pierwszą osobą, jaką widziałem po przebudzeniu był doktor Szelągowicz. Była to też ostatnia osoba, którą widziałem przed zaśnięciem.

Mama Michała Kałużnego doskonale pamięta ten czas. Do dziś wspomnienie tamtych wydarzeń budzi emocje.

- Kiedy Michał miał miesiąc, stwierdzono u niego szmery w sercu, rozpoczęła się wędrówka po lekarzach, którzy próbowali zdiagnozować jego wadę - mówi Aniela Kałużna. - To były lata siedemdziesiąte, bez usg, bez nowoczesnej aparatury.

Rodzina Michała Kałużnego mieszka w Lesznie. Tam też próbowali zdiagnozować chłopca pierwsi lekarze.

- Raz słyszałam, że to wada operacyjna, innym razem, że nie - mówi Aniela Kałużna. - Michał rósł i jego serce funkcjonowało coraz gorzej. Nie mógł podejmować żadnego wysiłku, bo od razu robił się cały siny.

Od tego czasu minęło ponad 30 lat, a w oczach pani Anieli pojawiają się łzy na samo wspomnienie tych trudnych dla niej chwil.

- Baliśmy się - wspomina matka Michała. - W końcu trafiliśmy do doktora Szelągowicza.

Gdy Michał skończył trzy lata, przeszedł dokładną diagnostykę. W tamtych czasach wykonywano cewnikowanie serca. To inwazyjne badanie, które w dużym skrócie polega na wpuszczeniu kontrastu i wykonaniu zdjęcia rentgenowskiego. Po badaniach doktor Szelągowicz stwierdził u Michała pentalogię Fallota i podjął się przeprowadzenia operacji.

- Dzisiaj lekarze mówią, że to zabieg kosmetyczny, ale w tamtym czasie, w 1979 roku to była poważna operacja - opowiada Michał Kałużny. - Na szczęście trafiłem w dobre ręce. Ręce, które potrafiły leczyć małe serca.

O dniu operacji Michała Aniela Kałużna opowiada, jakby to było wczoraj. Pamięta godziny oczekiwania przy telefonie. Pamięta przerażenie, nadzieję i ufność, z jaką oddała swojego synka w ręce poznańskich lekarzy.

- To nie była łatwa decyzja - wspomina pani Aniela.- To były czasy, w których słyszałam od ludzi: po co ta operacja, po co męczyć dziecko przed śmiercią.

Bo choroba serca u dziecka to często był wyrok śmierci. Dziś, kiedy wykonuje się echokardiografię płodu, kiedy lekarze przygotowani są na operowanie noworodków, trudno wyobrazić sobie te dramaty.

Na szczęście w przypadku Michała udało się skorygować wszystkie pięć wad w czasie jednej operacji.

- Dziś mogę powiedzieć, że doktor Szelągowicz to mój drugi ojciec - mówi Michał Kałużny. - Jakby nie patrzeć, podarował mi życie. Dzięki niemu mogę normalnie funkcjonować, założyłem rodzinę, latam na paralotni, skaczę ze spadochronem.

Podarowanych żyć doktor Szelągowicz ma na koncie tysiące. Większość operowanych przez niego pacjentów, po osiągnięciu pełnoletności trafia pod opiekę poradni wad wrodzonych serca u dorosłych przy Klinice Kardiologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.

- Mamy około dwóch i pół tysiąca pacjentów, ponad połowa z nich to osoby operowane przez doktora Szelągowicza - mówi doktor hab. Olga Trojnarska, profesor Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. - Uważam, że są dwa nazwiska, które kreowały polską kardiochirurgię. To profesor Moll i doktor Szelągowicz.

Grupa chorych pozostających pod opieką poradni wad wrodzonych serca pojawiła się około 40 lat temu.

- Bez Szelągowicza oni by umarli, większość nie przeżyłaby pierwszego miesiąca życia - mówi doktor Trojnarska. - Doktor Szelągowicz to postać znana w całym kraju, ja mówię o nim na swoich wykładach. To on przeprowadził pierwszą w kraju operację Fontana na sercu jednokomorowym czy przełożenie wielkich naczyń. Szkoda, że tak mało dokumentacji zachowało się z tamtych czasów.

Wśród pacjentów doktor Trojnarskiej są ci, którzy byli operowani za pomocą płucoserca skonstruowanego w Wiepofamie.

- To niesamowite, że kilku facetów tak zaangażowało się w inicjatywę budowy aparatu ratującego życie dzieci - mówi Trojnarska. - Pamiętam zdjęcie, na którym oni stoją z wiązanką goździków. To chyba wszystko, co dostali za swoją pracę.

Doktor Trojnarska wspomina ogromną charyzmę doktora Szelągowicza.

- Był surowy, ale szalenie skuteczny, zależało mu tylko na pacjentach - mówi Trojnarska. - Przez to zaangażowanie w pracę zaniedbał swoją karierę naukową. To człowiek, dla którego nie były ważne tytuły, splendor czy sława.

Płucoserce wykonane w Wiepofamie służyło poznańskim kardiochirurgom dziecięcym ponad trzy lata. Przeprowadzono na nim około stu operacji. Co się potem stało z aparatem?

- Pamiętam, że jeszcze piętnaście lat temu stało na naszym korytarzu - wspomina Michał Wojtalik, obecny ordynator oddziału kardiochirurgii dziecięcej przy Szpitalnej. - Potem chyba zostało przekazane do Muzeum Uniwersytetu Medycznego.

W muzeum jednak nie ma takiego eksponatu. Nikt o nim nie słyszał.

- Mamy płucoserce profesora Molla wykonane w Zakładach Cegielskiego, ale tego dziecięcego nie ma - mówi Agnieszka Poniedziałek, kierownik Muzeum Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski